Zmiana klimatu? Większość rozumie, kilka procent reaguje irytacją

1 rok temu

Większość społeczeństwa rozumie, iż zmiana klimatu się dokonuje i może mieć fatalne skutki. Część reaguje niepokojem, a kilka procent postanawia nie dopuścić do siebie faktów i uważa, iż żadnego problemu nie ma – mówi w wywiadzie dla SmogLabu Krzysztof Jodłowski, który od ponad 20 lat bada społeczne postawy.

Sebastian Medoń, SmogLab: Co Polki i Polacy myślą o problemie zmian klimatycznych?

Krzysztof Jodłowski, badacz społeczny i marketingowy: Odczuwają niepokój i martwią się, choć nie zawsze potrafią powiedzieć, czym konkretnie. Poczucie zagrożenia, powiązane z akceptacją dla zmiany klimatu jako faktu, to dziś główny nurt.

Zmiana klimatu wzmaga niepokój

Główny, czyli nie dotyczy wszystkich?

Mowa o większości, liczącej około 55-65 proc. społeczeństwa. W przeciwieństwie do niej kilkuprocentowa grupa reaguje irytacją, rozbawieniem i polemizuje z ustaleniami nauki. Te dwie perspektywy pozostają w znacznej dysproporcji ilościowej. Jest też inna grupa, dość obojętna na tematy publiczne, która niechętnie zabiera głos – to osobny, znamienny fenomen.

Skąd te reakcje?

Zacznijmy od głównej reakcji, czyli niepokoju. Zmiana klimatu i szerzej — kondycja środowiska — awansowały wśród obaw, które nam doskwierają. Sąsiadują z jakością opieki medycznej, stanem finansów i niezadowoleniem z polityków. A to już problemy ważne i zawsze aktualne.

Trzeba jednak zachować proporcję. Koszty życia windowane przez inflację i codzienne wyzwania zajmują nas mocno, dotykają, mamy tu jakiś wpływ. Zmiana klimatu wydaje się daleka i globalna. Powszechne jest przeświadczenie, iż ani my indywidualnie, ani jako Polska, kilka w tym znaczymy.

Widoczny w badaniach niepokój nie tłumaczy się wzrostem wiedzy. Raczej jest to reakcja o podłożu emocjonalnym, w odpowiedzi na rozproszone bodźce z wielu kierunków: stanu środowiska, ale też społeczeństwa, gospodarki, energetyki, polityki. Nic dziwnego — problem jest złożony, każdy coś czyta, ogląda, z czymś na ten temat się styka. Gdy ten wielopunktowy obraz ułoży się w całość, to niepokój narasta i zmiana klimatu idzie w górę w hierarchii priorytetów.

Kryzysów będzie więcej

Dlaczego tak się dzieje?

Ci, którzy wyczuwają zagrożenie (choć oczywiście z różną wrażliwością), zadziwiająco często opowiadają mi o swoim lęku: o naturę, środowisko, zwierzęta, ale i los ludzkości, czy własną przyszłość. Pytają retorycznie: „i co jeszcze„? Co jeszcze nas czeka, co się zdarzy, przed czym staniemy? Zmiana klimatu zmniejsza poczucie bezpieczeństwa i tak nadszarpnięte przez covid, wojnę, a teraz rosnące obawy finansowe.

Zmiana klimatu dociera do nas jako zapowiedź negatywnych zmian. To się zaczyna materializować: tu susza, tam powódź, katastrofalny pożar… Możemy się spodziewać, iż kryzysy będą się zacieśniać, bo dziesiątki parametrów pokazują katastrofalne przyspieszenia – za czym, mówiąc między nami, debata klimatyczna nie bardzo nadąża. Zaczynają się konsekwencje, które uderzają w podstawowe poczucie bezpieczeństwa.

Polki i Polacy — z lekką przewagą kobiet, bo istnieje istotna statystycznie różnica w reakcjach w zależności od płci — widzą w tym zagrożenie dla świata naturalnego i dla nas samych.

