Świat kreowany

niepoprawni.pl 2 miesięcy temu

Słowa Bralczyka o zdychającym psie wypuściły dyskurs na manowce.

Zamiast argumentów pojawiły się emocje a z nimi, jak uczy wieloletnie doświadczenie, wygrana jest (prawie) niemożliwa.

Tymczasem problem jest wyjątkowo poważny i, niestety, tożsamy z lewicą.

Jako pierwszy zauważył go Stanisław Lem, ciągle szufladkowany jako pisarz science-fiction, co dość mocno ogranicza zasięg jego myśli.

A szkoda, bo przecież wcześniej niż Noam Chomsky (nb. młodszy od Lema o całe 7 lat) dokonał ważnych spostrzeżeń co do natury języka.

OK, ktoś powie. Lemowi było łatwiej. Jako pisarz widział bowiem praktykę stalinowców, nadających wyrazom mającym często wielowiekową tradycję znaczeniową zupełnie nowe treści, Chomsky zaś musiał bardziej to wydedukować…

W wydawanej naprzód w odcinakach na łamach śląskiej Trybuny Robotniczej (1958) powieści Eden mamy do czynienia z pełnm spektrum typowego sf. Gwiazdolot, odległy Kosmos, obca cywilizacja, której to przedstawiciele są osobnikami podwójnymi – jeden to nosiciel, drugi zaś głównie pełni rolę mózgu.

Ale przez to przebijają się już typowe dla socjalizmu elementy. A więc z obcą cywilizacją ( w tym przypadku z Ziemianami) edeńczycy nie walczą tak, by ją unicestwić. Odgraniczają szczelnym kordonem, by do mieszkańców nie wydostała się żadna informacja nie mówiąc już o wzajemnych kontaktach; żeby się wyrwać Ziemianie muszą zastosować broń jądrową.

„Żelazna kurtyna” przedstawiona dosłownie.

Lecz to są tylko didaskalia, choć przyznam, iż kiedy powieść czytałem po raz pierwszy zasłaniały mi adekwatny przekaz.

Żeby opanować świat trzeba go najpierw nazwać.

To jest prawdziwa potęga słowa.

Spotkany dubelt (podwójna istota edeńska) tłumaczy Ziemianon zawiłości historii planety. Otóż były boje, były bunty przeciw władzy…

Któryś tyran z rzędu wpadł widać na myśl, iż własna anonimowość, przy istniejącym systemie władania, będzie korzystna. Społeczeństwo, niemogące skoncentrować oporu, skierować wrogich uczyć na konkretną osobę, staje się w jakiejś mierze jak gdyby rozbrojone.

Skoro nie ma władzy, to przeciw komu lub czemu mieli się buntować?

Brak pojęcia wcale jednak nie powoduje braku nominalnych desygnatów. Powoduje jednak, iż stają się one niezauważalne.

Lewica opanowała sztukę podmiany znaczeń do perfekcji. W czasach tzw. odwilży popaździernikowej na nowo zaczęto odkrywać „praworządność”. Co prawda na Zachodzie (a i w Polsce rozbiorowej i międzywojennej także) pojęcie to funkcjonowało od ponad dwóch wieków, ale…

W powszechnym odczuciu państwo realnego socjalizmu było jego zaprzeczeniem. Po krótkiej nadziei na zmianę klimatu politycznego (mniej więcej do połowy 1957 r. - sztandarowe pismo gomułkowskiej odwilży Po Prostu zostało zlikwidowane ciut później – 2 października) na nowo zaczęto przykręcać socjalistyczną śrubę. W dziedzinie filozofii prawa dokonano tedy ważnego odkrycia – otóż państwo praworządne (z czym nierozdzielnie powiązana jest praworządność) to nie takie, którego instytucje działają na podstawie i w granicach prawa, ale takie, w którym prawa przestrzegają zarówno urzędy jak i obywatele.

I nagle okazywało się, iż PRL i NRF (tak wówczas zwano RFN) są w równej mierze niepraworządne.

A już nie mówiąc o USA, gdzie przecież bili Murzynów… ;)

Każdy, kto studiował w okresie PRL-u pamięta doskonale zajęcia z podstaw filozofii marksistowskiej i pojęcia, zaszczepiane często na resztę życia choćby obecnym bonzom partyjnym czy rządowym.

