Listy do redakcji Angory (16.02.2025)

3 godzin temu

Świętujmy w lutym

Stare porzekadło mówi: Idzie luty, podkuj buty. Znam co najmniej dwie interpretacje tego powiedzenia. Jedni twierdzą, iż te buty mają być podkute na ślizgawice, które czekają w związku z mrozami. Inni natomiast mówią, iż buty mają być podkute do tańca, bo przecież luty to miesiąc karnawału.

Luty jako miesiąc, nie dość, iż krótki, to na dodatek nie ma w nim świąt państwowych (widocznie było za zimno, by urządzać powstania), w związku z tym żadnej okazji na długi weekend. To nie oznacza, iż nie można sobie w tym miesiącu obchodzić świąt nietypowych. A jest w czym wybierać. Już początek miesiąca może być szampański. I to dosłownie – 6 lutego przypada Międzynarodowy Dzień Barmana. Jak wiele dobrze kojarzących się świąt, to też ma świętego patrona, którym jest św. Amand, będący opiekunem winiarzy, piwowarów, karczmarzy, barmanów oraz producentów winogron i win.

Chyba nie ma zawodu (może poza tym uchodzącym za najstarszy), który miałby na swoim koncie tyle wysłuchanych opowieści o życiu innych ludzi. Podczas pobytu w barze – połączonym z degustacją, ma się rozumieć – klienci są gotowi być bardziej otwarci niż w konfesjonale. Może też z powodu tego, iż opowiadającego nie goni czas. Z dowcipów na tę okoliczność najbardziej podoba mi się jeden: Barman pyta zasmuconego klienta, który już kilka kieliszków wychylił bez zastanowienia, czym się tak frasuje. Ten z ociąganiem przyznaje, iż powodem jest ciąża teściowej. Barman, chcąc pocieszyć mężczyznę, mówi, iż nie ona pierwsza, na co klient załamanym głosem, po wypiciu kolejnego kieliszka, mówi, iż to z nim zaciążyła. Barman nie miał w tej sytuacji nic więcej do zrobienia, jak tylko napić się z klientem. Chcąc posłuchać takich, lub podobnych, opowieści, warto wpaść do baru i poświętować.

Zaraz po walentynkach, czyli 15 lutego, niektórzy – głównie z konieczności – mogą świętować Dzień Singla. Tak się składa, iż to święto jest podobno właśnie najczęściej obchodzone w barach. Nie zalecam jednak – choćby singlom – pozostawania w pobliżu baru od 6 lutego aż do 15. pozostało kilka dni do świętowania w lutym. Pierwsza propozycja, a mianowicie Dzień bez Łapówki, może być rozumiana dwojako. Dla tych, którzy łapówek nie dają, będzie to naprawdę święto, bo zaoszczędzą parę groszy. Gorzej z tymi, którzy biorą. Dla nich to będzie traumatyczne przeżycie. Jednym i drugim należy życzyć z okazji tego dnia, by sprawę załatwili na tak. Prawdziwą frajdę mogą jednak mieć wszyscy pod koniec miesiąca. Oto 24 lutego, a będzie to w tym roku poniedziałek, przypada Dzień Niespodziewanego Całusa. Tu jest trochę jak z tymi łapówkami: nie wiadomo – całować samemu czy czekać na czyjąś inicjatywę? Pamiętajmy jednak – jeżeli chcemy święto naprawdę obejść – to ma być całus niespodziewany.

