Kilka dni temu zadzwonił Pan Krzysio; okazuje się, iż Mateusz ma dodatkowy bilet na koncert Mireille Mathieu! Do tego w Olimpii! Odpowiadam – „tak, ale ja idę tylko z Panią Basią”. Odsyła mnie do Mateusza. Stopniowo okazuje się, iż sprawa jest zupełnie nieprawdopodobna, bo to koncert jubileuszowy – sześćdziesięciolecie pracy artystycznej i Mateusz kupił bilety prawie dwa lata temu. Był to podarunek pod choinkę dla rodziców. Okazuje się też, iż ktoś właśnie sprzedaje bilet on-line i nagle mamy dwa dodatkowe bilety dla nas.
Olimpia to najstarsza scena widowiskowa Paryża. Założona w 1888, przez twórcę Moulin Rouge, Josepha Ollera. Nie przytłacza wielkością, bo mieści niecałe 2500 foteli i jest choćby trochę ciasna.
Pani Mathieu, pomimo wieku jest w fantastycznej formie muzycznej. Widownia świętuje razem z nią, kwiaty wędrują pod scenę praktycznie po każdej piosence. Nie tylko kwiaty; są też torby z prezentami. Ktoś przyniesie metrowej wielkości wieżę Eiffla ozdobioną „tricolorem”.
Artystka, zaczyna koncert piosenką „Made in France”. Dla kontrastu przychodzi mi na myśl niedawny Konkurs Szopenowski ze starannie zakrytym pomnikiem Fryderyka w Łazienkach i chorobliwą eliminacją symboli polskości.
Na tym koncercie nie mamy żadnych wątpliwości, iż tu jest Francja, a nie jakaś tam Unia Europejska.
W drugiej części koncertu za sceną pojawia się dziesięciometrowy świetlny krzyż jako dodatek do kilku piosenek religijnych. Artystka nie przejmuje się faktem, iż świecka republika jest niechętna wszelkim przejawom katolickości. Mathieu jest karana nieobecnością w telewizji czy w radiu, gdyż przy każdej okazji podkreśla obecność wiary w jej życiu. Ale na tej sali nikt tych manifestacji nie ma artystce za złe, wręcz odwrotnie – tu bije serce Francji.
Jeszcze jedno, nasze dwa bilety kosztowały łącznie 200 Euro. Za wejście na show Taylor Swift w Toronto, płacono ponoć choćby niezłą pensję.
***
Przenosimy się na dwa tygodnie z hotelu na Bastylię, no i pakujemy się. Pomimo jako takiej dyscypliny, przybyły nam dwie spore torby na zakupy i jedna mała walizeczka, w których złożyliśmy to co pozostało z lodówki, butelki z wodą i wszystko inne. Tu trzeba wspomnieć „bohaterstwo” Pani Basi, która była główną dostarczycielką zakupów i chodziła sporo po galerii opodal. Udało się jej jednak oprzeć różnym pokusom, bo w pamięci zawsze siedziało to, iż trzeba będzie wszystkie te rzeczy spakować i zabrać ze sobą a my już przyjechaliśmy z nadwagą. Pozostają jeszcze jakieś paczki do Polski; Jest ponoć kilka firm, które działają tu nie najgorzej, ale na razie te opcje są w strefie abstrakcji.
Wyjazd z domu i np. z hotelu różni się jednym; w domu mamy opcję zabrania rzeczy, lub nie. W hotelu trzeba zostawić pusty pokój, a co nie znajdzie miejsca w bagażu idzie na śmietnik.
Dodatkowy ciężar to kilka butelek wina zakupionych na targach winnych w Auchanie.
Musimy dojechać do centrum Bastylii. Pociąg i metro w takiej sytuacji to prawie samobójstwo. Transfery i schody, w większości nie ruchome. Taksówkę przetestowaliśmy jakiś tydzień temu. Mieliśmy do przejechania kilka kilometrów lokalnie. Recepcja zamówiła i cena wyniosła 35 €. Zrezygnowaliśmy. Pojechaliśmy tramwajem. Recepcja wyjaśniła, iż oni mają taką opłatę minimalną.
Zainstalowałem więc na moim telefonie Bolta, który świadczy usługi podobne do Ubera, ale wydaje się tańszy. Jak na razie, firmy przewozowe jak Bolt czy Uber zezwalają na opcję płatności gotówką, którą wybieram (Ciekawe, czy w Kanadzie też istnieje taka?). Nie chcę mieć śladu mej karty kredytowej w telefonie. Ograniczam ilość haseł, aby uprościć jego używanie, równocześnie nie bardzo wierzę w hasła blokujące i zakładam, iż wszystkie dane, które wprowadzam mogą być udostępnione komukolwiek przez rozbudowany interfejs, który został właśnie tak celowo zaprojektowany.
