Rocznica uchwalenia Konstytucji Trzeciego Maja skłania do refleksji nad wydarzeniami, które doprowadziły do unicestwienia jednego z najwspanialszych państw, jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek zostały zbudowane.
Polacy w swym państwie zdołali stworzyć to, czego przez następne setki lat nie potrafił dokonać nikt inny. Już w XII wieku Kazimierz Sprawiedliwy wdrażał prawa gwarantujące choćby chłopom taki zakres ich podmiotowości, jakiego ludzie tego stanu z większości państw Europy nie zaznali choćby pół tysiąclecia później. W tym samym czasie to Polacy, jako pierwsi od czasów starożytnych Rzymian, zaczęli mówić o sobie, iż są obywatelami a nie poddanymi. I iż ich państwo to res publica – czyli wspólne dobro a nie własność monarchy. Kilka państw naszego kontynentu szczyci się długą tradycją swych parlamentów. W przypadku np. Anglii długo były nim de facto jedynie rozbudowane rady powoływane przez króla. A my już w wieku XV mieliśmy sejm i sejmiki nie mianowane, ale wybierane. Wprawdzie w wyborach tych brało udział kilka procent mieszkańców kraju, ale to przecież odsetek i tak większy, niż uprawnionych do głosowania w większości państw Europy jeszcze w wieku XIX. Podobne przykłady moglibyśmy wymieniać jeszcze długo, więc zwróćmy uwagę na realia Rzeczpospolitej wieku XVIII, kiedy znajduje się ona na dnie upadku. Okazuje się, iż pomimo owego „dna upadku” to w Polsce powstaje pod każdym względem największa publiczna biblioteka Europy. Bo i odsetek umiejących czytać i pisać należał wtedy do najwyższych (kiedy już Polska zostanie wymazana z mapy Europy okaże się, iż przytłaczająca część czytających i piszących mieszkańców Rosji to czytający i piszący nie po rosyjsku, ale po polsku). Ta wyniszczona wojnami, upadająca Polska jako pierwsza sprawiła sobie też pierwszy w Europie system oświaty, zapewniający szkolną edukację dzieciom wszystkich stanów i obojga płci (w wielu krajach kontynentu nie będzie tego jeszcze choćby sto lat później). Dzięki temu i czasopisma i książki są w użyciu przez większy odsetek mieszkańców naszego krajów, niż tych państw, które same siebie nazywają wtedy „centrami oświecenia”. To u nas powstają też tak nowoczesne struktury państwowe, jak np. pierwsze na świecie ministerstwa górnictwa czy nauki i edukacji. I to, co znane najbardziej, czyli pierwsza spisana i rzeczywista, na owe czasy ultra – nowoczesna konstytucja. Supernowoczesna, ale też rozsądnie „nie wybiegająca nazbyt do przodu”. Bo nie miała ona być niemożliwą do realizacji utopią. Prawa mieszczan i chłopów poszerzała, ale jej autorzy wiedzieli, iż forsowanie „opcji maksymalnych” będzie albo nierealne albo niebezpieczne. Stąd wprowadzili do owej ustawy zasadniczej zapis obowiązkowej nowelizacji tejże konstytucji po upływie 25 lat. Jakże racjonalny był to pomysł – dziś uchwalaną konstytucją modernizujemy kraj na tyle, na ile się da a pokolenie później – modernizację posuniemy odpowiednio dalej. Bywa, iż nasza majowa konstytucja uchodzi za pierwszą po amerykańskiej. Nie jestem jednak pewien, czy osiemnastowieczna ustawa zasadnicza Stanów Zjednoczonych rzeczywiście na ów rzekomy prymat nad naszą zasługuje. I jej autorzy i amerykańscy ojcowie niepodległości byli właścicielami niewolników a sama konstytucja USA w ówczesnym kształcie niewolnictwa nie wykluczała. Dopuszczała posiadanie człowieka przez człowieka w stopniu nieograniczonym, pozwalała jednym ludziom na posiadanie innych ludzi, na ich traktowanie jak rzecz, na bycie jednych ludzi panami życia i śmierci innych ludzi! Wszystko to w osiemnastowiecznej Polsce było nie do wyobrażenia.