A może to obawy na wyrost, niepotrzebne, wyolbrzymione? Pytam, przyjmując rolę „adwokata diabła”…

Mamy świeży przykład Słowenii, której dała się we znaki potężna powódź. Premier tego kraju, Robert Golob, nazwał ją „najgorszą katastrofą naturalną w historii kraju” i oszacował straty na ponad 500 mln euro. 500 milionów euro w kraju liczącym nieco ponad 2 miliony ludzi [sic!]? A to skutki jednej katastrofy. Mogą przyjść – i przyjdą – kolejne, bo rozgrzane oceany i atmosfera to więcej energii i więcej wilgoci. Do tego pożary w Grecji i Portugalii. We Włoszech i Hiszpanii drastyczne spadki części upraw, co da strefie euro kolejny impuls inflacyjny. A to — tylko i aż — nasza najbliższa okolica.

Dość gwałtownie docieramy do momentu, w którym dotkliwe zdarzenie może zajść w każdej chwili w każdym miejscu. W którymś momencie Polska może przestać być oszczędzana.

Podczas sierpniowej powodzi w wielu miastach Słowenii ulice zmieniły się w rzeki. Casperintown/Shutterstock

Świat, w którym kryzys się opłaca

OK. Zanim porozmawiamy nieco więcej o pozostałych grupach, powiedz, dlaczego Ty, jako badacz społeczny i marketingowy, działający komercyjnie, zajmujesz się zawodowo tą problematyką?

To nie jest zagadnienie wygodne do dyskusji, ale podnoszę je, bo wiem z praktyki, jak zręcznie wszechobecny marketing przekierował naszą uwagę na konsumpcję. Z której sami bywamy zresztą coraz mniej zadowoleni: jakość spada, sprzęty się psują, a alternatywy nie ma. Żyjemy w szumie i tracimy z pola widzenia sprawy najważniejsze dla społeczeństwa. One jednak nie znikają magicznie tylko dlatego, iż je zignorowaliśmy.

Jedną z nich jest samodzielność… a adekwatnie jej brak. Zostaliśmy całkowicie uzależnieni od usług rynkowych, dostarczanych na bieżąco. Teraz wyobraźmy sobie sytuację nieprzyjemną, choć na razie na szczęście teoretyczną, czyli poważny kryzys. Co zrobisz, jeżeli do sieci handlowych nie dojedzie towar? Skąd weźmiesz jedzenie? Do tej pory mieliśmy być posłusznymi konsumentami i kupować. A gdy w sklepie nie będzie, to co dalej? Pojedziesz na wieś kupić?

Otóż nie – wieś się zmieniła. Znanego ci sprzed lat rolnika tam nie ma. On już pracuje w innej branży, a na miejscu jego gospodarstwa znajdziesz hale magazynowe i domki jednorodzinne. Doprowadziliśmy do sytuacji, w której rolnikowi opłaca się odrolnić grunt i zmienić zawód, w której opłaca mu się kryzys, bo dopiero wtedy może podyktować ceny. Toż to aberracja.

  • Czytaj także: Susza? Polski rolnik ma na nią receptę. Nazywają go „kosmitą”

Prawa fizyki nie będą się z nami bawić w kotka i myszkę

Niezbyt interesująca wizja.

Idźmy dalej. Co, jeżeli pojawią się ograniczenia w dostępności wody, którą w Polsce zarządzamy katastrofalnie (już setki gmin proszą o oszczędne gospodarowanie)? Przecież większość gospodarstw domowych nie ma własnych ujęć, a zresztą zasoby nie są niewyczerpane. Co, jeżeli wystąpią awarie infrastruktury? Bez prądu nie będziesz mieć łączności, nie kupisz paliwa, nie zapłacisz w sklepie. Co, jeżeli wybuchnie rozległy pożar, jak ostatnio na Hawajach czy w Kanadzie? Mamy przećwiczone wzory odpowiedniego postępowania? A jeżeli nie przypłyną z Azji statki z produkowanymi tam lekami?