Liczymy bagaż – mamy 9 toreb i walizek.
O dziesiątej zjeżdżamy windą, przepychamy tą całą karawanę do recepcji. Odbieram kopię faktury. Młodzieniec za ladą sympatyczny, ale według mnie nie ma pojęcia o co chodzi w rachunkach i trzeba będzie sprawdzić samemu naszą Visę aby się upewnić ile pieniędzy nam w końcu odciągnięto.
Zamawiamy vana bo nie ma szans aby się z tymi torbami wcisnąć do zwykłej taksówki. Wiem też z przeszłości, iż tutejsi taksówkarze są szczególnie wrażliwi na dodatkowy bagaż.
Podjeżdża czarny mercedes, ma akurat tyle miejsca, ile trzeba. Koszt 40 €.
Za czterdzieści minut wypakowujemy się na rogu koło budynku na Blvd Henri IV. Liczymy skwapliwie naszych dziewięć bagaży. Jestem tak skupiony na bagażach, iż nie zauważam, iż wyciągając telefon z kieszeni w kurtce, zahaczyłem o mój bilet miesięczny w plastikowym etui i bilet wypadł na jezdnię obok samochodu. Na szczęście kierowca zauważył. Nie miałbym pojęcia, aż do momentu, kiedy kilka godzin później, przechodziłbym przez bramkę w metrze.
Wczołgujemy się z tym wszystkim do bramy i potem do windy. Wita nas Pani Marysia, z odkurzaczem w rękach. Trochę głupio, bo nie chcielibyśmy być ciężarem dla gospodarzy. Instalujemy się w pokoju Pauli. Córka gospodarzy już parę lat temu doszła do wniosku, iż chyba woli życie w Polsce. Mieszka więc w ich tamtejszym domu rodzinnym równocześnie studiując.
Śniadanie à la Parisien, czyli croissanty, pain au chocolat albo bagietka a na dodatek, jedyna w swoim rodzaju, lekka odmiana chleba razowego, który kupuje Mateusz. No i masełko i jeszcze jakiś serek. choćby mój żołądek czuje się nie najgorzej. Tak nie było w hotelu. Tamtejsze bagietki i bułeczki, choć wyglądające smakowicie i chrupiące, musiały być jednak fabrykowane masowo i nie wiadomo z jakiej mąki? Trudno się mi w to wgłębiać, ale ciało protestowało.
***
Celebrujemy życie na Bastylii. W czwartki, czy w niedziele oznacza to także targowisko wzdłuż bulwaru Richard – Lenoir. Pani Basia przeprowadza inwentaryzację szczegółową, jako iż nie było nas tu od czasu Covida. Ogląda skarpetki, bluzeczki, szaliki – poszukując czegoś co zawiera kaszmir albo jedwab, ale tego jest coraz mniej. Moją uwagę przykuwają natomiast grzyby, sery oraz ryby. Kiedyś na tym targu można choćby było zjeść ostrygi. I są! Jedno ze stanowisk rybnych ma zaimprowizowane stoliki, a talerz z dziewięcioma ostrygami kosztuje od 9 €. Cena zależy od wielkości ostryg i pewno od czegoś jeszcze, czego nie wiem. Widać numery kwalifikacyjne 3, 4, albo 5. Sos do ostryg to czerwony ocet winny plus drobno posiekana szalotka. Resztę trudno opisać.
Druga atrakcja to grzyby. Znajdujemy kilka stanowisk z kurkami i dwa, które sprzedają prawdziwki, jakby wyjęte z reklam. Kupujemy. Na obiad będą polędwiczki wieprzowe w sosie z borowików. Nikt prze stole nie zaprotestuje.
Po takim obiedzie trzeba się przejść. Idziemy bulwarem w kierunku metra Sully – Morland, potem przez most na wyspę Saint – Louis i w kierunku katedry Notre Dame. Zataczamy koło, na Sekwanie statki, wzdłuż ulice lekko mokre niedawną dżdżawką. Obok nas stare kamienice, w niektórych oknach światło i bajeczne wnętrza, pewno co najmniej wiekowe.