Przy tej okazji wyjaśnijmy sobie, jak krańcową ignorancję wykazują twórcy modnej dzisiaj „historii ludowej” (de facto będącej powtórką kocopałów z epoki stalinizmu), jak żałosnymi bredniami są dyrdymały różnych neomarksistowskich „profesorów Sowów”, Olg Tokarczukowych czy autorów takich filmowych bredni, jak kuriozum zatytułowane „Kos”. Wszyscy ci dyletanci przedrozbiorowy polski feudalizm utożsamiają z niewolnictwem. Naprawdę trzeba nie mieć absolutnie żadnej historycznej wiedzy, żeby paplać tego rodzaju androny. Feudalizm i pańszczyzna – nie były oczywiście niczym dobrym. o ile by jednak zapytać, czy w dawnej Polsce lepiej było być rycerzem czy chłopem – tylko ignorant na takie pytanie odpowie w sposób jednoznaczny i zdecydowany. A wystarczy, by znać „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, powieść naprawdę wiernie odmalowującą obraz końca XIV i początku XV wieku by wiedzieć, iż co najmniej pod jednym względem – życie chłopów miało znaczący plus. Chłopi bowiem nie byli zobowiązani do pospolitego ruszenia. Ani do wypraw wojennych ani do obrony kraju. W powieści Sienkiewicza poznajemy m.in. Maćka z Bogdańca – jedynego, który z całej licznej rodziny rycerskiej powrócił żywy z wojennej wyprawy. Gdyby uchylił się od uczestnictwa w niej – straciłby i wszystkie szlacheckie prawa i cały swój majątek. Wyprawa i tak miała miejsce w czasach, gdy podobnych przedsięwzięć było wyjątkowo mało. Kilkadziesiąt lat wcześniej, np. za Władysława Łokietka – dziesiątkami ginęły na wojnach całe rycerskie rodziny. A chłopi w wieku XV, XVI i przynajmniej do połowy XVII – żyli w miarę spokojnie i choćby dostatnio. Cieszyli się też wtedy prawem przysługującym jednemu chłopskiemu synowi z każdego chłopskiego małżeństwa do opuszczenia wioski i osiedlenia się w mieście i życia jak wolny człowiek. Nie przypadkiem w XV wieku większość i studentów i profesorów Akademii Krakowskiej było z pochodzenia chłopami. Po katastrofach wieku XVII i w wieku XVIII los chłopski był oczywiście o wiele gorszy. Jednak jeżeli ktoś choćby los polskich chłopów tego najgorszego czasu utożsamia z niewolnictwem to dowodzi tylko jednego – tego, iż ma w główce zwykłą sieczkę a nie choćby elementarną wiedzę o historii.
Była więc nasza Rzeczpospolita krajem wyjątkowym, oryginalnym i wspaniałym. Do żadnego innego nie ściągały zewsząd podobne rzesze pragnących mieszkać właśnie w naszej ojczyźnie. Przyczyn jej upadku było wiele i w wielkiej mierze nie będących wynikiem polskich win, złych decyzji czy zaniechań. O zabiciu Rzeczpospolitej przesądzili jej oprawcy. Ale nie oni sami. Także oprawców tych wewnątrz – polscy poplecznicy.
W XVII wieku rozwinęły się w Polsce partie de facto będące agenturami obcych wpływów. Nie zawsze było to dla Polski bardzo złe. Ogromne pieniądze na stworzenie swojej partii profrancuskiej pompował do Rzeczpospolitej np. Ludwik XIV. Chciał on, by królem polski został jego protegowany – książę Kondeusz. I wcale nie musiało to być dla Polski złe. Francji bowiem chodziło o to, by nasza Rzeczpospolita była dla Paryża sojusznikiem przeciw Habsburgom. Francuzi mieli też wtedy świetne stosunki z Turcją, więc może pomogliby wtedy rozwiązać i nasze z Turcją kłopoty? A dążąc do osłabienia Hansburgów odzyskać od nich dla Polski Śląsk? Do tego proponowany na naszego króla Kondeusz był jednym z największych geniuszy wojennych swojej epoki. Być może więc z Francją, czyli i z partią francuską, byłoby wtedy nam po drodze? Ale niestety, partia francuska to jedyny przypadek zewnętrznej partii, który mógł być wtedy dla nas korzystny. Były i inne – pruska, ruska i habsburska. A one wszystkie – dla Polski były mordercze. August II, August III i Stanisław August Poniatowski to wypełniająca większość XVIII wieku sztafeta naszych królów, z których każdy był osadzany za nie polskie pieniądze i w nie polskim interesie. Teoretycznie