Żyjemy w systemie, w którym miliardy ludzi są zależni od płynnych, niezaburzonych dostaw. Tymczasem bagatelizowany problem nadużywania środowiska rozpędza się nieliniowo, wybiegając daleko ponad nasze wcześniejsze wyobrażenia. Rok 2023 przynosi szokujące dane. Prawa fizyki nie będą się z nami bawić w kotka i myszkę, tylko podważą wygody, które uznawaliśmy za niewyczerpane.

A do tego mogą odebrać nam podstawy: wodę, produkcję rolną, dostępność energii, ogólnie życie, do którego przywykliśmy. Zmiana klimatu dosłownie zapowiada utratę terenów zdolnych do zamieszkania i prowadzenia przewidywalnej produkcji żywności. jeżeli na całym świecie w tym samym czasie dojdzie do dramatycznego spadku plonów… to, co zrobimy? W tym miesiącu zdarzało się już 50 st. C. w Iranie, Iraku, Maroku i o mały włos w Turcji. Jak ludzie mają tam żyć? Jak natura ma to przetrwać?

Jako badacz chciałbym, aby Polacy przynajmniej zdawali sobie sprawę z niedoszacowanego ryzyka, a jeszcze lepiej, żeby opracowali plan B. Żeby byli gotowi na przykre scenariusze.

„Żyjemy w systemie, w którym miliardy ludzi są zależni od płynnych, niezaburzonych dostaw” fot. Travel mania/Shutterstock

Rozsiewanie wątpliwości jest proste.

A jak oceniasz w tym wszystkim rolę biznesu? Niektóre firmy starają się nas przekonać, iż mają na celu także troskę o klimat.

Istnieje dużo osób zaangażowanych w inicjatywy proklimatyczne, ale w biznesie tkwi kotwica. Jest to rozliczenie dzięki arkusza kalkulacyjnego, spoza którego kilka widać. Arkusz decyduje o awansach ludzi i o losach całych departamentów.

Biznes jest od robienia pieniędzy, od tego zależy los wszystkich pracujących w nim osób, więc jego potęga jest kierowana na napędzanie konsumpcji. Arkusz kalkulacyjny ma pokazać ekspansję i koniec. Reszta to w lepszym razie ozdobniki, a w gorszym zasłona dymna.

  • Czytaj także: Czego boją się ludzie? W 15 lat zmieniło się wszystko

Tam, gdzie podejmowane są inicjatywy dekarbonizacyjne, przebiegają one wolno. W biznesie trzeba brać pod uwagę istniejące procesy produkcyjne, zasoby i dobro wszystkich zainteresowanych. Więc idzie to mozolnie. Dużo jest za to greenwashingu i innych działań wizerunkowych, które nie dotykają sedna. A jest nim nadmierne wykorzystanie zasobów w celu nakręcania wzrostu. Końca takiego nastawienia nie widać i — szczerze mówiąc — trudno mi go sobie choćby wyobrazić, bo przecież biznes jest w stanie dopasować się elastycznie i do dobrych czasów, i do kryzysu. Zawsze zarobi.

Nie mówiąc już o tym, iż w skali światowej to biznes odpowiada za podważanie zaufania do nauki, ponieważ — na przykładzie trwającej wiele dekad walki o uznanie szkodliwości palenia [wyrobów tytoniowych — przyp. red.] — przekonał się, iż pozostawienie luki na wątpliwości jest wystarczającym powodem, by ludzie nie zmieniali swojego postępowania.

Nie trzeba przekonywać, iż zmiana klimatu nie zachodzi, wystarczy powątpiewać. Gdy do opinii publicznej dociera sygnał, iż „są wątpliwości” albo „niezależny autorytet twierdzi inaczej„, to społeczeństwo czeka na rozstrzygnięcie i w tym czasie przyzwyczajenia nie podlegają zmianom. A to biznesowi odpowiada, bo zarabia, jak zarabiał. Rozsiewanie wątpliwości jest proste i tanie w wykonaniu.

