„Wieś widmo”. Pokazuje, co nas czeka

1 tydzień temu

Anachów wyludnił się w 2019 roku, kiedy zmarła ostatnia jego mieszkanka – Romualda Błaszko. Dziś liczba jego mieszkańców to zero. Nie żyje tam nikt, a puste domy przyciągają jedynie fanów urbexu oraz horrorów, ponieważ lokalna prasa rozpisuje się o tym, iż w dawnej wsi straszy. niedługo jednak Anachów może przestać być wyjątkowy.

Polski kryzys demograficzny trwa od lat. Jednym z jego skutków jest to, iż polska wieś pustoszeje. Już dziś bez trudu można znaleźć na niej liczne porzucone domy oraz pustostany. Ale całkowicie opuszczone wsie to wciąż rzadkość. Tak duża, iż ich fani są gotowi pokonywać po kilkaset kilometrów, by zajrzeć do pustych domów i zrobić kilka zdjęć, które wrzucą później na media społecznościowe. Jednak miejsc, w których nie mieszka nikt lub mieszka zaledwie kilka osób – będzie stale przybywać.

Jednym ze skutków tej zmiany jest samotność, która uderza szczególnie w ludzi starszych.

Rozmawiałem niedawno z prof. Piotrem Nowakiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To człowiek, który zawodowo zajmuje się badaniem wsi i bardzo trzeźwo ocenia rzeczywistość. Powiedział mi wtedy, iż kiedy myśli o naszych wsiach, to najbardziej przeraża go „samotność. Ta przerażająca samotność ludzi starszych.

Tę widać choćby tam, gdzie seniorzy są otoczeni przez sąsiadów. – Kilka lat temu, w czasie badań, rozmawiałem z jedną starszą panią, która mi powiedziała, iż ucieszyła się, kiedy jej sąsiadowi zepsuł się samochód. Ja sobie pomyślałem, ale jak to? Dlaczego taka miła, poczciwa osoba cieszy się z czegoś takiego? Zapytałem i wyjaśniła. Okazało się, iż sąsiad wprowadził się pięć lat wcześniej, a ona choćby nie wiedziała, jak wygląda. Przyjeżdżał autem. Otwierał bramę pilotem. Wjeżdżał na posesję, którą od sąsiadów oddzielał mur. Dopiero awaria dała okazję, by zamienili ze sobą choćby słowo – opowiada prof. Nowak.

Podkreślając, iż te wsie, które wciąż są żywe i przyciągają nowych ludzi, dzielą się zwykle na „starych” i „nowych”. Nowi, przybysze z miast, którzy traktują je jak sypialnie, należą do zupełnie innych kategorii społecznych niż ich nowi sąsiedzi. Nie interesują się więc nimi. To powoduje, iż tradycyjnie zżyte społeczności, rozbijają się na niewielkie atomy.

– Znam też taki przykład, iż sołtys w jednej wsi postanowił zrobić boisko dla dzieci w szkole i zaprosił rodziców, żeby razem zamontowali bramkę. Myślał, iż jest dużo nowych ludzi, więc w ten sposób będzie okazja, żeby się poznali i zintegrowali. Nic tak nie integruje, jak praca. No i ci nowi mieszkańcy przyszli, siedli na trybunach, choćby przynieśli po piwku. Tylko, iż oni wynajęli robotników, którzy za nich tę bramkę wkopali. Tymi byli oczywiście starsi mieszkańcy wsi, więc zamiast zakopać podział, ten został pogłębiony. Starzy wyszli na biedaków i „fizoli” – opowiada Nowak. I mówi, iż ludzie żyją dziś mniej ze sobą, a bardziej w Internecie, gdzie mają „swoje bandy”, więc sąsiedzi nie są potrzebni.

Ale rzecz nie tylko w samotności, której starsi doświadczają przez to w tłumie. Takiej, która wynika z tego jak ludzie żyją teraz ze sobą. pozostało jej drugi rodzaj. Taki, który wynika z barier fizycznych. Z dystansu do ludzi. Braku transportu i możliwości jakiegokolwiek przemieszczania się, bo autobus został zlikwidowany, nie ma się samochodu, a jeździć na rowerze nie pozwala wiek i choroby. Czasami z nieprzejezdnej drogi lub dotkliwej biedy. Innym jeszcze razem z historii życia, która zostawiła takiego człowieka bez bliskich. Każda z tych rzeczy, kiedy państwo lub gmina nie niosą pomocy i opieki, skazuje na samotność.