W drodze powrotnej Mateusz oferuje nam lody z restauracji „Le Flore en l’Île”. Wspomina, iż tu na tarasie, kręcono sceny do filmu „Emily in Paris”. Rozpościera się stąd piękny widok na świeżo odnowioną katedrę Notre Dame. Za kilka dni będziemy mieć okazję zobaczyć ją od środka z okazji ważnej dla Polaków uroczystości. Ponownej instalacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, który przetrwał pożar i wracał, po renowacji, na swoje miejsce w katedrze.
Jedyny mankament mieszkania w sercu Paryża to moje dojazdy do pracy. Metro 5, RER „C” i w końcu tramwaj T6, już w Velizy. Całość to godzina piętnaście albo trochę więcej. Pewno też nie mam problemu z dziesięcioma tysiącami kroków, za to moje kolano protestuje.
***
Kilka tygodni temu Graeme wpadł rano do biura później niż zwykle. W mieszkaniu przestała działać suszarka do prania. Przestała działać to mało, wywaliła wszystkie bezpieczniki. A u nich goście; mama Louise z Brazylii i jego rodzice z Kanady. W końcu elektrykę dało się uruchomić, ale suszarkę nie. Graeme lata do lokalnej pralni publicznej z mokrym praniem. Trochę trwało zanim pojawił się technik LG. Okazało się, iż cała instalacja wokół bębna, łącznie z kablami elektrycznymi jest uszkodzona. Bęben był systematycznie przeciążany i tłukł wszystko naokoło. Graeme wspomina, iż zawsze czekali z praniem na weekend, co przy obydwóch osobach pracujących jest zrozumiałe.
W naszej rodzinie, jedna z latorośli, podczas naszego wyjazdu do Europy, spaliła dwa silniki w niemieckiej pralce, która przedtem latami pracowała bez zarzutu, potem przeprowadziła wytrzymałościowe eksperymenty na pralce, już we własnym mieszkaniu, których Elektrolux produkowany w Polsce nie wytrzymał, teraz eksploatuje następną maszynę. Zobaczymy!
Ale wracam do historyjki Graema bo puenta jest interesująca.
Musieli kupić nową suszarkę i jest nią znowu LG. Cena 1600 €! Sprzedawca przekonał Louise do najnowszego modelu, choć ten z poprzedniego roku kosztował o 500 € mniej. Tu dodam, iż przeciętne urządzenie można dostać za 400€ ale są i tańsze. Ale jak wspomina Graeme, nikt nie jest w stanie przekonać prawniczki. To jednak nie koniec. Sprzedawca namówił ich także na zakup gwarancji, tzw. „lifetime”. Dziesięć Euro na miesiąc, do końca życia! Ale gwarancja obejmuje wszystkie urządzenia w domu. Zostaną ewentualnie wymienione na LG. To oczywiste!
***
Nadchodzi dzień oczekiwany od ponad roku. Powrót obrazu Matki Boskiej Częstochowskie do Notre Dame. Jest ósmy listopada wcześnie rano. Organizacje polonijne gromadzą się przed wejściem. Na mszę trzeba było się wcześniej zarejestrować. Zainteresowanie przekroczyło oczekiwania więc oprócz liturgii o 9:30 rano, dodano jeszcze jedną o 15:00. Łącznie przybędzie dwa tysiące trzysta osób.
Rycerze św. Jana Pawła II-go są jedną z grup uczestniczących w wydarzeniu.
Uroczystej mszy przewodzić będzie abp Tadeusz Wojda SAC, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Obecni są także bp Marek Marczak, bp Robert Chrząszcz oraz bp Wiesław Lechowicz i oczywiście lokalne duchowieństwo polskie.
Gościem honorowym jest Pani Marta Nawrocka, Pierwsza Dama RP.
Wchodzimy do jeszcze pustej katedry, podziwiamy odnowione wnętrze, które dzięki pracom renowacyjnym, jest jaśniejsze niż kilka lat temu. Cudownie ocalona Pieta w centrum prezbiterium, po lewej stronie miejsce, gdzie ponownie zamieszka Nasza Pani.
Wchodzimy procesją, obraz niosą górale, potem, po mszy do nawy bocznej odprowadzą go nasi Rycerze.
Podchodzimy do ołtarza, po prawej stronie, w rzędzie z samego przodu siedzi Pierwsza Dama. Przystaję obok i zwracam się do Pani Nawrockiej:
– „Rycerze świętego Jana Pawła II-go pozdrawiają Panię Prezydentową!”
Pierwsza Dama odwraca się i odpowiada:
– „Pozdrawiam Rycerzy!”
Brat Andrzej dopowiada jeszcze:
– „Cieszymy się…”
Leszek Dacko












