Kiedy aktorka Joanna Szczepkowska odważyła się nazwać prezydenta Karola Nawrockiego „chamem”, wybuchła burza.
Na jej spektakl w Lęborku przybyła grupa oburzonych sympatyków prezydenta, zorganizowana przez Kluby Gazety Polskiej. Domagali się przeprosin. Skandowali hasła, próbowali odebrać jej mikrofon, a całą sytuację obserwowała policja i Straż Miejska. Warto jednak zadać pytanie: kto tu naprawdę zachował się z klasą, a kto jedynie potwierdził stereotypy o agresywnym, krzykliwym aktywizmie sympatyków PiS?
Sama Szczepkowska opisała zdarzenie na Facebooku. „Przyjechali choćby ze Słupska, ale to jednak była bardzo niewielka grupa, naprawdę szkoda tych trzech wozów policyjnych i Straży Miejskiej” – relacjonowała. To zdanie mówi wiele. Mała grupka oburzonych zwolenników prezydenta ściągnęła na siebie uwagę służb, które mogły w tym czasie wykonywać obowiązki naprawdę potrzebne obywatelom. Protest, który miał być manifestacją dumy i obrony głowy państwa, stał się pokazem marnotrawienia sił i środków.
Szczepkowska wyszła do protestujących. Mogła ich zignorować, ale tego nie zrobiła. „Zawsze wychodzę z założenia, iż warto rozmawiać i to nie jest żaden slogan z mojej strony” – napisała. Jej gest był wyrazem otwartości, chęci rozmowy, poszanowania prawa do demonstracji. Jednocześnie przypomniała, iż za rządów PiS takie spotkania były blokowane: „Ja za rządów PiS też chciałam demonstrować, ale władze stawiały barierki i całe kordony policji, więc się nie dało”.
To trafna obserwacja. PiS przez lata utrudniał demonstracje przeciwnikom politycznym, traktując protest jako zagrożenie. Dziś ci sami ludzie domagają się szacunku dla własnego prawa do głośnych manifestacji. Hipokryzja aż bije po oczach.
W rozmowie z protestującymi Szczepkowska powiedziała wprost: „Ja nie szanuję Karola Nawrockiego, a oni nie szanują Lecha Wałęsy”. To uczciwe postawienie sprawy – każdy ma prawo do własnej oceny. Ale odpowiedzią były krzyki, skandowanie „przeproś prezydenta”, a choćby odebranie jej mikrofonu. Czym różni się taka agresja od metod, które stosował PiS w polityce? Brakiem refleksji, iż dialog polega na wymianie argumentów, a nie na przekrzykiwaniu drugiej strony.
Najbardziej wymowne było jednak to, iż Szczepkowska – mimo atmosfery konfliktu – myślała przede wszystkim o widzach. „Przed spektaklem pierwszy raz w życiu wyszłam do widzów, żeby przeprosić za dyskomfort z powodu słyszalnych okrzyków” – napisała. To gest profesjonalizmu i szacunku wobec publiczności, którego zabrakło po stronie protestujących. Bo ostatecznie nie przyszli na sztukę, nie chcieli zmierzyć się z treścią, którą artystka miała do przekazania. Woleli skandować swoje hasła na zewnątrz, nie zyskując żadnej wiedzy ani refleksji.
Szczepkowska słusznie zauważyła: „Szkoda, iż zamiast demonstrować nie było tych ludzi na sali, gdzie grałyśmy z Dorotą Landowską spektakl, bo z tej sztuki dowiedzieliby się więcej i o sobie, i o tym, jaki mam stosunek do naszych międzyludzkich podziałów”. W tych słowach kryje się gorzka prawda – łatwiej jest krzyczeć slogany niż podjąć trud rozmowy, wysłuchać drugiego człowieka i zmierzyć się z kulturą.
Sympatycy PiS coraz częściej pokazują, iż ich aktywizm polega na ślepym bronieniu autorytetów, bez refleksji nad ich działaniami. Joanna Szczepkowska, nazywając prezydenta „chamem”, wyraziła swoje zdanie – mocne, ale w demokracji dozwolone. Krytyka władzy jest prawem, a wręcz obowiązkiem obywatela. Próba wymuszenia przeprosin przez grupkę działaczy to nic innego jak pokaz siły bez argumentów.
Cała sytuacja kończy się gorzką refleksją. Z jednej strony mamy artystkę, która potrafiła wyjść, rozmawiać i przeprosić widzów za zamieszanie. Z drugiej – aktywistów, którzy wolą krzyczeć o „Bolkach” i „przeprosinach”, niż posłuchać, co ma do powiedzenia druga strona. Demokracja nie polega na tym, by zastraszać krytyków, ale na tym, by ich wysłuchać.
I właśnie w tym sporze Joanna Szczepkowska pokazała więcej klasy niż wszyscy protestujący razem wzięci.