Nie taki, jakim mąż żegna żonę, wychodząc do pracy, ani taki, jakim witają się przyjaciółki po kilku godzinach niewidzenia. To ma być całus z zaskoczenia. Musimy zaryzykować. W końcu, co nam szkodzi. Dawno temu jeden z moich kolegów – jak chyba każdy żonaty mężczyzna prawdziwą wiedzę o relacjach męsko-damskich czerpię z opowiadań kolegów – wyznawał zasadę, iż całując niespodziewanie dziewczynę, można wprawdzie dostać po twarzy, czasem można jednak też dostać od niej coś znacznie więcej i dla tego „więcej” warto jednak ryzykować. Ryzykujmy więc, Szanowni Państwo. Bo kiedy, jeżeli nie w dzień tego cudownego święta. Taka okazja prędko może się nie zdarzyć. Może choćby NIGDY. ANDRZEJ ZAWADZKI

Refleksje feministki

Inspiracją do napisania tego listu była wypowiedź Pana K. Gruszewskiego w liście pt. „Aborcja” (ANGORA nr 49). Problem stary jak świat, ale rzecz w tym, iż od dwóch tysięcy lat przez cały czas nierozwiązany. A to dlaczego? No bo tak się stało, iż to mężczyźni dysponujący siłą fizyczną wymusili na kobietach podległość i trzymają się tego, rozgłaszając różne teorie o niższości płci, co nie znajduje żadnego uzasadnienia merytorycznego. Chodzi tylko o własne ego… W myśl zasady opanowali wszystkie najważniejsze stanowiska i decydują też za kobiety, jak by one były ubezwłasnowolnione. Badania uczonych genetyków (Ameryka) wykazały, iż to kobiety posiadają silniejszy materiał genetyczny, dwa chromosomy XX, mężczyźni XY – ten igrek dotyczy głównie decydowania o płci. Co nie przekłada się nijak w realiach, gdyż to mężczyźni obarczają winą kobiety, o ile nie urodzą męskiego potomka zgodnie z ich życzeniem.

Niewiedza, ale też zwykły fałsz i obłuda. To samo dotyczy prawa do aborcji. Z opinii parlamentarzystów wynika, jakby to same kobiety zrobiły sobie te niechciane i zdeformowane płody, więc obarczają je wyłączną winą i proponują wsadzać do więzienia za usunięcie płodu. Można by sądzić, iż zabieg aborcji to dla kobiety jak kosmetyk, nie zaś cierpienie fizyczne i psychiczne. Gdzie ci mężczyźni? – śpiewała Danuta Rinn. W domu rosną hołubieni przez troskliwe mamusie, a w wieku dojrzałym występują przeciwko kobietom. Przecież te kobiety to często ich żony, narzeczone, siostry, przyjaciółki. Tu mam pytanie – gdzie ci faceci, walczący w imię życia niepoczętego, a jak urodzi się taki płód, to znikają na ogół w sinej dali, bo… nie dają rady. Ale kobieta musi samotnie wychowywać takie niepełnosprawne dziecko 24 godziny na dobę! Dlaczego ci panowie parlamentarzyści nie doprowadzą przynajmniej do skutecznej ściągalności prawnie zasądzonych alimentów? Tu jest pole do popisu! Problem aborcji, niestety, zawsze powraca jako temat zastępczy, w celu odwrócenia uwagi społeczeństwa od innych problemów. Nasuwa mi się również takie pytanie:

A co z zabijaniem młodych ludzi, kobiet, dzieci – w związku z wojnami, które, niestety, wywołują mężczyźni? Tu również kobiety ponoszą konsekwencje. Czy to zabijanie jest dozwolone? Wierzący komentują aborcję, iż to grzech. A zabijanie ludzi to chwała? Czyli – zabijanie życia niepoczętego to grzech, a już poczętego, to nie? Myślę, iż więcej osób ma takie dylematy. Codziennie na świecie są mordowane tysiące ludzi w imię religii i Boga. Czy zakaz aborcji ma być przeciwwagą dla zabijania? Dziękuję Panu K. Gruszewskiemu, Mężczyźnie, iż chociaż on jeden w swoim liście do ANGORY stanął po adekwatnej stronie barykady, czyli w obronie kobiet.