Nie ma jednej linii podziału

Wróćmy do społeczeństwa. Czy zauważasz w społeczeństwie jakieś nieoczywiste prawidłowości, gdy mówimy o klimacie? A może jakieś ujęcia uważasz za mylne?

Widać postępującą polaryzację polityczną. Jeszcze kilka lat temu to nie było aż tak widoczne w badaniach. Teraz jednak osoby negujące zmiany klimatu gromadzą się głównie wokół PiS i Konfederacji. Przestrzegam jednocześnie przed uproszczeniami. Nie da się o współczesnej Polsce powiedzieć, iż linia podziału przebiega ściśle wzdłuż preferencji partyjnych, sprawa jest znacznie bardziej złożona.

Wśród sympatyków PiS znajdziemy liczną grupę, dla której stan klimatu i środowiska naturalnego jest poważną troską, zaznaczoną choćby silniej, niż dla elektoratów liberalnych i lewicowych. Tyle tylko, iż ta grupa posługuje się zupełnie innym systemem wartości niż to, co pobrzmiewa w polskiej debacie klimatycznej. Dotarcie do nich wiedzie kompletnie innymi drogami niż przez czerpiący z polityki ogólnoświatowej język liberalny i lewicowy. On przynosi w tej grupie więcej szkody niż pożytku.

Uważałbym też z opinią, iż dla młodych generacji klimat jest ważniejszy niż dla starszych. Otóż nie – młodzi ludzie zostali przygnieceni trudami funkcjonowania w Polsce, nieżyciowego systemu edukacji, pracy niskiej jakości, która nie daje możliwości kupna mieszkania… a ci, którzy wychowują dzieci, to dopiero mają wyzwania.

Młodsze pokolenia są na granicy desperacji, myślą o emigracji i przez to — poza wyjątkami oczywiście — nie mają głowy do spraw takich jak klimat. To właśnie starsze generacje, które mają trochę więcej czasu w namysł, ale też umieją porównać obecny stan otoczenia do tego, co pamiętają sprzed lat, przejmują się bardziej, a do tego wykazują silniejsze nastawienie prospołeczne i większą gotowość do działania na rzecz dobra wspólnego.

Politykom opłaca się huśtać emocjami

Nie wszyscy rozumieją to, w jaki sposób zmiana klimatu zachodzi. Są jednak i tacy, którzy faktów naukowych zaakceptować nie chcą — denialiści, inaczej negacjoniści.

Tak, to jest druga grupa, o której powiedzieliśmy sobie na początku, nieduża, ale charakterystyczna. Ona patrzy zupełnie inaczej niż większość. Postrzega zmianę klimatu albo jako zjawisko naturalne, albo jako przejaw propagandy, która miałaby być prowadzona w interesie bliżej nieokreślonego, choć potężnego biznesu „zielonych” technologii lub globalnych sił politycznych.

Wiąże się to z emocjonalnym sprzeciwem wobec takiego stanu rzeczy, co przekłada się na aktywność, głównie w dyskusjach internetowych.

Tak się właśnie zastanawiałem, czy skoro akceptacja dla faktów naukowych rośnie , to czy przy poglądach negacjonistycznych nie zostaną głównie ci najbardziej radykalni. Szczególnie iż politycy w Polsce wydają się przez cały czas grać tą kartą i wykorzystywać denialistyczne argumenty w dyskusji politycznej.

Niektórym politykom i publicystom opłaca się huśtać emocjami i pogłębiać polaryzację na temat klimatu. Jest to sposób, by się wyróżnić i budować swoją bazę. Rozgrzanie emocji w lojalnych grupach powoduje wzrost akceptacji dla wyrazistych, krótkich haseł, choć automatycznie przesuwa w kierunku niszy.