Ulica wyśmiewała te próby niezbyt wszak obawiając się pojedynczych represji (Polska w końcu była barakiem w obozie socjalistycznym o największych relatywnie swobodach).

Jaka jest różnica pomiędzy demokracją a demokracją socjalistyczną? - to jedno z bardziej popularnych pytań. - Taka sama, jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym – brzmiała odpowiedź.

A już prawdziwym hitem było pytanie

- Dlaczego w Szwajcarii nie ma socjalizmu?

- Bo to za mały kraj na takie duże nieszczęście!

Komuniści (realni socjaliści raczej) mieli pecha. Otóż zjawili się na scenie dziejów, kiedy w zasadzie wszystkie pojęcia były już rozdysponowane.

A zatem trzeba było dodać nowe desygnaty, czasem tylko nieznacznie modyfikując pierwotne pojęcie.

O praworządności w okresie PRL już pisałem. Tymczasem obserwujemy teraz drugi najazd Marsjan (ich planeta wszak jest czerwona) walących niczym kijem bejsbolowym nową „praworządnością”.

To już nie jest definicja kolportowana na użytek całego bloku państw. Teraz „praworządność” przybiera krajowe oblicze. I tak naruszeniem praworządności w Polsce było poddanie sędziów iluzorycznej co prawda, ale istniejącej przynajmniej pośrednio kontroli przez Naród, będący zgodnie z art. 4 Suwerenem. Wg paniusi, co to po 40-ce zaocznie prawo ukończyła, takie cuś godzi w idee całej Unii Europejskiej. A iż w Niemczech sędziów wybiera minister? Ba, oni tam mają inną kulturę prawną…

To akurat łatwo wytłumaczyć. Po prostu każdy inny rząd niż złożony z neomarksistowskich liberałów jest populistyczny, łamie praworządność, demokrację oraz jest proputinowski. ;)

Zdecydowanie gorzej sprawa wygląda tam, gdzie nie jest aż tak oczywista. To choćby tzw. tolerancja. Oczywiście wobec środowiska tęczowych postępowców. Do tej pory była postrzegana jako godzenie się z tym, iż istnieją osoby wyznające inne wartości niż my; co więcej te ich wartości nie zasługują na nasze uznanie. Szanujemy jednak inność, choć się z nią nie zgadzamy.

To oznacza prawo do krytyki takich postaw, gdyż stanowi ona imperatyw moralny.

Tutaj jednak słyszymy STOP! Krytykujesz? To ci się tylko tak wydaje. To jest mowa nienawiści, która powinna być zakazana.

Tak naprawdę zamiast TOLERANCJI neomarksiści żądają od nas AFIRMACJI. Nie wystarczy samo godzenie się na obecność innych w społeczeństwie.

My mamy być pozytywnie nastawieni wobec wszelkich odmian homoseksualizmu. Za moment może się jeszcze okazać, iż bycie hetero uznawać powinniśmy za… wstydliwe. ;)

Apogeum dwójmyślenia lewicy jest stosunek do nachodźców.

Przez całe lata z ust prominentnych lewicowców słyszeliśmy utyskiwania na Zachód (USA szczególnie), który korzysta z wykształconych przez nas za ciężkie pieniądze ludzi podkupując co zdolniejszych. Nazwano to choćby „drenażem mózgów”.

Teraz dla odmiany słyszymy, iż to, co złe dla nas, nie budzi żadnych obiekcji wobec innych.

Bez oporu mamy przyjmować inżynierów, architektów i lekarzy z państw, w których liczba wykształconych sięga ułamków promila! A to zamiast rozwoju przynieść im może jeszcze większy upadek nikogo nie rusza.

Taki przynajmniej obraz przedstawiają media prorządowe…

Na kilometr widać łgarstwo, gdyż kto faktycznie przyjeżdża każdy widzi, ale przecież żyjemy w świecie kreowanym, a nie realnym. Prawdą jest nie to, co się dzieje, ale to, co wydalą z siebie media.

Żeby opanować świat trzeba go najpierw nazwać.

Pojęcia mamy już jednak ustalone, a zatem trzeba je wypełnić nową treścią.

Na naszych oczach trwa walka o desygnaty.

22.07 2024

fot. pixabay

Idź do oryginalnego materiału