„Gdy nie ma krat/Przymusu brak/Dozorcy też nawiali/Zmienia się zoo we wspólny dom/Gdzie wolność i plu… ralizm” – od września 1991 roku, gdy Polska wchodziła w kampanię przed pierwszymi w pełni wolnymi wyborami parlamentarnymi, słowa tej piosenki otwierały przez kilka lat program „Polskie zoo”, przedstawiający polską politykę jako „niewydolne, chociaż wolne polskie zoo”, gdzie czołowi politycy byli reprezentowani przez zwierzęce kukiełki. Wałęsa był lwem, Kaczyńscy parą chomików, Kuroń hipopotamem, Balcerowicz koniem, a Geremek kozłem.
Sytuacja, gdy „nie ma krat/przymusu brak” okazała się wyzwaniem dla polskich satyryków i twórców humoru politycznego. Za komuny humor – poza tym z drugiego i trzeciego obiegu – musiał działać w granicach wyznaczanych przez odgórną państwową cenzurę. W trójkącie twórca-cenzor-odbiorca tworzył się jednak niepisany kod komunikacyjny, oparty na wymownych aluzjach i znaczących przemilczeniach. Brak normalnego życia politycznego i powaga, z jaką władza traktowała polityczne żarty, nadawał im istotne znaczenie, na jakie satyryk rzadko może liczyć w normalnych warunkach.
Transformacja z tą umową społeczną wokół humoru politycznego obeszła się równie brutalnie jak reformy Balcerowicza z Łodzią. Nagle teoretycznie wszystko można było powiedzieć, ale nie bardzo było wiadomo co, po co i do kogo. Temu, jak satyrycy radzili sobie z tym wyzwaniem, przygląda się wystawa „Wolne żarty”, którą jeszcze do końca tygodnia można zobaczyć w Muzeum Karykatury w Warszawie.
Rozpoznanie bojem
Odpowiadający za nią zespół kuratorski – autorka Duchologii Olga Drenda, twórcy Podcastexu, poświęconego polskim latom 90., Mateusz Witkowski i Bartek Przybyszewski, rysownik Michał Rzecznik oraz Zuzanna Berus z Muzeum Karykatury – jest zbyt młody, by mieć osobistą pamięć lat 90., zwłaszcza tych wczesnych, jako dorosłe osoby, świadomie uczestniczące w sporach politycznych epoki. Na prezentowaną na wystawie epokę patrzą więc z pewnego dystansu, w którym nostalgia za czasami dzieciństwa miesza się ze zdumieniem, iż jeszcze 30 lat temu Polska faktycznie mogła tak wyglądać.
To zdumienie udziela się niejednokrotnie widzowi, widać je zresztą w samych obecnych na wystawie pracach. Ich twórcy często mają problem, jak ogarnąć nową rzeczywistość, wprawiającą w stan nieustannego przebodźcowania i totalnej konfuzji. Na wystawie pełno jest obrazów Polski zagubionej między sypiącą się „komuną”, a zalewającymi kraj produktami konsumpcyjnego kapitalizmu; ludzi przemielonych przez reformy gospodarcze, kryjących się w kanałach, by przeczekać „okres przejściowy między komunizmem a kapitalizmem”.
W tej rzeczywistości satyra bojem rozpoznaje granice swojej wolności, sprawdza, co można powiedzieć w nowej rzeczywistości, w kogo i jak da się w niej uderzyć. Najdalej zapuszcza się w tych wycieczkach pismo „Nie”. choćby dla odbiorców żywiących największą sympatię dla humoru Jerzego Urbana, niektóre materiały z tego tygodnika mogą wywołać pewną rezerwę: np. komiks przedstawiający Andrzeja Wajdę ssącego wymiona świni symbolizującej „komunę”, a następnie ostentacyjnie odcinającego się od jakichkolwiek związków z tym zwierzęciem; albo fotostory pokazujące Jarosława Kaczyńskiego, który po porannej mszy i wizycie w kancelarii prezydenta idzie do ambasady radzieckiej odebrać tajemniczą czarną teczkę, a następnie spotyka się z postkomunistami.
Obszarem najbardziej ofensywnego humoru są nie tylko osoby publiczne z pierwszych stron gazet, ale także takie instytucje jak Kościół katolicki. Inny rysunek z „Nie” – chyba najbardziej poważny na całej wystawie – przedstawia wielki krzyż, który najpewniej spadając z nieba rozbija napis „demokracja”. Kolejny pokazuje „postkomunistyczny high life”: wielki kościół pnie się do góry jak nowojorski drapacz chmur, a wkoło niego sypią się pokraczne budynki szkoły i szpitala.
