Jak radna z Gdańska postawiła robola do pionu

6 dni temu

Wyobraź sobie, drogi czytelniku, iż w piątkowe popołudnie lecisz uberkiem na meczyk ukochanej drużyny. Za oknem słońce i morze, w radio Madonna śpiewa, iż życie jest wielką tajemnicą. Twoi ulubieńcy zaraz rzucą się do wysokiego pressingu, a Ty – fast trackiem na trybunę, gdzie krzesła miękkie i za free podają nie żadną giętą i rozcieńczony browar, a pełnobukiecistą rioje i świeżo ubitego cielaka. To strefa VIP, Twoje miejsce. Czyż nie tak wygląda niebo?

Słowa mają moc

I w tym momencie płyta się zacina, melodia przeradza się w kakofonię i ktoś gasi światło. To kierowca z aplikacji zatrzymał wóz w nieodpowiednim miejscu. Nie chce podjechać pod same wrota bursztynowej Areny Gdańsk. Sylwia Cisoń jest wkurwiona. Teoretycznie wystarczy się uśmiechnąć, westchnąć, a w ostateczności policzyć do dziesięciu i oddychać przeponą, ale no, kurde, stanąć 200 metrów od stadionu? I coś jeszcze gada, iż nie da się podjechać. Tego już za wiele. Lecą kurwy, pouczenia, iż tu jest Polska i nasze zasady, a rant wieńczy „wracaj, kurwa, do swojego kraju” w stylu chłopców Bąkiewicza.

Wiemy to, bo kierowca udostępnił nagranie. Sam zaś – według relacji Cisoń – miał usunąć niesforną pasażerkę z samochodu dzięki gazu pieprzowego.

Warto wspomnieć, iż Sylwii Cisoń towarzyszyła dwójka jej dzieci. Załapały się na darmową lekcję obywatelską: „jak się stawia do pionu robola?”. Z buta, jak mama pokazała.

Część z Was prawdopodobnie już wie, iż Sylwia Cisoń to radna miasta Gdańsk. Wcześniej pracowała jako instruktorka terapii uzależnień, ucząc między innymi adekwatnego panowania nad emocjami. Na Insta przedstawia się jako Matka Polka Feministka, a w Sejmie – jako dyrektorka biura poselskiego Barbary Nowackiej. Była też ambasadorką akcji „Słowa mają moc”, organizowanej przez Fundację Pozytywni. „Gdy mam zły dzień, to powiedz mi słów dobrych dwa lub tysiąc. By mogły dobro nieść: słowo to potęga, słowo to moc” – zalecała.

Jak zrobić z uberowca przemocowca?

Radna Cisoń mogła się z kierowcą dogadać, przeprosić i pewnie do dziś cieszyłaby się renomą „miłej pani”, gdyby nie ciąg dalszych decyzji. Uznała, iż pokaże chamowi, co to znaczy władza: ogłosiła się ofiarą napaści, zaliczyła SOR, policję, by następnie popłakać w mankiet prezydent Aleksandry Dulkiewicz. Ta odpaliła autopilota empatii. Na FB oświadczyła, iż „solidaryzuje się całym sercem z radną”, a w Gdańsku nie ma miejsca na przemoc wobec kobiet.

Plan wrobienia migranta-uberowca w bycie przemocowcem wydawał się doskonały. I pewnie by się powiódł, gdyby nie to, iż do mocnych strony pani radnej należą nie tylko empatia i panowanie nad emocjami, ale również przenikliwość.

Do akcji wkroczył kierowca, a wraz z nim podstawowe wyposażenie kierowcy platformowego: kamerka z rejestracją dźwięku. Policjanci, prezydentka Dulkiewicz i dziennikarze – wszyscy zobaczyli, iż pani Cisoń, delikatnie mówiąc, nieco uplastyczniła prawdę.

Babie uwierzą, czyli jak zniszczyć komuś życie, a ocalić własną dupę

Tu zaczyna się prawdziwy spektakl naszych czasów. Nagranie ruszyło w sieć. I nagle obrazek doświadczonej przemocą knura z Ubera Matki Polki Feministki, ambasadorki dobrego słowa i solidarności, zderzył się z jej własnym krzykiem: „wracaj do swojego kraju”.

Mamy tutaj coś więcej niż tylko socjopatyczną akcję w stylu mobberki z korporacji – podbudowanej własnym sukcesem tak bardzo, iż dającej sobie mandat do gnojenia ludzi i niszczenia im życia. Ukazała nam się przy okazji cała mechanika procesu społecznego.

Plan był prosty: babie uwierzą. Tak działa ta karta – genderowy immunitet na wpadki. Łatwo dostępny oręż, szczególnie gdy mówimy o kobiecie, której wiarygodność jest trudna do podważenia: radna, terapeutka, działaczka równościowa. Z drugiej strony – cudzoziemiec z profesji owianej w ostatnich latach złą aurą newsów. Zasłona dymna „przemocy wobec kobiet” miała przykryć fakt, iż to baba zaatakowała i poniżyła, a później, mając pełną świadomość swoich przewag: społecznej, politycznej i dystynktywnej, próbowała wmanewrować w gówno człowieka o wyraźnie niższej pozycji społecznej.

