„Relacje transatlantyckie od pierwszej wojny światowej, ale zwłaszcza po II wojnie światowej przynosiły wiele korzyści. Dlaczego zatem mielibyśmy teraz odłączać się od Stanów?”, pytał sekretarz generalny NATO.
Sekretarz generalny NATO Mark Rutte odwiedził wczoraj Parlament Europejski, gdzie spotkał się z europosłami należącymi do Komisji Spraw Zagranicznych (AFET) i Podkomisji Bezpieczeństwa i Obrony (SEDE) oraz delegacją PE ds. relacji ze Zgromadzeniem Parlamentarnym NATO.
Było to pierwsze spotkanie holenderskiego polityka z komisjami Parlamentu Europejskiego od objęcia przez niego stanowiska szefa NATO w październiku ubiegłego roku.
Rutte przyznał, iż mocno niepokoi go obecna sytuacja, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo Europy. – Nie jesteśmy w stanie wojny, ale nie jesteśmy już też w stanie pokoju – zwrócił uwagę.
– Dobre jest jednak to, iż wiemy, jak bronić naszych obywateli, zarówno teraz, jak i w perspektywie długoterminowej, i musimy to robić – dodał.
Wskazał w tym kontekście na działania Rosji na rzecz destabilizacji sytuacji w państwach NATO, takie jak cyberataki, próby zamachów czy akty sabotażu. – Zwykliśmy to wszystko określać mianem zagrożeń hybrydowych. Nie za bardzo lubię to określenie, wolę to nazywać kampaniami na rzecz destabilizacji – powiedział.
– Ale nie chodzi tylko o Rosję. Są jeszcze Chiny, Korea Północna czy Iran – zaznaczył. Jak dodał, do tego dochodzą utrzymujące się zagrożenia w postaci terroryzmu, rozprzestrzeniania broni jądrowej, dezinformacji i zmian klimatycznych.
2 proc. PKB na obronność to za mało
Rutte mówił wiele o potrzebie zwiększenia inwestycji w obronność, ale też zwiększania odporności i dalszego wspierania Ukrainy.
– Trzeba wydawać na obronność więcej, ale trzeba też wydawać lepiej i zwiększać produkcję sprzętu wojskowego – nie po to, by prowokować wojnę, ale właśnie po to, by jej zapobiec – wyjaśnił.
– Obecny dwuprocentowy cel wydatków NATO na obronę jest zbyt niski (…), abyśmy mogli pozostać bezpieczni. Państwa NATO będą musiały wydawać znacznie więcej. Trzeba będzie też zwiększać produkcję broni i podnosić zdolności obronne – powiedział Holender.
Przyznał, iż europejski przemysł obronny „wykonuje naprawdę imponującą pracę, ale prawda jest taka, iż nie robimy jeszcze tyle, ile powinniśmy robić”.
Według szefa NATO, który co prawda nie jest, jak jego poprzednik, z wykształcenia ekonomistą, ale który przez 14 lat pełnił funkcję premiera Holandii, wydatki na obronność da się zwiększyć na dwa sposoby: albo poprzez podniesienie wydatków, albo poprzez ograniczenie wydatków na inne cele, takie jak służba zdrowia czy systemy opieki społecznej.
– Wydawanie więcej na obronność oznacza wydawanie mniej na inne priorytety, ale przyniesie to dużą różnicę, jeżeli chodzi o nasze przyszłe bezpieczeństwo – zapewnił Rutte.
– Państwa europejskie wydają na ogół choćby ćwierć krajowego przychodu na emerytury, służbę zdrowia i systemy opieki społecznej, a potrzebujemy przekierować tylko małą część z tego na obronność, żeby być dużo bezpieczniejsi – zaznaczył.
Szef NATO odniósł się też do sytuacji w Ukrainie. – Chcemy tam trwałego pokoju. jeżeli (prezydent Rosji Władimir – red.) Putin postawi na swoim, pokój nie będzie trwały – podkreślił Rutte. Wskazał przy tym na rolę wsparcia Unii Europejskiej dla Ukrainy.
– Teraz jesteśmy bezpieczni, ale za pięć lat możemy już nie być – zaznaczył.
„Europejskie NATO” mrzonką
Europosłowie pytali Ruttego o wkład Unii Europejskiej w bezpieczeństwo Europy. Niektórzy zwracali uwagę, iż obrona nie ogranicza się do kwestii wojskowych, ale obejmuje też stosunki międzynarodowe, a także relacje społeczne i gospodarcze.
Pytano również o przyszłą współpracę z nadchodzącą administracją Trumpa i wyrazili zaniepokojenie rolą Turcji w NATO.