Inny materiał z pisma – ilustrowany bardzo wymownymi rysunkami – bezlitośnie nabija się z poradnika dla katolickich spowiedników, wydającego instrukcje jakie praktyki w pożyciu małżeńskim są grzechem wymagającym żalu i pokuty, a jakim katolicy mogą oddawać z czystym sumieniem. Tekst, bez wątpienia napastliwy wobec katolickiej moralności seksualnej, dziś budzi jednak wątpliwości głównie tym, jak mówi o przemocy domowej.
Seks, obok Kościoła, stanowi jeden z „rozdziałów” wystawy. Jak piszą kuratorzy, już w latach 80., polska popkultura odkryła, iż seks się sprzedaje, a na początku lat 90. z odkrycia tego wyciągnięto daleko idące konsekwencje. Nie ominęło to prasy satyrycznej, „Szpilki” przez pewien czas wydają erotyczny dodatek, „Playtboya”, pełnego zdjęć i rysunków gołych ciał. To widoczne na wystawie wyzwolenie erotycznych przedstawień niekoniecznie ma jednak wyzwalający potencjał. Humor i erotyka tamtej dekady – a przynajmniej te pokazane na wystawie – są często mocno seksistowskie. Seksizm wydaje się przeźroczystym kodem kultury, patrząc na zgromadzone na wystawie przedstawienia trudno oprzeć się refleksji, iż w głównym nurcie popkultury dokonała się jednak pewna korekta.
Podobnie stało się – choć nie na taką skalę, jak można by sobie życzyć – z wrażliwością na tematy rasowe. W latach 90. mniej lub bardziej rasistowski humor funkcjonuje w głównym nurcie, choć na ogół nie jest to rasizm otwarcie nienawistny. Na wystawie możemy zapoznać się z historią studenta z Afryki, który próbował pozwać pismo satyryczne, gdzie natrafił na rasistowski żart. Sąd nie przyznał mu racji, ówczesna opinia publiczna zupełnie nie rozumiała jego żądań. Na wystawie znajdziemy wycinek artykułu, gdzie autor wydaje się autentycznie zdumiony, iż przybysz z Afryki zamiast okazać Polsce wdzięczność za gościnę i edukację wyższą zabiera się do cenzurowania naszych pism satyrycznych. Oczywiście, po otwarcie rasistowski przekaz sięga dziś główna partia opozycyjna, rasistowskie treści zalewają portal X, ale główny nurt popkultury wygląda jednak inaczej.
Gdy polityczny żart wchodzi do Sejmu
Jednocześnie nie sposób jednoznacznie sklasyfikować zebranego w Muzeum Karykatury humoru jako „reakcyjnego” lub „postępowego”, „emancypacyjnego”, lub umacniającego struktury wykluczenia i opresji. Często bywa jednocześnie taki i taki.
W ogóle mieszanie się różnych porządków – estetycznych i politycznych – wydaje się czołową cechą pokazanej na wystawie epoki. W latach 90. Polskę z jednej strony zalewa popkultura z Zachodu, której społeczeństwo jest wygłodniałe, a nowa rynkowa rzeczywistość zmusza twórców kultury do wejścia w „zaprzęg komercji” i odwoływanie się najbardziej masowych gustów. Z drugiej anarchiczny, undegroundowy humor z trzeciego obiegu wchodzi na chwilę do głównego nurtu. W TVP w programach takich jak Lalamido i Dzyndzylyndzy udzielają się osoby ze środowiska Totartu – skecz Kolejarze pozostaje jednym z największych arcydzieł polskiego humoru telewizyjnego w historii – swój program Oczywiście z surrealistycznym, absurdalnym humorem ma też grupa Łyżka czyli Czilli.
Mieszają się też porządki polityki i humoru politycznego. Joke party Polska Partia Przyjaciół Piwa zostaje wybrana do Sejmu I kadencji (1991), gdzie następnie jej klub dzieli sią na dwa koła: Duże i Małe Piwo. Liderem partii jest satyryk Janusz Rewiński, do Sejmu wchodzi z jej list między innymi Krzysztof Ibisz, ale także późniejsi poważni politycy jak Jerzy Dziewulski czy Adam Halber, który karierę skończył jak członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Posłem PPPP był też Leszek Bubel, który w 1995 roku wystartował w wyborach prezydenckim z otwarcie antysemickim programem, zdobywając najmniejszą liczbę głosów w historii tego typu wyborów. Bubel, który później wydawał publikacje z cyklu „Poznaj Żyda”, w latach 90 wydawał książeczki z dowcipami. Na wystawie możemy zobaczyć imponującą kolekcję publikacji Bubla: od „Humoru szkockiego” do „Hitlera założycielem Izraela”.