„Wieś widmo”

Jak wielką? By to opowiedzieć potrzebne jest prawdopodobnie pióro lepsze od mojego, bardziej literackie. Ale są miejsca, które pozwalają to zobaczyć. Jednym z nich jest Anachów na Opolszczyźnie. To wieś, która dawno temu nazywała się Annahof (Dwór Anny) i w najlepszych latach przeszłości liczyła choćby kilkudziesięciu mieszkańców. Ale dziś nie ma żadnego. Jednak nie od razu wyludniła się całkowicie. 12 lat temu żyły tam dwie osoby.

A ostatnia mieszkanka wsi Romualda Błaszko zmarła sześć lat temu.

Przed śmiercią mieszkając tam zupełnie samotnie.

I teraz zobaczcie, jak samotna musiała być pani Romualda.

Anachów to przysiółek malutkiej wsi Kazimierz. W tej wciąż da się znaleźć prowadzące do niego znaki. Być może dlatego, iż za sprawą prasowych artykułów przyciąga fanów urbexu, którzy zjeżdżają tam z całej Polski, by zrobić zdjęcia całkowicie wymarłej wsi, w której straszy.

Jest jednak od niego oddalony o 1,5 kilometra. Dla przyjezdnych oznacza to miły spacer na miejsce drogą, która prowadzi przez pola. Ale dla ostatniej mieszkanki Anachowa oznaczało to, iż kiedy chciała zobaczyć człowieka, musiała iść tą drogą kilkadziesiąt minut:

I później kilkadziesiąt minut wracać mijając po drodze takie widoki:

Sąsiadów na miejscu, w jej wsi, już nie było, bo wszyscy się wynieśli albo zmarli.

Zostawiając za sobą…

…ruiny.

Po tych widać, iż wieś wyludniała się stopniowo.

Są starsze…

…nowsze.

I dom, który z zewnątrz wygląda, jakby jeszcze niedawno ktoś w nim mieszkał.

Dopiero po wejściu do środka…

…widać, iż jest od lat niezamieszkany.

Całość tworzy dziś takie wrażenie, iż lokalna prasa pisze o nawiedzonym miejscu. Ale przecież pani Romualda żyła tam, między tymi gruzami, z daleka od ludzi, ale za to blisko złodziei, którzy szabrowali opuszczane po kolei domy, niemal samotnie przez lata.

Przyjeżdżają, ponieważ straszy duch Niemca

Niespełna 100 kilometrów od Annachowa, wciąż na Opolszczyźnie, znajduje się także wieś Kamieniec. Ta według lokalnych gazet jest opuszczona, ale w rzeczywistości mieszka tam jedna rodzina, która jakiś czas temu rzuciła wszystko w dużym mieście i znalazła w tej wsi swoje „Bieszczady”. Jest też kilka starych domów, które zamieniono w domki letniskowe.

Ale jest tam także stara szkoła, w której – jak opowiadają miejscowi – jeszcze niedawno żyła samotna, starsza kobieta.

Budynek z zewnątrz wciąż wygląda tak, jakby ktoś wyszedł z niego zaledwie przed chwilą.

Zostawiając choćby otwarte okna, by wywietrzyć go trochę.

Nie mieszka tam już jednak nikt, ponieważ ostatnia lokatorka przestała sobie radzić jakiś czas temu i została zabrana do DPS-u. Tak przynajmniej wynika z relacji ludzi, którzy tam dziś mieszkają, choć do tych trzeba pewnie podchodzić z pewnym dystansem. Sami mówią, iż często żartują sobie na różne sposoby z miłośników urbexu, potrafiących przejechać kilkaset kilometrów, by zobaczyć wymarłą wieś, która tak naprawdę nie jest wymarła. Przyciągają ich tam historie w prasie oraz duch starego Niemca, który ponoć straszy przyjezdnych. Być może więc i mnie potraktowali w ten sposób.

Jeżeli jednak nie, to jedna z ostatnich mieszkanek Kamieńca ostatnie lata życia spędzała o 3 kilometry od najbliższej wsi, do której prowadzi leśna droga.