Donald Trump i jego ekipa „wywierali na nas presję w kwestii większych wydatków na obronność, odnieśli w tym sukces i mieli rację. Nie wydawaliśmy wtedy wystarczających sum”, ocenił Rutte.
– Teraz na szczęście wszyscy zbliżamy się do 2 procent (PKB – red.) – odnotował, dodając jednak, iż mimo wszystko choćby te 2 procent to za mało. Nie chciał podać konkretnego progu, ile jego zdaniem powinny wynosić wydatki państw NATO na obronność. – W każdym razie obawiam się, iż będzie to o wiele więcej niż te obecne 2 procent – powiedział.
Sceptycznie odniósł się do pomysłu zbyt dużej autonomii strategicznej Unii Europejskiej. – Europejskie NATO brzmi wspaniale, ale wtedy zapomnijcie o 2 procentach. Wtedy będzie trzeba podnieść (wydatki na obronność – red.) do 8, 9 czy choćby 10 procent PKB. Trzeba będzie zbudować potencjał nuklearny, a to zajmie 20-30 lat, jeżeli chcemy to budować bez USA – ostrzegł.
– Relacje transatlantyckie od pierwszej wojny światowej, ale zwłaszcza po II wojnie światowej sprawdzały się bardzo dobrze. Dlaczego zatem mielibyśmy teraz odłączać się od Stanów? – zapytał retorycznie.
Zauważył, iż Stany Zjednoczone odpowiadają w tej chwili za ponad 60 proc. wydatków na obronność całego NATO, a pozostałych 31 państw Sojuszu za mniej niż 40 proc. – Mrzonką jest więc, iż da się zbudować europejskie NATO w 10 czy 15 lat – stwierdził.
„Musimy działać krok po kroku”
Niektórzy eurodeputowani wskazywali na to, iż państwa NATO mają różne zdania w kwestiach dotyczących obronności, a przecież Sojusz musi utrzymać jedność, aby zapewnić trwały pokój w Ukrainie.
– Musimy działać krok po kroku. Najpierw musimy sprawić, iż Ukraina będzie wystarczająco silna, aby przystąpić do negocjacji pokojowych – zaznaczył.
Jak powiedział, temu służą umowy dwustronne w dziedzinie bezpieczeństwa między Ukrainą a państwami NATO, ale też przyjęte przez NATO w ubiegłym roku zobowiązanie do wydawania na wsparcie dla Kijowa co najmniej 40 mld dolarów rocznie, czy działalność nowego dowództwa NATO w Wiesbaden.
Rutte dodał, iż „kiedy rozmowy pokojowe się rozpoczną i będą postępować, Rosja musi rozumieć, iż nie będzie miała możliwości ponownie zaatakować Ukrany”. Elementem negocjacji jego zdaniem musi być zatem przyszłość relacji Ukrainy z NATO i perspektywy członkostwa w Sojuszu.
– Ale teraz pozostało za wcześnie, żeby o tym mówić – stwierdził, wyjaśniając, iż Ukraina nie pozostało w takiej pozycji, aby móc negocjować z pozycji siły. – Musimy zrobić więcej w tym kierunku, zmieniając trajektorię konfliktu – podkreślił.
Południowe sąsiedztwo NATO
Europosłowie z komisji AFET i podkomisji SEDE mówili też o trudnej sytuacji w dziedzinie bezpieczeństwa w regionie Morza Śródziemnego i Bałkanów Zachodnich. W tym kontekście Rutte przypomniał o utworzeniu stanowiska specjalnego przedstawiciela NATO ds. południowego sąsiedztwa. Powołał je jeszcze poprzednik Ruttego, Norweg Jens Stoltenberg, i mianował na to stanowisko Hiszpana Javiera Colominę.
– Współpracujemy blisko z takimi państwami, jak Jordania, Irak, gdzie mamy dużą misję, ale też Tunezja, Mauretania i inne państwa w naszym południowym sąsiedztwie – zauważył.
Przyznał, iż martwi go sytuacja na Bałkanach Zachodnich, w tym w Bośni i Hercegowinie, ale też relacje między Serbią a Kosowem. – Ściśle monitorujemy sytuację w dziedzinie bezpieczeństwa w Bośni i Hercegowinie – zapewnił.
Podkreślił rolę misji EUFOR Althea, czyli operacji pokojowej prowadzonej przez Unię Europejską w Bośni i Hercegowinie, która rozpoczęła się w 2004 roku i zastąpiła wycofujące się wojska NATO (misja SFOR). Zapewnił, iż NATO wspiera tę misję.
Co do Serbii i Kosowa, to oznajmił, iż z oboma państwami NATO jest w kontakcie. Przypomniał o zbliżających się wyborach w Kosowie i wyraził nadzieję, iż nie doprowadzą one do destabilizacji sytuacji w tym kraju.