Szokujące jest to, iż gdyby nie oko Saurona w podsufitce toyoty, facet zostałby zepchnięty do kategorii zagranicznego bandyty z Ubera. Utrata roboty niemal pewna. Deportacja? W obecnym klimacie politycznym – kto wie.

Solidarność Schrödingera

Zastanawiam się też co chciała nam przekazać Aleksandra Dulkiewicz, która po ujawnieniu nagrania, swojego posta z wyrazami współczucia dla radnej nie tylko nie usunęła, ale dopisała do niego: „solidaryzuję się z każdą osobą, która jest ofiarą przemocy słownej, fizycznej i jakiekolwiek”. Mamy więc sytuację bez precedensu, o której będą pewnie uczyć na zajęciach z komunikacji kryzysowej. Prezydentka Gdańska potrafiła w ramach jednego komunikatu solidaryzować się i z kierowcą, i z radną, przy czym każda ze stron jest jednocześnie ofiarą i sprawcą. Solidarność Schrödingera.

Czy prezydent Gdańska chciała w ten sposób zaspokoić potrzeby emocjonalne różnych grup – zarówno feministek, które w ramach betonowej komitywy staną po stronie radnej, jak i osób współczujących kierowcy? A może uznała, iż w kolebce Solidarności należy być z urzędu solidarnym z każdym? Można założyć, iż jako sędzia byłaby w stanie w jednym wyroku ułaskawić i wysłać na krzesło, jako ginekolog – stwierdzić ciążę i bezpłodność, a w roli arbitra piłkarskiego – wskazać jednocześnie na środek boiska i gwizdnąć spalonego.

Można drzeć łacha z komunikacyjnego niedołęstwa, ale sprawa jest poważna. Widzimy tu kastrację samego pojęcia „solidarności” i instrumentalizację empatii. Współczucie, co pokazał ostatnio festiwal oświadczeń po zabójstwie Charliego Kirka, stało się narzędziem do nabijania punktów politycznych: podkręcenia emocji społecznych, naciągnięcia polaryzacyjnej spirali, albo jako wypruta z sensu formułka – bo może tak się opłaci.

Gdzieś w tym wszystkim jest kierowca samochodu z aplikacji. Po przyjęciu bluzgów od jaśnie pani musiał przerwać robotę i udać się na komisariat, by wykazać, iż to nie on napadł. Bez wsparcia partii, równościowego portfolio, koleżanek-prezydentek; miał tylko tę swoją kamerę. Jedyną tarczę przed mechanizmem, który miał zrobić z niego patusa i agresora.

Witamy w Black Mirror

Zmierzamy do dnia, w którym każda ludzka rozmowa zostanie zarejestrowana, nie tylko w taksówkach czy sklepach, ale wszędzie – w kuchni, na randce, przy rodzinnym stole. Już dziś każdy kierowca platformowy to mały operator monitoringu, a każdy klient – aktor nagrywany w czasie rzeczywistym. Kamera w podsufitce, mikrofon w telefonie, rejestrator w smartwatchu – wszystkie te małe oczka i uszka, cyfrowy kordon, który oplata naszą codzienność. I o ile teraz jeszcze mówimy o „dowodzie” w sporze z radną czy o „ochronie” przed agresją, to wystarczy krok, by nagrywanie stało się normą, a prywatność – anomalią. To już nie science fiction, tylko przedsionek świata, w którym każda rzucona ze złości „kurwa”, każde westchnięcie czy kłótnia o rachunek w knajpie ląduje w chmurze. Gotowe, by ktoś we właściwym momencie nacisnął „play”.

A co na to wszystko radna Cisoń? Po wycieku nagrania przeprosiła za bluzgi, tłumacząc, iż działała pod wpływem „silnych emocji”. Chce też, abyśmy uwierzyli, iż kierowca, który, jak widać na filmie, cierpliwie znosił inwektywy, w dalszej części nagrania zamienił się w plującą śliną i gazem bestię. „Nagranie przedstawia jedynie fragment całej sytuacji i nie oddaje pełnego jej przebiegu. Nie słychać na nim, jak kierowca obraża mnie słownie, pluje na mnie, a ostatecznie – bez żadnych podstaw – używa wobec mnie gazu pieprzowego” – czytamy w jej oświadczeniu.

Myślę też o dzieciach radnej. Czego się nauczyły? Że można krzyczeć, upokarzać, a potem wcisnąć kit o byciu ofiarą – i jeżeli zrobisz to zręcznie, to system cię ochroni, bo jesteś „z naszych”?

**
Piotr Nowak – dziennikarz, reporter. Publikował m.in. na Dziennik.pl, Forsal.pl. Rzeczpospolitej w i Tygodniku Angora. Politolog, absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W przeszłości dyrektor sportowy w klubie piłkarskim i pracownik PZPN.

Idź do oryginalnego materiału