I w otoczeniu torów kolejowych, po których dawno już nie pojechał żaden pociąg.

W takim budynku.

Jak ogrzewała mieszkanie?

Jak radziła sobie z samotnością?

No właśnie.

Codzienność seniorów

Są to oczywiście przypadki ekstremalne, ale też wcale nierzadkie. Wsi, w których mieszka najwyżej kilka osób, przybywa w Polsce. – Kiedy z drogi krajowej lub wojewódzkiej zjedzie pan w bok, to można zobaczyć, jak dużo jest pustych domów, zarośniętych pól i miejsc, w których nie ma niczego. Proszę zwrócić uwagę, iż kiedy dawniej jechaliśmy na wieś, to widzieliśmy zagospodarowane i utrzymane poletka. A teraz one są dzikie – opowiadał mi Nowak. Będzie ich coraz więcej, choćby dlatego, iż Polska się starzeje, a młodsi ludzie chętniej wybierają miasta. Wsie będą więc nie tylko coraz mniejsze, ale też coraz starsze.

Z jednej strony ludziom starszym będzie więc trudniej o kontakty społeczne, bo są to zwykle miejsca fatalnie skomunikowane, oddalone od innych i nie oferujące zbyt wiele, kiedy chodzi o okazje do spędzania czasu wolnego. A z drugiej państwu i samorządom będzie coraz trudniej wymyślić dobrą reakcje na tę sytuację. Ta staje się tym trudniejsza (i droższa) im mniejsze są miejscowości i bardziej oddalone domy osób starszych. Inny jest koszt zapewnienia pomocy pielęgniarza lub stworzenia Centrum Aktywności Seniora dla starszych zamieszkałych w gęsto zabudowanym mieście, inny we wciąż żywej wsi mającej kilkuset mieszkańców, a jeszcze inny dla starszej pani, która jest jedną z ostatnich mieszkanek Kamieńca lub Annachowa. Różnice są bardzo duże.

A jednocześnie nie jest to coś, nad czym można przejść do porządku dziennego. Raport Rzecznika Praw Obywatelskich z 2020 roku podkreślał: „Słabnąca kondycja psychiczna, a szczególnie depresja i poczucie osamotnienia, to problemy, z którymi mierzy się bardzo wiele osób starszych, zwłaszcza tych tworzących jednoosobowe gospodarstwa domowe, pozbawionych codziennego wsparcia ze strony osób bliskich. Ryzyko osamotnienia wzrasta wraz z potrzebą uzyskania wsparcia w codziennym życiu. Problem ten dotyczy w szczególności obszarów wiejskich, gdzie duża grupa samotnych seniorów nie wykazuje aktywności społecznej i chęci integracji z lokalnym środowiskiem, ze względu na utrudniony dostęp do różnego rodzaju działań na rzecz osób starszych.​” Nie możemy jako społeczeństwo uznać, iż nic się nie dzieje. Ja na pewno nie chcę. I to nie tylko dlatego, iż podjęcie działań jest tutaj dyktowane przez moralność. Także dlatego, iż jest to praktyczna konieczność. Już dziś jest to problemem. W miarę starzenia się Polski będzie większym.

A sieć wsparcia i rozwiązania, które zaczniemy budować dla osób starszych teraz, będą tak naprawdę przede wszystkim służyć w przyszłości właśnie tym, którzy dziś je zbudują.

Bez nich będzie trudno.

Czy są rozwiązania

Kryzys stoi więc za drzwiami, a my choćby nie rozpoczęliśmy jeszcze dyskusji, co z tym zrobić. Nie mówiąc o tym, by zacząć robić coś w potrzebnej skali. Tymczasem rozwiązań, po które można sięgnąć jest sporo. Na przykład prof. Piotr Nowak podpowiada, by spojrzeć na Norwegię, gdzie od lat prowadzi się społeczne gospodarstwa. Do tych każdego dnia przywozi się starsze i chętne osoby z pobliskich miejsc, by mogły wspólnie spędzać czas, jeździć na wycieczki i uczestniczyć w przeróżnych warsztatach oraz wspólnie siadać do obiadu. Co jest może najważniejsze. To oczywiście kosztuje, ale wszystko, co dobre musi kosztować. A tutaj jest i tak – mówił Nowak – iż „okazało się, iż dzięki temu o dwa lata udawało się przesuwać moment, w którym te osoby musiały trafić do opieki zamkniętej – odpowiednika naszych Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych. Taka opieka jest bardzo droga, więc Norwegom wyszło, iż to się także opłaca.” Norwegowie zrozumieli, iż samotność to nie tylko emocjonalny dramat — to też ogromne koszty dla państwa. Dlatego inwestują w rozwiązania, które są i ludzkie, i ekonomiczne. Uznali, ze lepiej płacić za to, żeby ludziom dobrze się żyło i byli w formie, niż za zamkniętą opiekę.

