Woda sodowa uderza do głowy szybko. Czasem wystarczy kilka miesięcy w fotelu prezydenta, by zamiast państwowej powagi pojawiła się buta, lekceważenie i ostentacyjna nonszalancja wobec obowiązków. Karol Nawrocki, który jeszcze niedawno starał się budować wizerunek „nowego otwarcia” w Pałacu Prezydenckim, dziś mówi i zachowuje się tak, jakby sprawy państwa były tylko dodatkiem do osobistego ego.
Spór o samolot do USA to z pozoru błahostka. Ale to właśnie w drobiazgach widać klasę i wyczucie. Rzecznik MSZ Paweł Wroński przypomniał „elegancką tradycję” – prezydent zapraszał szefa dyplomacji na pokład samolotu lecącego na Zgromadzenie Ogólne ONZ. Gest symboliczny, ale w dyplomacji symbole ważą często więcej niż protokoły. W odpowiedzi Nawrocki oznajmił, iż żadnej zasady nie ma i iż „w życiu prezydenta nie ma czasu w decydowanie, kto leci samolotem”.
Warto zatrzymać się na tym zdaniu. Prezydent Rzeczypospolitej mówi wprost, iż nie ma czasu w decyzje dotyczące własnej delegacji. jeżeli więc nie on, to kto? „Koledzy z dziesięcioletnim doświadczeniem w Kancelarii” – jak się okazuje. To właśnie ta nonszalancja zdradza istotę problemu. Nawrocki nie czuje, iż każda decyzja – choćby ta o tym, kto wsiada do rządowego samolotu – jest częścią wielkiej polityki. Zbywa ją śmiechem i lekceważeniem.
Co gorsza, prezydent uznał całą sprawę za „z głębokiego marginesu poważnych działań politycznych”, dodając, iż zajmować się nią mogą tylko ci, którzy „albo mają kompleks, albo nie mają czym się zająć”. Tak mówi głowa państwa o sporze dotyczącym reprezentacji Polski na forum ONZ. Słowa, które miały umniejszyć wagę konfliktu, w rzeczywistości uderzają w samego autora. Bo czy naprawdę prezydent, który lekceważy własnego ministra spraw zagranicznych, daje sygnał powagi czy raczej – braku odpowiedzialności?
W tej samej rozmowie Nawrocki stwierdził, iż polska ambasada w Waszyngtonie działa źle, a pełniący obowiązki Bogdan Klich „nie wykonuje swoich zadań, bo nie ma takiej możliwości”. Oskarżenie poważne, ale znów – podane bez politycznej wrażliwości. Krytyka dyplomaty publicznie, przez prezydenta, na antenie amerykańskiego radia, to prezent dla wszystkich, kto chciałby pokazać, iż w Polsce chaos jest normą.
Nawrocki lubi też mówić, iż jest „bardzo zajęty” i dlatego jeszcze nie znalazł czasu w spotkanie z ministrem Radosławem Sikorskim. Doprawdy? Zajęty czym? Wywiadami w niszowych rozgłośniach i opowieściami o tym, iż ma w planach „zaprosić ministra we właściwym czasie”? To brzmi jak protekcjonalny żart, a nie poważna deklaracja współpracy głowy państwa z rządem.
„Przyjdzie taki moment, iż zaproszę ministra Sikorskiego i dla dobra Polski będę chciał tę sprawę wyjaśnić” – powiedział Nawrocki. Brzmi to tak, jakby łaskawie rozważał podanie ręki przedstawicielowi własnego państwa, a nie partnerowi konstytucyjnie odpowiedzialnemu za politykę zagraniczną.
Wszystko to składa się na obraz prezydenta, któremu woda sodowa ewidentnie uderzyła do głowy. Zamiast budować powagę urzędu, Nawrocki prowadzi drobne gierki i próbuje ustawiać się w roli arbitra, który rozdaje karty w dyplomacji. Problem w tym, iż z tej pozy grzmiącego męża stanu wychodzi raczej obrazek prowincjonalnego polityka, który zbyt gwałtownie uwierzył w swoje własne komunikaty prasowe.
Spór o samolot to nie margines, jak próbuje wmówić prezydent, ale test. Test tego, czy Karol Nawrocki rozumie, iż każdy symbol, każdy gest i każde słowo w polityce zagranicznej ma znaczenie. Jak na razie test ten oblewa z hukiem.
I tu dochodzimy do sedna. Nawrocki chciał pokazać, iż jest niezależny i stanowczy. Pokazał natomiast, iż jest obrażalski, lekceważący i pozbawiony politycznej finezji. Woda sodowa uderzyła mu do głowy – a my wszyscy możemy już zobaczyć skutki.