I tak, zgadza się, dochodzi do radykalizacji poglądów. Zewsząd płyną przecież silne bodźce, które jawnie przeczą denializmowi. Możemy się przejechać po Polsce i zobaczyć je na własne oczy. Mnie osobiście szokuje liczba drzew, które chorują i usychają, tracąc liście od góry. Z roku na rok coraz więcej — z powodu ciepłych zim, braku śniegów, suszy, wahania lustra wód podziemnych, szkodników, którym sprzyja ciepło. Dotyka to najpiękniejszych, najstarszych drzew, bo im trudno doprowadzić deficytową wodę do wysokiej korony.

Śmieci wyrzucone na brzeg na wyspie Bali, fot. Shutterstock/StockFamily

Jeśli więc ktoś utrzymuje, iż nie ma zmian klimatu, to jest on silnie przekonany o swoich racjach, najczęściej gospodarczo-politycznych. I dysponuje bogatym repertuarem interpretacji, które pozwalają tłumaczyć to, co się dzieje w inny sposób, niż czyni to nauka. Siła przekonań sprawia, iż taka osoba chętnie zabiera głos i przyczynia się do tego, iż grupa denialistów wydaje się liczniejsza, niż jest w rzeczywistości. Musi też wypowiadać się coraz głośniej i coraz mniej słuchać otoczenia. Stąd radykalizacja.

  • Czytaj także: Stolica Urugwaju na skraju katastrofy. Rozdaje milion litrów butelkowanej wody dziennie

Denializm klimatyczny ma płeć

To jest ciekawe, co mówisz o tym samozaparciu i wytrwałości w poglądach. Mnie to osobiście przeraża, czytając niektóre dyskusje np. na Twitterze, jaka wizja świata wyłania się z takiego punktu widzenia. Skoro czołowe instytucje naukowe miałyby kłamać: ośrodki akademickie, akademie nauk, towarzystwa naukowe — biorąc udział w jakimś globalnym spisku, świadomie bądź nie — to idąc dalej tym tokiem rozumowania, chyba nikomu nie moglibyśmy ufać. Skoro czołowe instytucje zajmujące się klimatem miałyby kłamać, to dlaczego nie miałyby nas oszukiwać wszystkie inne? Na przykład lekarze…

W Polsce poziomy ufności wobec instytucji i mediów są naprawdę niskie. Na to nakłada się doświadczenie pandemii, która tym bardziej nadszarpnęła zaufanie do oficjalnych danych. w tej chwili denialiści, mówiąc o klimacie, na jednym wdechu powołują się na covid, jako na koronny dowód niewiarygodności nauki. Do tego dochodzi siła mediów społecznościowych, wzmacniających te przeświadczenia. W społecznościówkach trudno jest wychwycić działania marketingowe — poza ich najbardziej oczywistymi formami — co czyni z nich najtańszy i często najbardziej efektywny sposób, by kształtować poglądy.

Mamy więc grupę osób, które odwołują się do wspólnej wizji rzeczywistości, w tym wspólnych doświadczeń — często również odnośnie do pandemii — i w swoim gronie utwierdzają się we własnych przekonaniach.

A czy wiemy coś na ten temat, kim najczęściej są denialiści klimatyczni? Czy są jakieś zmienne demograficzne, które najlepiej opisują tę grupę? Moje osobiste obserwacje są takie — to oczywiście nie jest dowód naukowy — iż niekoniecznie są to tylko i wyłącznie osoby niewykształcone. Że także w gronie osób wykształconych ten denializm ma miejsce…

Jako mniejszość, denialiści mogą pojawiać się w różnych grupach i też nie postawiłbym tezy, iż to domena osób słabiej wykształconych. Ważniejsza jest płeć: denializm jest częstszy u mężczyzn.

Zauważenie problemu przyznaniem do błędu

Mężczyznom częściej wydaje się, iż wiedzą lepiej?

Trochę tak. Silny głos denialistyczny płynie ze strony mężczyzn wykształconych, na ogół w średnim wieku lub nieco starszych, o ugruntowanej pozycji zawodowej i wyraziście konserwatywnym zestawie przekonań.