U nas pojawia się pomysł Narodowego Programu Budownictwa Senioralnego. W tym chodzi o to, by nieco przesunąć akcenty, kiedy stawia się bloki komunalne i zacząć budować takie, które będą przystosowane dla seniorów. – Aż dziwne jest to, iż jeszcze w Polsce nie ruszyliśmy z tematem budownictwa dla seniorów na większą skalę. Choć zamiast budować kolejne bloki dla młodych za miastem, lepiej postawić porządny i nowoczesny dom senioralny w zielonym sąsiedztwie i skorzystać z tego, iż dzięki temu na rynek trafią mieszkania w centrum – mówi o tym Wojciech Racięcki, który jest dyrektorem Departamentu Strategii i Analiz w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. A wcześniej pracując w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju starał się zbudować pokazowy dom dla osób starszych w Rabce. Co się jednak nie udało, a ostatnio nic się już z tym nie dzieje. Mówi się też dużo o mieszkaniach wspomaganych – takich, gdzie seniorzy żyją w wspólnie. Wygodnie i z pomocą, ale samodzielnie.

Pomysł wydaje się sensowny. Starzejemy się jako społeczeństwo, więc zaraz będzie potrzebne więcej mieszkań dla osób starszych niż dla młodych małżeństw z dziećmi. Uwzględnienie tego w polityce państwa powinno być oczywiste. I może byłoby takie, gdyby Polska potrafiła planować i realizować projekty, które realizowane są dłużej niż od wyborów do wyborów. Nie potrafi jednak. A szkoda, bo tego potrzebujemy.

Jeszcze inny – miejski – pomysł mają Niemcy, którzy wymyślili na przykład projekt „Gerontopolis 2030”. Ten zakłada, iż ich miasta muszą być coraz bardziej przyjazne dla seniorów, bo z roku na rok ich mieszkańcy posuwają się w wieku. Opracowali więc listę działań, które mają ułatwić starszym ludziom aktywne życie w miastach. Są tam działania małe i drobne, takie jak zwiększenie liczby ławek w parkach lub dbałość o toalety publiczne. Ale też większe, które skupiają się na planowaniu przestrzennym oraz dbaniu o to, żeby seniorzy nie tylko mieli jak wyjść z domu, ale tez mieli po co to robić. Pomysły tego rodzaju wdraża już kilka miast, a wśród nich jest Hamburg. Miasto demograficznie „młodsze” od Poznania.

Nowy kocioł nie wystarczy

Są więc pomysły, ale my ciągle tkwimy na etapie, w którym jedyną kwestią jest doprowadzenie domu do stanu używalności. Takiego choćby, by było w nim ciepło. To oczywiście jest dobre i bywa sensownym rozwiązaniem, ale po pierwsze nie wystarczy. A po drugie nie zawsze takim jest. Są i będą sytuacje, w których od inwestowania w stare domy w jakimś innym Annachowie, który zaraz się wyludni, lepiej będzie wydać tę same pieniądze na dom senioralny w gminie. Tak by za jednym zamachem zapewnić człowiekowi nie tylko ciepło, ale też towarzystwo. Będą i takie sytuacje, gdzie większym od ubóstwa energetycznego problemem, będzie brak autobusu lub możliwości spędzania czasu z innymi. Wtedy odpowiedzią mogą być gospodarstwa społeczne w stylu, o którym mówił prof. Piotr Nowak. Znajdą się też przestrzenie, które trzeba po prostu rozsądnie planować i już dzisiaj budować je z myślą o tym, jak będzie za 20 lat, a nie jak jest teraz.

Skala wyzwania wymaga dużej elastyczności i otwartej głowy.

Inaczej utoniemy w samotności.

Idź do oryginalnego materiału