Zuckerberg poinformował o planowanych zmianach w pięciominutowym wideo na swoim profilu na Facebooku. Przekonywał, iż firma rezygnuje ze współpracy z niezależnymi, zewnętrznymi fact checkerami, bo byli zbyt "politycznie stronniczy", co miało negatywny wpływ na zaufanie użytkowników do platformy. Zdaniem Zuckerberga była to część szerszego problemu przesadnej ingerencji Facebooka w zakresie moderacji, a nowe podejście firmy ma "dramatycznie zmniejszyć cenzurę" treści.
REKLAMA
Co to oznacza w praktyce? Poza oczywistym efektem wynikającym z rezygnacji z profesjonalnych fact-checkerów na rozpowszechnianie zmanipulowanych i fałszywych treści, zmienia się też podejście do tego, jakim językiem - i kogo - można bezkarnie znieważać.
Zobacz wideo
Według nowych wytycznych dotyczących moderacji pod kątem mowy nienawiści, do których dotarł portal The Intercept, "bezpośrednie ataki motywowane czyjąś rasą, pochodzeniem etnicznym, narodowością, płcią, tożsamością płciową i poważnymi chorobami" pozostają teoretycznie zabronione, a wraz z nimi "szczególnie ostre ataki na uchodźców, imigrantów i osób występujących o azyl". Jednocześnie konkretne przykłady wymienione w dokumencie jako dopuszczalne i mieszczące się w regułach społecznościowych to między innymi:
"imigranci to brudne g*wno",
"imigranci są niczym wymioty",
"wszyscy imigranci to przestępcy",
"geje to grzesznicy",
"osoby transpłciowe są niemoralne",
"osoby transpłciowe są chore psychicznie",
"Żydzi są po prostu bardziej chciwi od katolików".
Zgodnie z nowymi zasadami "opinie wyrażające pogardę i niechęć, takie jak na przykład 'nienawidzę' są dopuszczalne". Dokument podaje przykłady - "nie przepadam za białymi ludźmi" oraz "jestem dumnym rasistą".
Zuckerberg uzasadniał zmiany tym, iż dotychczasowe, bardziej restrykcyjne ograniczenia dotyczące np. imigracji czy tożsamości płciowej, okazały się oderwane od rzeczywistości. Czyli, mówiąc prościej, wygrana Trumpa w wyborach prezydenckich pokazała, iż dla wielu ludzi granice tego, co powinno być dopuszczalne w sferze publicznej, są znacznie szersze niż te, które wyznaczała polityka firmy. A skoro tak, to jak przekonuje większość komentatorów, zapowiedziane zmiany są po prostu oddaniem pola Trumpowi i przyznaniem się do porażki.
W tej opowieści założyciel Facebooka spędził ostatnie lata na pełnej determinacji walce o bardziej uprzejmą, kulturalną, opartą na szacunku debatę publiczną (albo, dla jego krytyków, na wpychaniu ludziom do gardeł wyznawanej przez niego poprawności politycznej), a teraz, w obliczu wygranej Trumpa, skapitulował, podkulił ogon i w lęku przed szykanami ze strony nowego prezydenta wyrzeka się swoich wartości.
Jest znacznie gorzej.
Meta nie zatrudniała fact-checkerów i nie wprowadziła restrykcyjnych (i nieraz absurdalnych) reguł przeciwdziałania mowie nienawiści i publikowaniu nielegalnych treści (związanych np. z pornografią dziecięcą czy terroryzmem) z poczucia misji. Robiła to w wyniku ogromnych zewnętrznych nacisków i krytyki, która spadała na firmę w obliczu wszechobecnych dowodów na negatywny wpływ Facebooka na naszą polityczną i społeczną rzeczywistość.
W 2016 roku Craig Silverman, redaktor i założyciel serwisu BuzzFeed Canada, przeprowadził analizę, jakie treści polityczne publikowane na Facebooku w trakcie kampanii prezydenckiej w USA cieszyły się największą popularnością. W okresie trzech miesięcy poprzedzających dzień wyborów, 20 najpopularniejszych nieprawdziwych artykułów wyborczych wygenerowało więcej zaangażowania internetowego (udostępnień, reakcji i komentarzy) niż 20 najpopularniejszych artykułów pochodzących z czołowych mediów. Największe zaangażowanie czytelników na Facebooku wywołał nieprawdziwy materiał skrajnie prawicowej strony o nazwie "Ending the Fed" zatytułowany "Papież Franciszek szokuje świat, popiera Donalda Trumpa na prezydenta".
