Zaczęło się od ofensywy na arenie europejskiej. W mediach społecznościowych szef polskiego rządu grzmiał, iż "rewolta przeciwko regulacjom jest nieunikniona, niezależnie od tego, czy komuś w UE się to podoba, czy nie". W przemówieniu na posiedzeniu plenarnym Parlamentu Europejskiego z okazji rozpoczęcia polskiej prezydencji, Tusk wystosował do europarlamentarzystów gorący apel, by "zakasali rękawy, wzięli się do pracy i porzucili status quo", bo nadszedł czas "żebyśmy zaproponowali w Europie wielką kampanię deregulacyjną". Wreszcie na konferencji prasowej po zeszłotygodniowym spotkaniu premiera z unijnymi komisarzami w Gdańsku premier obwieścił, iż pora "odrzucić rutynowe, zbędne, nadmierne regulacje", które "ograniczają naszą energię i przedsiębiorczość", stawiając Europę na straconej pozycji w globalnym wyścigu gospodarczym.
REKLAMA
Czy Tusk zapatrzył się w Trumpa?
Następnie przyszedł czas na polskie podwórko. W przemówieniu na konferencji "Polska. Rok Przełomu", Tusk przekonywał (choć nieprzekonanych wśród publiczności składającej się z przedstawicieli polskiego biznesu raczej brakowało), iż "jeśli mówimy o energii, która drzemie w ludziach, musimy podkreślić jedną rzecz — deregulację. Musimy przejść od sloganów do konkretnych decyzji. Deregulacja jest warunkiem sine qua non sukcesu inwestycyjnego i zdolności konkurencyjnej Polski w Europie i Europy z całym światem".
Po diagnozie premier podzielił się swoim pomysłem na to, jak wcielić swój apel w życie. Tusk zwrócił nagle się do obecnego na sali Rafała Brzoski z apelem - skoro szef InPostu w ciągu mijających tygodni parokrotnie w wywiadach powtarzał, iż "deregulacja nie jest niczym trudnym" i "wie, co trzeba zrobić", to rząd chętnie z tej wiedzy skorzysta. Przekaz Tuska był krótki i jasny: "niech pan się za to weźmie". Już parę godzin później we wspólnym nagraniu premier radośnie ogłosił, iż biznesmen przyjął wyzwanie, a ten obiecał, iż będzie otwarcie mówił o tym, co trzeba zmienić, choćby jeżeli "nie zawsze będą to łatwe propozycje".
Czytaj także:
Rafał Brzoska odpowiada Tuskowi: Rzucono mi rękawicę. Podejmuję wyzwanie
Kontekst nagłego deregulacyjnego wzmożenia Tuska jest oczywisty. W Stanach Zjednoczonych Donald Trump rozpoczął swoją drugą kadencję wielką antybiurokratyczną ofensywą, której głównym architektem i wykonawcą został Elon Musk. W tej nowej rzeczywistości ani Polska, ani cała Unia nie mogą stać w miejscu i kurczowo trzymać się statusu quo. Świat się zmienia, nie możemy zostać w tyle. Polski Donald postanowił znaleźć polskiego Muska. Brzoska przyjął wyzwanie.
Trump dał najbogatszemu człowiekowi świata adekwatnie nieograniczoną władzę do robienia z instytucjami publicznymi i administracją rządową tego, co tylko zechce, a najbogatszy człowiek świata skrzętnie z tego skorzystał. Ludzie Muska wchodzą do ministerstw, agencji rządowych i urzędów regulacyjnych niczym ekipa od demolki. Nielegalnie przejmują dostęp do objętych klauzulą tajności danych dotyczących dziesiątek milionów ludzi i firm, zamykają z dnia na dzień instytucje rządowe, zwalniają ludzi, wstrzymują środki publiczne. Doprowadzają do potężnego kryzysu konstytucyjnego, przy którym ataki na praworządność przeprowadzane przez rządy PiS-u jawią się jako platoniczny ideał legalizmu.
Zapowiedzi deregulacyjnej rewolty okraszone symboliką jasno nawiązującą do aliansu Trumpa i Muska wyglądają oczywiście kuriozalnie ze strony rządu polskich prounijnych demokratów spod herbu konsTYtucJA. Szwadrony młodych libertariańskich hunwejbinów wyszkolonych ideologicznie pod okiem Leszka Balcerowicza i Rafała Brzoski nie zaczną od jutra błyskawicznie przejmować kontroli nad kolejnymi ministerstwami i agencjami rządowymi. jeżeli ktokolwiek faktycznie ma takie obawy, to może spać spokojnie.
Co dokładnie chce zrobić Tusk?
Prawdziwe pytanie brzmi inaczej - czy szumne zapowiedzi Tuska i jego ogłoszona z wielką pompą kooperacja z szefem InPostu mają w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Wątpię.
Choć Tusk odmienia deregulację przez wszystkie przypadki i tworzy monumentalną opowieść o kopernikańskiej zmianie, przełomie i nieuniknionej rewolucji, to w jego wypowiedziach nie sposób znaleźć jakiekolwiek konkrety. Z czym zamierza walczyć premier? Z regulacjami, które są złe, zbędne, nadmierne. Czyli jakimi? Tego się nie dowiedzieliśmy.
Co więcej, sam Tusk mówi otwarcie, iż i on tego nie wie - dlatego właśnie potrzebuje Rafała Brzoski, bo to on ma go oświecić. Szef rządu apeluje do właścicieli firm, żeby przyjęli wyzwanie, które przed nimi stawia i wskazali potrzebne zmiany. Brzmi to śmiesznie. Istniejące w Polsce organizacje przedsiębiorców regularnie publikują opinie dotyczące nowych projektów ustaw, aktywnie lobbują za zmianami istniejących przepisów, biorą udział w konsultacjach społecznych i korzystają z wszelkich dostępnych dróg walki o swoje interesy. Nie muszą przyjmować żadnego wyzwania, bo robią od zawsze.
Podobnie wygląda europejska deregulacyjna krucjata naszego rządu. Premier z jednej strony grzmi w mediach społecznościowych, iż "rewolta przeciwko regulacjom jest nieuniknona, niezależnie od tego, czy komuś w UE się to podoba, czy nie", a jednocześnie w oficjalnym dokumencie rządowym przedstawiającym na ponad 50 stronach priorytety polskiej prezydencji w Radzie UE słowo deregulacja nie pojawia się ani razu.
W wystąpieniu w Parlamencie Europejskim nawoływał, żeby europosłowie "zakasali rękawy, wzięli się do pracy i porzucili status quo", bo od tego zależy przyszłość europejskiej cywilizacji, ale sam nie wyszedł z inicjatywą żadnych konkretnych rozwiązań. Zamiast tego obwieścił im z mównicy, iż pora na to, "żebyśmy zaproponowali w Europie wielką kampanię deregulacyjną". My, czyli kto? Czemu sam nie zaproponuje? Na co czeka?
Tusk prosi się o to, żeby skierować do niego te same słowa, które wypowiedział w poniedziałek w stronę Rafała Brzoski - "no to niech pan się za to weźmie". Rzecz w tym, iż jak pokazuje pierwszy rok jego rządu, w niemal wszystkich swoich poczynaniach premier kieruje się zasadą, zgodnie z którą tandetny polityczny spektakl jest zawsze bardziej opłacalny niż faktyczna próba "wzięcia się" za cokolwiek.