Gratuluję Mu obiektywnego osądu aktualnego problemu. Mężczyźni z przekąsem mówią o walczących kobietach: feministki – a ta nazwa z łacińskiego oznacza kobietę i nie ma w niej żadnej ujmy. Napisałam te gorzkie słowa prawdy w obronie młodych kobiet, mnie to już nie dotyczy. Ale widzę wagę problemu, który jest ciągle odsuwany mimo obietnic przedwyborczych. Panowie Parlamentarzyści! Zostaliście wybrani, aby reprezentować wolę wyborców (kobiet też), a nie zasłaniać się swoim sumieniem. o ile to sumienie tak bardzo Wam doskwiera, to proponuję zmienić zawód na taki, w którym nie będzie takich dylematów. KRYSTYNA ALICJA RESIAK

Suweren

Dosyć często politycy, publicyści, dziennikarze, a choćby piszący do tygodnika, mówiąc i pisząc o elektoracie zwolenników PiS, używają słowa „suweren”. Szczególnie przed wyborami i po nich. A skoro jakieś wybory mamy co rusz i najdłuższy czas między nimi to 2 – 2,5 roku, to pojęcie, nazwa „suweren” już jakby spowszedniało. Czy słusznie? Trudno powiedzieć. W „Słowniku języka polskiego” czytamy: „Suweren (fr. souverain, najwyższy) – w średniowieczu: niezależny władca niepodlegający niczyjej zwierzchności: niekiedy także dziś o niezależnym władcy, np. król z rodziną w Anglii”. No i teraz konia z rzędem temu, kto odpowie na pytanie.

Kto, kiedy i dlaczego po raz pierwszy użył tego słowa w debacie publicznej? Ja, skromny czytelnik tygodnika z resztką siwych włosów na głowie, stawiam na Jarosława Kaczyńskiego. I to nie z powodu jego intelektualnej przenikliwości w odczytywaniu nastrojów społecznych, ale myśli o stworzeniu osobnej grupy ludzi, łatwo przez niego sterowalnych, według jego i tylko jego woli, z wykorzystaniem współtworzonych przez PiS struktur państwa. A iż w średniowieczu oprócz królów „władcami niepodlegającymi niczyjej zwierzchności” byli biskupi (nie zawsze kapłani), z ich szefem papieżem na Watykanie, to i dziś redemptorysta w Toruniu dołączył ze swoimi owieczkami w różnym wieku i płci do blisko 10-milionowego grona suwerenów. W sytuacji nie do pozazdroszczenia są ci (w tym i ja na wsi), którzy chcą, a przynajmniej próbują, dotrzeć do tych ludzi tylko po to, aby nawiązać jakikolwiek kontakt w słownej dyskusji na argumenty. Na wsi to „biez poł litra nie razbieriosz”.

Widać to niemal codziennie w TV, radiu w internecie, gdy zaproszony pisowiec lub konfederata prezentuje swoje poglądy. Aczkolwiek „prezentuje” jest łagodnym eufemizmem, gdyż przeważnie krzyczy i obraża niewybrednymi inwektywami pozostałych adwersarzy. Ja tę społeczność, zwaną suwerenem, podzieliłbym na trzy grupy, wywodząc ich nazewnictwo z prasy i z sieci. Pierwsza to „aparatczycy”. Dla mnie nieosiągalna, a gdyby choćby była, to po rozmowie z Błaszczakiem bolałaby mnie głowa, doznałbym jakiejś mgły mózgowej i bez dwutygodniowej terapii jakimś detoksem bym nie przetrwał. Druga to „wykształcone chamy”, też nieosiągalna. I znowu: gdyby choćby była, to miałbym problem, kogo wybrać do dyskusji. Czy profesora „dziki to wiedzą” Czarnka, czy „te plecki” Terleckiego, czy po prostu Dominika Tarczyńskiego. No i ta trzecia, najliczniejsza, dla mnie już osiągalna, to tzw. ciemny lud. A wśród nich ci chodzący i niechodzący na wybory.