Oni widzą swoją rolę jako obrońców porządku, którzy przeciwstawiają się przelotnym modom, tymczasowym trendom, zwłaszcza powstającym poza Polską. Swoją misję postrzegają właśnie w tym, żeby uspokajać, opierać się „histerii klimatycznej”, bo dostrzegają w niej przesadę, nieuzasadnioną panikę, coś nieracjonalnego. Wskazują, iż przeżyli już wiele kryzysów, np. iż miał nas zabić covid, a przez cały czas żyjemy. Czerpią z takiej postawy realną satysfakcję, ponieważ przeciwstawianie się osobom reagującym niepokojem, powoduje wzmocnienie poczucia własnej wartości. Dodatkowo warto podkreślić, iż taka postawa pełni istotną funkcję również społecznie, ponieważ stabilizuje, kotwiczy, wspiera sięganie do tradycji jako źródła rozwiązań.

Jest też w tym aspekt osobisty – skoro zmiana klimatu jest skutkiem tego, iż sporo rzeczy robiliśmy źle, to zmiana zagrozi ich poglądom i ich pozycji, wypracowanej na robieniu rzeczy tak, jak się robiło dawniej. Mówiąc „robiliśmy źle”, mam na myśli traktowanie atmosfery jako „darmowego ścieku” dla najbardziej masywnego produktu ubocznego przemysłu, jakim jest CO2. De facto jest to nasze zaniedbanie w zarządzaniu odpadami.

Problem w tym, iż to, co się sprawdzało w przeszłości, nie zawsze stanowi adekwatną odpowiedź na przyszłość. I iż w szumie mediów można przeoczyć ten krytycznie istotny sygnał alarmowy, na który należało zwrócić uwagę.

Denialiści będą mieli pod górkę

W jaki sposób moglibyśmy ich przekonać?

Nie liczyłbym, iż ustąpią ze swoich pozycji. Moim zdaniem wydarzy się coś innego. Nadchodząca rzeczywistość postawi teraz bardzo trudne warunki. Oceany wykazują kolosalne anomalie temperatury, co nie pozostanie bez negatywnych konsekwencji dla nas wszystkich.

Denialiści grają ze społeczeństwem w grę polegającą na podsuwaniu niekończących się interpretacji, z reguły opartych na przeinaczeniach, przemilczeniach i zmienianiu tematu. „Wszystko, byle nie CO2!”

Żeby wytłumaczyć nadchodzący ciąg kryzysów, będą się uciekać do rozpaczliwych, narastająco dziwnych wyjaśnień. Kuriozalna gimnastyka intelektualna spowoduje zanikanie ich wiarygodności w oczach pozostałych grup. I tak już mają pod górkę, musząc ratować się „spiskiem” naukowców, kwestionowaniem wskazań termometrów, czy zbyt krótkimi hasłami, które aspirują do wytłumaczenia wszystkiego na zasadzie „naukowcy kłamią” albo „chodzi tylko o pieniądze”. Wobec malejącego odzewu społecznego część denialistów straci rezon i przycichnie, a część zacznie zmieniać płaszczyznę sporu, coraz mocniej akcentując kwestie gospodarcze.

Natomiast gdybyś chciał przemawiać do nich teraz, to pamiętaj, iż po stronie denialistycznej częstsze są poglądy konserwatywne. Znajdziesz tam wrażliwość na zaburzenia porządku, na utratę czegoś, co kiedyś istniało. Oni widzą, iż nie tylko sfera obyczajowa się zmieniła, ale i środowisko. Przecież zmiana klimatu już wpływa — i to negatywnie — na wygląd naszych krajobrazów.

Krzysztof Jodłowski — konsultant, badacz społeczny i marketingowy od ponad 20 lat, założyciel dayray.pl, dawniej w największych agencjach badawczych w Polsce.

Zdjęcie: Shutterstock/lensworld

Idź do oryginalnego materiału