Cisza po „aferze lotniskowej” Klaudii Jachiry. Gdyby to był poseł PiS — mielibyśmy medialny spektakl na tydzień

1 dzień temu

W przestrzeni publicznej czasem najważniejsze nie jest to, co media pokazują, tylko to, co konsekwentnie przemilczają. I właśnie z takim przypadkiem mamy do czynienia po publikacji Niezależna.pl na temat zachowania posłanki Koalicji Obywatelskiej Klaudii Jachiry na Lotnisku Chopina.

Według relacji dwóch pracowników pełniących wtedy dyżur, do incydentu miało dojść 23 października rano, podczas standardowej kontroli bezpieczeństwa. Posłanka miała odmówić podporządkowania się procedurze, kwestionować zasady dotyczące płynów i kosmetyków, a po zwróceniu uwagi — eskalować konflikt. W opisie pojawiają się groźby, powoływanie się na „znajomości”, wyzwiska oraz skrajnie obraźliwe określenia pod adresem osób wykonujących swoją pracę, w tym nazywanie pracowników „nazistami”. W relacji pada też informacja, iż sytuacja miała doprowadzić do zablokowania na jakiś czas jednego z pasów kontroli.

To nie jest drobiazg. To nie jest „plotka o polityku”. To opowieść o możliwym nadużywaniu pozycji, presji na zwykłych pracowników i demonstracyjnym przekonaniu, iż „mnie nie obowiązuje to, co innych”.

Lotnisko przypomina oczywistość: procedury obowiązują wszystkich

W tej samej publikacji lotnisko — poprzez stanowisko spółki Polskie Porty Lotnicze — przypomina rzecz fundamentalną: bezpieczeństwo jest priorytetem, procedury wynikają z przepisów i muszą być egzekwowane, a wszyscy podróżni są traktowani równo, niezależnie od funkcji publicznej. Padło też jedno zdanie, które powinno zamknąć każdą dyskusję o „uprzywilejowaniu”: immunitet parlamentarny nie zwalnia z obowiązku poddania się standardowej kontroli bezpieczeństwa.

Czyli: żadnych „specjalnych zasad” dla polityków. I bardzo dobrze.

Mainstream: głośno, gdy trzeba walić w PiS. Cicho, gdy kompromitacja dotyczy „swoich”

I teraz najważniejsze pytanie: co zrobiły media głównego nurtu?

W zasadzie nic.

O sprawie napisała Niezależna.pl. Temat podchwyciło wPolsce24. I… to by było na tyle. Reszta, która na co dzień uwielbia rolę „strażnika standardów”, w przeważającej mierze zamilkła.

Nie mam wątpliwości: gdyby identyczny incydent dotyczył posła Prawa i Sprawiedliwości, mielibyśmy natychmiastową burzę:

  • wielkie nagłówki o „arogancji władzy”,

  • moralizatorskie komentarze o „poczuciu wyższości”,

  • całodzienne pasma w telewizjach,

  • publicystyczne tyrady o tym, iż politycy „czują się nadludźmi”,

  • i ciągłe odgrzewanie tematu przez kilka dni.

Tu natomiast jest komfortowa cisza. Cisza, która mówi więcej niż tysiąc słów.

Dlaczego tak się dzieje?

Bo część mediów nie działa już jak kontroler władzy, tylko jak jej ochrona. To mechanizm „taryfy ulgowej” dla polityków obozu rządzącego i „taryfy zaostrzonej” dla tych, którzy są po drugiej stronie.

A przecież sedno tej historii jest proste i powinno poruszyć każdego, niezależnie od poglądów:

  • pracownik lotniska ma obowiązek egzekwować procedury,

  • pasażer — choćby jeżeli jest posłem — ma obowiązek się im podporządkować,

  • a zastraszanie ludzi w pracy (jeśli relacja jest prawdziwa) jest zachowaniem skandalicznym.

To jest sprawa o równość wobec zasad. O elementarną kulturę i odpowiedzialność. O to, czy w Polsce obowiązuje jedna miara, czy dwie.

I dlatego milczenie mainstreamu jest tak uderzające

To milczenie nie jest neutralne. Ono działa jak sygnał: „kiedy kompromitacja dotyczy naszych — przymykamy oczy”. A potem ci sami komentatorzy wychodzą i pouczają innych o standardach, etyce i „dobrych obyczajach” w życiu publicznym.

Jeżeli państwo ma być poważne, a obywatele mają ufać instytucjom, to nie może być przyzwolenia na zasadę: jednych grillujemy za wszystko, innych osłaniamy ciszą.

Bo dziś zamilkną o awanturze na lotnisku. Jutro zamilkną o czymś większym. A pojutrze obudzimy się w kraju, w którym „standardy” są tylko narzędziem do bicia politycznych przeciwników.


Źródła

Idź do oryginalnego materiału