Co prawda w skrajnych przypadkach może to zakończyć się opluciem lub pogonieniem widłami z podwórka, ale warto próbować. Dwóch w mojej wsi udało mi się przekonać, aby na (nazwiska nie podam) nie głosować, bo – i tu podać jego aktywność na sesjach rad wsi, gminy czy powiatu w sprawach NAS dotyczących, a nie co mówią w TV Republika. Wylewany od wielu lat hejt na Jurka Owsiaka przyniósł ostatnio efekt odwrotny do zamierzonego. Zaraz po złapaniu staruszka otumanionego (jak sam mówił) przez TV Republika, grożącego Owsiakowi śmiercią, znalazłem w sieci taki oto wpis: „Na 33 finał WOŚP miałem wrzucić do puszki 33 zł. Teraz k…a przeleję 3333 zł”.

Czasu wyjątkowo mamy sporo. Warto spróbować przekonać choćby jednego (jedną), aby głosu na kandydata prezesa wszystkich prezesów nie oddawać. I na koniec – aby nie było wątpliwości – ja do suwerenów się nie zaliczam. ZBIGNIEW MALIK

Studiował, ale się nie uczył

Tytułowe stwierdzenie, będące trawestacją Billa Clintona, który „palił trawę, ale się nie zaciągał”, i który też jakoś tak mało zaangażowanie uprawiał seks z asystentką, można odnieść do wielu prominentnych studentów Collegium Humanum. Teraz dyplomy tej, wyjątkowej przez pewien czas, uczelni weryfikują CBA, pracodawcy zatrudniający jej absolwentów, decydenci w sprawach rad nadzorczych. I to jest działanie ze wszech miar pożądane. Chodzi mi jednak o pewnego szczególnego studenta, który nie tylko nie przyznaje się do dyplomu, ale choćby do studiowania. Narracja w wykonaniu tego studenta wygląda mniej więcej tak: Oto któregoś dnia jego najbliższy współpracownik przechodził przypadkiem obok budynku Collegium Humanum, postanowił tam wejść, by zgłosić do studiowania siebie i swojego pryncypała. Wszystko zupełnie bezwiednie.

Bez konsultacji z szefem wybrał właśnie tę uczelnię tylko dlatego, iż akurat przechodził obok. Wiem, iż posłużyłem się tu motywem z „Misia”, ale zrobiłem to zupełnie świadomie, bo tłumaczenie zainteresowanych jest mniej więcej w tym stylu. Dlaczego panowie wybrali tę uczelnię? To proste: dlatego, iż akurat tamtędy przechodził któryś z nich. Zdarzało się temu panu wcześniej przechodzić obok Uniwersytetu Warszawskiego, Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, Politechniki Warszawskiej i innych uczelni, ale olśniło go, iż mogą obydwaj panowie nadrobić braki w wykształceniu, właśnie w trakcie przemieszczania się w okolicach Collegium Humanum. Kiedy jednak doszedł ich nieprzyjemny zapach, jaki rozchodził się wokół szkoły, postanowili udawać, iż nic się nie stało, iż to było zupełnie przypadkowe, można powiedzieć pod wpływem chwilowego bodźca, wybranie tejże uczelni.