Silverman odkrył dodatkowo, iż popularność fałszywych wiadomości nie była stała, ale zwiększyła się wielokrotnie w okresie wyborczym, spychając rozpoznawalne media na boczny tor. Wiele portali publikujących fake newsy powstało zaledwie na kilka miesięcy przed wyborami, a ich clickbaitowe tytuły i efekt domina wynikający z rozpowszechniania tekstów w mediach społecznościowych doprowadziły do lawinowego wzrostu liczby zaangażowanych odbiorców.
W tym samym roku dziennikarze Wall Street Journal dotarli do wewnętrznego raportu Facebooka, z którego wynikało, iż około dwie trzecie osób dołączających do ekstremistycznych grupek na platformie trafia do nich dzięki rekomendacjom podsyłanym im przez facebookowy algorytm ("spójrz na grupy, do których możesz chcieć dołączyć").
Inny wewnętrzny eksperyment firmy, przeprowadzony w 2019 roku, polegał na stworzeniu przez badaczy pracujących dla Facebooka fałszywego konta. Chodziło o to, by zobaczyć, jakie treści będą trafiały na jego stronę główną ("feed"). W zaledwie trzy tygodnie została ona zalana pornografią oraz treściami promującymi mowę nienawiści i dezinformację.
W 2021 roku wewnętrzna analiza treści politycznych publikowanych na platformie w trakcie kampanii prezydenckiej w USA w 2020 roku wykazała, iż aż 10 proc. wszystkich wyświetleń zebrały posty przekonujące, iż wybory były sfałszowane.
Każdy kolejny raport wewnętrzny l potwierdzał to samo. Sama podstawowa architektura działania platformy, prowadzi do natężenia mowy nienawiści i obecności dezinformacji na Facebooku. To, jak szerzą się toksyczne treści na Facebooku, to nie anomalia, wynik błędów czy niedopatrzeń. To po prostu sama istota platformy, naturalna konsekwencja tego, jak została zaprojektowana i w oparciu o jakie mechanizmy działa.
Wszystkie zmiany wprowadzane przez Zuckerberga w celu "wyrugowania mowy nienawiści i fake newsów" z Facebooka były wprowadzane w momencie, w którym politycy coraz głośniej przekonywali o potrzebie wprowadzenia znacznie bardziej restrykcyjnych regulacji dotyczących działania platformy. Założyciel firmy wychodził wtedy cały na biało, przekonywał, iż on sam ma pełną świadomość problemu i nie spocznie, aż go nie rozwiąże, a ustawodawcy niech sobie nie zaprzątają tym głowy, w końcu wszyscy chcemy tego samego, Facebook popełnił błędy, ale nie wynikały one ze złej woli, teraz będzie inaczej.
Zmiany oczywiście były kosmetyczne i pod publiczkę, bo zasadnicze zmniejszenie toksycznego wpływu Facebooka na społeczeństwo i politykę wymagałoby zmiany algorytmów w sposób, który zmniejszałby zaangażowanie użytkowników, a to osłabiłoby przychody od reklamodawców. Co nie zmienia faktu, iż pozostawały kosztowne - a jednocześnie tworzyły grunt pod domaganie się kolejnych.
Dojście Trumpa do władzy to zatem dla Zuckerberga nie zagrożenie, przed którym musi się bronić padając na kolana i posypując głowę popiołem.
Jest dokładnie odwrotnie - to dla założyciela Facebooka ogromna szansa, by odwrócić trend rosnącej presji na większe uregulowanie działalności platform społecznościowych i rozliczanie ich z tego, jak zwalczają negatywne konsekwencje swojego modelu biznesowego. Zuckerberg zwalnia fact-checkerów, bo wraz z powrotem Trumpa do władzy zmniejsza się polityczna presja na to, żeby Meta ich zatrudniała. Luzuje reguły dotyczące mowy nienawiści, fake newsów i promowania ekstremizmu, bo dzięki temu zwiększy się zaangażowanie użytkowników, a dzięki Trumpowi nie grożą mu już w Stanach Zjednoczonych z tego tytułu prawne konsekwencje.
