Mówią i piszą, iż po epoce żelaza, nastała właśnie epoka plastiku, a jej początek wedle różnych szkół, można datować gdzieś na lata 50-te ubiegłego wieku, co jest na swój sposób intelektualną nico zabawą i nigdy nie wiadomo, czy traktować to poważnie, czy może jednak z lekceważeniem. W każdym razie statystycy wyliczają, wedle jakiś dostępnych sobie danych, iż od tamtego czasu, czyli początku lub połowy lat 50-tych, ludzkość wyprodukowała bez mała 7 miliardów ton plastikowych odpadów, przy czym – to dość istotne – zdecydowana większość tego śmiecia , ponad 90%, nigdy nie została zneutralizowana, to znaczy, jak fachowo to się nazywa, poddana recyklingowi. Możemy się o te procenty kłócić, acz dwa czy kilka procent w te czy we wte, ale kompletnie nie robi różnicy. Tym bardziej, iż mówimy tylko o śmieciach z plastiku, pomijając w tej chwili wszystkie inne, które zdaje się też sięgają już po sufit.
Być może więc należy z tego wszystkiego wyciągnąć niepopularny dla większości wniosek, iż całe to segregowanie do którego nas się w tej chwili siłą wręcz przymusza i to szafowanie przy każdej okazji hasłem ocalenia świata, jest kompletnie bez sensu. To znaczy obojętnie co zrobimy, śmieci i tak nas zasypią. Prawdziwie ekologicznym problem, przynajmniej według mnie, choć wiem, iż nie jestem w tym odosobniony, jest to skąd te śmieci się biorą. A biorą się stąd, iż je produkujemy.
A produkujemy ich aż tyle, bo na owej Ziemi jest nas aż tylu. Ponad osiem miliardów łbów, które bezustannie coś produkują, coś żrą, srają, szczają, dymią, smrodzą, jeżdżą, latają, pierdolą się po katach, żeby jeszcze więcej było srających, śmiecących, i tak dalej. itp… Więc Drodzy Moi prawdziwym problemem, sprawcą wszystkich innych naszych problemów, tych realnych i tych hipotetycznych, jesteśmy MY.
Jest nas mniej więcej o połowę za dużo i jeżeli coś z tym nie zrobimy, to mogiła! Z tego punktu widzenia, wydumany problem gdzie, do jakiego kubła wrzucać pojemnik po jajkach, a do jakiego karton po mleku, jest zupełnie drugo a może i trzeciorzędny, w zasadzie to problem kompletnie nieistotny! To i tak wszystko się zawali, jeżeli wcześniej nie rozwali nas na atomy i cząstki pierwsze, jakiś zbłąkany meteoryt odpowiedniej wielkości, co być może byłoby formą wybawienia, w tym sensie, iż w ostanim ułamku sekundy swego istnienia, odetchnęlibyśmy z ulgą, iż to, iż ten świat właśnie ginie, nie jest naszą winą, winą naszych zaniedbań, fanaberii i braku wyobraźni.
No i tyle (na razie) w tym temacie. Zmierzam przeto do tego, iż segregowanie śmieci, w tym i tych plastikowych, ma tyle sensu co i tego sensu jest pozbawione. Więc wybaczcie, nie będę się zastanawiał, czy zużyty filtr po kawie wyrzucić do zmieszanych, czy może papierowych, a klastry po lekach, to w plastikach być powinny, czy może w papierze, lub chuj wie gdzie, bo nagle z dnia na dzień jakiś „ekolog” zdecyduje, iż zupełnie w innym miejscu. Tak samo zresztą jak mam zamiar przez cały czas palić w kominku, jeżeli przyjdzie mi na to ochota i nikt mnie do tego nie zniechęci. Nie z tego powodu ten świat upadnie, czy do cna się wytruje. Powtarzam: jest nas za dużo, Ziemia tego nie wytrzyma, więc jeżeli chcesz ją ocalić najlepiej zabij się sam. Jeden mniej to zawsze coś a jak innym pójdą w twoje ślady, to tym lepiej. Liczyłbym tu zwłaszcza na przedstawicieli prawicy, skłonnych z natury do poświęceń.
Istnieje choćby taki „intelektualny eko prąd” zwący się deep ecology, głoszący konieczność kontrolowanej zagłady (redukcji) ludzkości, bowiem jesteśmy gatunkiem nieodpowiedzialnym i super niebezpiecznym dla przetrwania planety. Jesteśmy chciwym, głupim amoralnym pasożytem na niegdyś zdrowej powierzchni tej planety. Nawołują: „Uratuj planetę. Zabij się!” lub „Nie będziesz płodził”. Jakkolwiek by tego nie oceniać, wydaje się, iż postulaty ruchu deep ecology, mimo czasem ich wydawałoby się dziś jeszcze absurdalności, mogą zyskiwać na popularności i zakładam, iż za parę dziesiątków lat, a może wcześniej, niektóre z elementów tej swoistej filozofii przetrwania, staną się obowiązującymi elementami twardej i bezwzględnej polityki ekologicznej, a może bardziej precyzyjnie polityki przetrwania, bo tak trzeba będzie po nowemu nazwać ekologię.