Może oni sami w to wierzą, ale nikt chyba – poza wiernymi pretorianami z ich partii – takiej narracji nie przyjmuje. Krążyła wieść o tym, iż jest uczelnia, na której można skończyć studia na różnych kierunkach, a dyplom tej szkoły jest niezwykle ceniony w kręgach decyzyjnych poprzedniej władzy. Gdyby ci niedoszli studenci od razu na początku, kiedy pojawiła się wątpliwość, wyjaśnili sprawę jasno i przejrzyście, nie byłoby całego zamieszania, chociaż i tak pewnie nikt nie wierzyłby w to, iż wybrali szkołę z racji jej wysokiej lokaty w światowym rankingu wyższych uczelni. W jednej z gazet natknąłem się na tekst, w którym rozważa się – ze znakiem zapytania – to, czy Szymon Hołownia podjął studia. Wypowiadają się specjaliści, w tym „profesor” z funkcją rektora jednej z prywatnych uczelni warszawskich.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż tenże ekspert od kilku lat sądzony jest w procesie karnym za przestępstwa popełnione na szkodę osób prywatnych: nauczycieli akademickich, firm i instytucji. Uczelnia, którą wcześniej kierował, nie płaciła wynagrodzeń nauczycielom, nie odprowadzała składek na ubezpieczenie społeczne, nie regulowała czynszów oraz dokonywała innych przekrętów, mających na celu ukrycie majątku i niemożliwość egzekucji z tego majątku zobowiązań uczelni. Ten ktoś od lat unika sprawiedliwości, więc, jak to u nas w zwyczaju, przeciąga nadzwyczajnie proces sądowy, prawdopodobnie po to, by wszystko zakończyło się przedawnieniem. I to ma być ekspert, który ma prawo wypowiadać się o procesach zachodzących na wyższych uczelniach? Być może on też skończył Collegium Humanum, choć niczego, a zwłaszcza przyzwoitości, się nie nauczył. NARCYZ WASZKIEWICZ

Polityczne rodeo

Nie mogłem do niedawna wyobrazić sobie, iż do huśtającego pokojem światowym dyktatora Rosji dołączy na wybranych kierunkach prezydent kraju, w którym uchwalono pierwszą na świecie wolnościową konstytucję. Przed czterema laty moment rozpoczęcia prezydentury w USA przez Joe Bidena skojarzyłem z wodowaniem flagowego okrętu demokracji amerykańskiej. Dziś okręt zawinął do portu, a żagle rozwijają statki korsarskie i pirackie.

Awanturnictwo polityczne przybiera na sile z kierunku dotychczas niespodziewanego. Wydaje mi się adekwatne skojarzenie z Dzikim Zachodem, ale to już było na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to administracja amerykańska napotykała trudności w zaprowadzaniu praworządności na zachodzie kontynentu, bo był dziki. Dzikość zaczyna wyzierać z kontynentu też dziś, ale areną amerykańskiego „zaprowadzania praworządności” zdaje się stawać świat demokratyczny.

Pęd ku realizacji radykalnych pomysłów eksprezydenta USA z czasów pierwszej prezydentury spowodował ich erupcję jeszcze przed zaprzysiężeniem 20 stycznia br. na 47. prezydenta USA. Kaliber życzeń prezydenta elekta, przyszłych żądań i choćby gróźb w stosunku do państw i ich terytoriów, rodzi poczucie niesmaku, zdziwienia i grozy. A przecież elementarzem każdego polityka w sprawach zagranicznych są zasady prawa międzynarodowego, uznawanego za normy o charakterze bezwzględnie obowiązującym choćby te państwa, które nie wyraziły na to swojej zgody.

Czy te ekscesy Donalda Trumpa mają traktować poważnie obywatele, których to dotyka? Co z bezpieczeństwem państw, w stosunku do których wysuwane są określone roszczenia terytorialne? Czy władze Kanady mają przygotowywać się do spełniania obowiązków stanowych jako część USA? Czy z dylematu: śmiać się czy płakać zaproponować prezydentowi D. Trumpowi zmianę statusu USA na prowincję Kanady? Świat to nie supermarket, nie można wziąć sobie Grenlandii do koszyka, zapłacić (pod groźbą użycia środków wojskowych) i cieszyć się świeżym lodem cały rok. Tak jak prezydent D. Trump może zażądać od Panamy przekazania kanału, zrywając traktat podpisany przez prezydenta Jimmy’ego Cartera, tak chyba rdzenni mieszkańcy Ameryki mogą zanegować ustawę o wysiedleniu Indian (Indian Removal Act) i zażądać oddania ziem, którymi do dziś władają: Wakan Tanka, Tirawa oraz Wielki Manitu.