Co jeszcze ważniejsze, Trump to dla Mety potencjalny zbawiciel w walce z ustawodawcami spoza Stanów Zjednoczonych, którzy podejmowali i podejmują znacznie bardziej zdecydowane kroki. Jak powiedział w swoim nagraniu Zuckerberg, ma nadzieje "współpracować z prezydentem Trumpem w celu przeciwstawiania się rządom, które uwzięły się na amerykańskie korporacje i chcą je jeszcze bardziej cenzurować". Nieprzypadkowo na pierwszym miejscu wymienił Unię Europejską, która "tworzy coraz więcej praw sankcjonujących cenzurę i utrudniającą tworzenie nowych innowacji".
Wprowadzony w życie w 2022 roku unijny akt o usługach cyfrowych nakłada na największe platformy społecznościowe szereg ograniczeń i zobowiązań, których przestrzeganie fundamentalnie zmieniłoby model działania Facebooka. W 2024 roku Komisja Europejska wszczęła postępowanie w związku z podejrzeniami o łamanie przez Facebooka i Instagrama nowych unijnych przepisów.
Podobnie jest z RODO, na co zwrócił uwagę na łamach brytyjskiego dziennika "The Guardian" Johnny Ryan z Irlandzkiej Rady Wolności Obywatelskich. Zgodnie z unijnymi regułami dotyczącymi ochrony prywatności, firmy nie mogą przetwarzać danych pozwalających na zidentyfikowanie naszych poglądów politycznych, preferencji seksualnych czy przekonań ideologicznych. Jedynym wyjątkiem jest procedura, w ramach której jesteśmy najpierw musimy aktywnie zaznaczyć, iż godzimy się z takim wykorzystaniem naszych danych, po czym jesteśmy informowani o konsekwencjach naszej decyzji, a następnie musimy ponownie potwierdzić, iż dalej przy niej pozostajemy.
Nie robi tego żaden z największych portali społecznościowych. Tymczasem pozbawienie ich możliwości przetwarzania naszych danych wrażliwych de facto wyłączyłoby algorytmy, które profilują rekomendowane nam treści. Dlaczego uchodzi im to na sucho? Bo z racji tego, iż wszystkie mają swoje unijne siedziby w Irlandii, to główną instytucją odpowiedzialną za egzekwowanie przepisów RODO jest Data Protection Commission, krajowy urząd do spraw ochrony danych osobowych, a ten nie podejmuje działań, bo obecność gigantów technologicznych w Irlandii to ogromny zastrzyk dla gospodarki.
Wolta Zuckerberga nie wynika z tego, iż nagle po latach błądzenia zobaczył ponownie światło wolności słowa i przeszedł na jasną stronę mocy, ani z tego, iż tchórzliwie dał się zastraszyć i porzucił swoje ideały. Jedyne, co go interesuje, to to, żebyśmy jak najwięcej czasu spędzali na jego portalach, czuli się jak najbardziej wściekli, i używali naszej złości jako paliwa do dalszego scrollowania. Trump nie jest watażką, któremu Zuckerberg składa pod przymusem i z zaciśniętymi zębami hołd lenny, tylko sojusznikiem, za pomocą którego ma nadzieję stłamsić wszelki opór tych, którzy rozumieją, jak wielkim zagrożeniem dla nas wszystkich jest jego imperium.
A co jeszcze działo się na świecie w mijającym tygodniu?
Administracja Bidena ogłosiła, iż usunie Kubę z listy państw sponsorujących terroryzm. Spokojnie, jak informuje CNN, administracja Trumpa pewnie wróci do stanu obecnego. Kuba, wraz z Koreą Północną, Iranem i Syrią, jest jednym z zaledwie czterech państw uznanych za państwowych sponsorów terroryzmu.
W Tanzanii odnotowano podejrzenie gorączki krwotocznej Marburg. Odnotowano 9 przypadków, w tym 8 śmiertelnych. Ryzyko zawleczenia wirusa do Europy oceniane jest jako niskie. Również WHO ocenia ryzyko na poziomie globalnym jako niskie.
Wydano nakaz aresztowania byłego prezydenta Boliwii Evo Moralesa. Rzekomo miał dziecko z nastolatką w 2016 r. W świetle boliwijskiego prawa to oznacza gwałt.