Konkurentem Bubla w 1995 roku był Jan Pietrzak, startujący z hasłem „może nie będzie lepiej, ale przynajmniej będzie śmieszniej”. Jak jednak przyznają autorzy wystawy, przedstawił w niej niestety śmiertelnie poważny program.
Klęska, czyli sukces
Autorzy wystawy piszą w towarzyszącym jej tekstem, iż lata 90. jawią się jednocześnie jako złota dekada polskiej satyry politycznej i jako okres, gdy polscy satyrycy nie byli w stanie odnaleźć się w nowej, demokratycznej rzeczywistości, wolnej od cenzuralnych ograniczeń. Podobnie paradoksalny sąd można sformułować o „Wolnych żartach”.
Z jednej strony można się do wielu rzeczy w tej wystawie przyczepić. Twórcy zapowiadają w tekście otwierającym wystawę, iż nie będą ograniczać się do rysunków i sięgną po multimedia, ale nie do końca wywiązują się z tej obietnicy – multimediów jest bardzo mało, audiowizualna komiczna popkultura dekady jest zdecydowanie niedoreprezentowana. Każdy, kto pamięta tamtą dekadę choćby z perspektywy dziecka, wskaże coś, czego mu na wystawie brakuje.
Wystawa czasem ogranicza się do prezentacji prac z epoki, czasem używa ich jako rekwizytów w eseju kuratorskim, tak jakby kolektyw autorów nie do końca się mógł zdecydować na konwencję. Te eseistyczne fragmenty wystawy, dokonujące interpretacji najntisów z dzisiejszej perspektywy, są bardzo ciekawe, ale brakuje tu pewnych wątków – np. refleksji nad tym, na ile prezentowany humor był politycznie znaczący, jak przekładał się na realną politykę i jak lata 90. różniły się od współczesnych czasów. Ciekawie byłoby się też bliżej przyjrzeć ewolucji czołowych śmieszków epoki – temu, jak Pietrzak zmienił się w dyżurnego propagandzistę obozu Dobrej Zmiany, a Urban z postkomunistycznego Antychrysta zmienił się w uwielbianego przez millenialsów śmiesznego pana z filmików w necie.
Z drugiej strony, na wystawie pełno jest doskonałych kuratorskich wyborów, pozwalających zobaczyć dekadę w nowej perspektywie. Świetnym ruchem było umieszczenie w jej przestrzeni stron z pism dla graczy komputerowych z epoki, które ze swoimi obszernymi działami listów od fanów wymieniających się kodami i poradami do gier, anarchicznym, krawędziowym, pełnym popkulturowych remiksów humorem pozwalały w analogowej, papierowej formie doświadczyć tego, co później dawały fora internetowe i media społecznościowe, na długo przed tym, zanim Polacy masowo podpięli się do sieci. Choć znów można się przyczepić, iż prasę tego typu reprezentuje w zasadzie wyłącznie „Secret Service” – choć pierwszy był „Top Secret”, a bardziej „społecznościowy” charakter miał „Gambler”.
Jednocześnie lata 90. były tak chaotyczne, iż być może nie da się zrobić o nich jednej, obejmującej wszystko wystawy, którą każdy uznałby na sukces. Być może dekada, która jednocześnie jest czasem wielkich sukcesów i wielkich porażek, obiektem nostalgii i źródłem crigne’u, nie da się przedstawić w innej formie niż taka, w którą wpisana jest pewna porażkowość, niezręczność i niedosyt.
Najntisy są wieczne
A jednocześnie ta dekada uparcie nie chce się skończyć. Na wystawie patrzymy bez wątpienia na przeszłość, ale taką, która nie przestaje nas nawiedzać. Choćby w postaci tych samych tematów – Kościół i jego wpływ na polską demokrację – czy tych samych polityków, jacy byli tematami żartów z epoki. Pokazywany na wystawie rysunek Antoniego Macierewicza, strzelającego sobie w głowę z „nowego polskiego wynalazku” – „pistoletu na gaz rozśmieszający” – pochodzi z czasów upadku rządu Olszewskiego (czerwiec 1992), choć równie dobrze mógłby komentować wyczyny tego polityka jako przewodniczącego podkomisji smoleńskiej czy ministra obrony.
Choć lata 90. dzieli od 2024 roku tyle, co lata 60. od 90., to jak widać sporo czasu jeszcze będzie musiało upłynąć, by ta dekada stała się w końcu wyłącznie historią.