Prawo międzynarodowe powinno być przestrzegane przez każdego prezydenta bez względu na sny o potędze czy siłę militarną jego kraju. Festiwal bufonady otoczenia prezydenta D. Trumpa, zachłyśniętego wizją przybywającej mocy już przed objęciem urzędu przez ich szefa, budzi zażenowanie głów państw i zakłopotanie adresatów niesmacznych przytyków, obraźliwych przezwisk i prób wpłynięcia na zmianę rządu lub na wybory w kraju europejskim. Ponadstandardowe bogactwo nie upoważnia do tego typu zachowań, ale widać, iż wyklucza znajomość zasad savoir-vivre’u. Uzupełnienie tej wiedzy, to jak rozwiązanie równania z jedną niewiadomą X (dawniej Twitter). Jest także w języku angielskim zwrot używany w przypadku braku ludzkiej ogłady i złych manier: „Zachowuj się byle jak, ale się zachowuj”. Polska też miała swojego błazna – Stańczyka, ale nasz był ładnie ubrany i przynajmniej znany z odważnych żartów politycznych, ale ze swoich – pryncypałów (królów) i ich otoczenia. JANUSZ

Prawdziwy człowiek bez wiedzy

Prezes Kaczyński indagowany przez „hitlerowskie media”, co sądzi o uchyleniu immunitetu posła Mejzy (ten od wciskania kitu nieuleczalnie chorym pacjentom), stwierdził, jak zwykle w takim przypadku, iż nie ma wiedzy na ten temat. Podobnie było w przypadku pytań o aferę wizową, Pegasusa czy dokonania Ryszarda C. Prezes, po prostu, wiedzy nie ma. To trochę szokujące, zważywszy na fakt, iż rządził de facto Polską przez osiem lat bez żadnej wiedzy na temat spraw, które teraz wypływają na światło dzienne. Z drugiej strony nie piastując żadnych stanowisk państwowych (z wyjątkiem krótkiego okresu bycia wicepremierem ds. bezpieczeństwa), może spać spokojnie, iż nie dosięgną go „siepacze Tuska”.

Nie mając żadnej wiedzy, jak funkcjonuje państwo, które sam stworzył, nie będzie go można ukarać. Jak można bowiem ukarać kogoś, kto nie ma żadnej wiedzy? Prezes Kaczyński przypomina trochę szalonego naukowca Frankensteina, który stworzył monstrum, nie mając do końca wiedzy, kogo tak naprawdę powołał do życia. Jest jednak pewna rzecz, co do której nasz bohater ma pełną wiedzę. To wizja państwa, które stworzy, jak wróci do władzy. Wyartykułował to wyraźnie w wywiadzie udzielonym swoim ulubieńcom braciom Karnowskim w ich „Sieciach”.

Konstytucja będzie musiała być zmieniona i odpowiadać na palące potrzeby partii Prawo i Sprawiedliwość. jeżeli nie będzie większości do jej zmiany, to wtedy nastąpi przyjęcie aktów tymczasowych, które będą podstawą działania demokratyczno-niepodległościowej władzy. Innymi słowy, trzeba będzie stworzyć system, który nie będzie tak łatwy do podważenia. Uważam, iż w tej materii prezes Kaczyński będzie miał ułatwione zadanie, gdyż takie właśnie systemy, wręcz niemożliwe do podważenia, stworzyli tacy mężowie stanu jak Putin, Łukaszenka, Kim Ir Sen i ajatollahowie w Iranie. Ja natomiast dzięki temu wywiadowi posiadłem od człowieka bez żadnej wiedzy pełną wiedzę na temat państwa PiS po wygranych wyborach, więc już teraz wiem, jak mam głosować za trzy lata. Tak, żeby te złowieszcze plany tego małego człowieczka z piekła rodem, nigdy nie mogły zostać zrealizowane. JACEK M.

Idź do oryginalnego materiału