każdy z nich miał jakiś lepszy czy gorszy „pomysł na Polskę”. Ostatni – choćby pomysł daleko idących, modernizacyjnych reform. Caryca Katarzyna II na polskim tronie osadziła go jednak przede wszystkim wiedząc świetnie, czego Stanisław August Poniatowski nie ma wcale. A nie miał on ani za grosz konsekwencji i ani za ćwierć grosza – charakteru. I sam był polityczną miernotą i dał się otoczyć narzuconymi mu miernotami. Świat magnacki tego czasu był skosmopolityzowany. Ludzie bogatsi niż nie jeden król, mający francuskie matki, hiszpańskich dziadków i większość kuzynów nie – Polaków nie poczuwali się do jakichkolwiek obowiązków wobec Polski. Reszta politycznych elit często nie miała ani politycznego zmysłu ani instynktu państwowego. Stąd zawieranie sojuszy z państwem takim, jak Prusy. Czyli dążącym nie do wspierania, ale zlikwidowania Rzeczpospolitej. Tę najoczywistszą polityczną oczywistość, której nie znają dziś ani prezydent Zełeński ani reszta elit Ukrainy powinniśmy pamiętać absolutnie zawsze. Prawdę, iż przy wyborze sojusznika najmniej ważne jest to, czy to sojusznik silny. Niewspółmiernie bardziej istotne jest to, czy ten sojusznik ma własny interes w tym, by nas bronić. W XVIII wieku Prusy były silne, ale nie miały zamiaru nas bronić, one chciały nas rozszarpać. Tak, jak dzisiaj Niemcy są silne, ale nie mają najmniejszego zamiaru bronić Ukrainy, bo chcą je albo wyeksploatować, albo przehandlować Rosji. XVIII – wieczna Rzeczpospolita postawiła na sojusz z silnymi, czyli atrakcyjnymi militarnie Prusami. I ten sojusz okazał się być dla Polski jak kopanie jej grobu. A grób ten był kopany skutecznie, bo równocześnie w jego kopaniu brał udział cały legion politycznych elit Rzeczpospolitej. I Prusy i Rosja wielkiej części polskich posłów i senatorów płaciła jurgielt. Pojęcie to pochodzi od niemieckich słów: corocznie wypłacane pieniądze. Pieniądze za głosowania, ustawy, uchwały, za decyzje, za informacje – zawsze po myśli tych, którzy płacili. Za płacone posłom i senatorom pieniądze posłowie ci i senatorowie podpisywali także akty pierwszego, drugiego i trzeciego rozbioru Polski. Przychodziło im to łatwo, bo często nie czuli się oni nie tyle już Polakami, co „oświeconymi Europejczykami”. Tak, jak dzisiaj posłowie na Sejm RP otwarcie deklarujący się, iż są „Europejczykami polskiego pochodzenia” lub „obywatelami Unii Europejskiej”.
Dla każdego państwa nie ma sytuacji bardziej niebezpiecznej od stanu, w którym elity decydujące o losie tegoż państwa bardziej lojalne są w stosunku do sił ponadnarodowych czy zewnętrznych, niż w stosunku do własnej ojczyzny. Z tym mieliśmy do czynienia w XVIII wieku. Tak, jak dzisiaj jakże wielka część polskich elit bierze wynagrodzenie z zagranicznych źródeł, bo bardziej niż Polakami czuje się „Obywatelami UE” czy „Europejczykami”. W XVIII wieku tacy sami brali dukaty od króla Prus, bo uważali, iż są „więcej niż obywatelami Rzeczpospolitej – są obywatelami Europy”. A dający im te dukaty Fryderyk II zacierał ręce równocześnie instruując swojego następcę (te własnoręcznie zapisane przez niego słowa zachowały się do dziś): „Nic nie kosztuje tak mało, jak kupienie posła na polski Sejm”. Wprawdzie owe „mało” oznaczało konieczność wypłacania tysięcy dukatów, ale w zamian Prusy doprowadziły do likwidacji Polski i włączenia do swego terytorium wszystkiego, co w Polsce było najbogatsze: Pomorza z Gdańskiem, Kujaw z Toruniem, Wielkopolski z Poznaniem i choćby Mazowsza z Warszawą, jednym z najszybciej wówczas rosnących się miast Europy. A kiedy na mapie tej Europy nie było już Polski – ostatnią grudę ziemi na jej grób rzucił Stanisław August Poniatowski. W ówczesnym świecie przyjmowano bowiem, iż w jakiejś mierze państwo jeszcze istnieje, póki ma swojego króla. A Stanisław August Poniatowski swą godność królewską też sprzedał – abdykując za cenę ostatnich już dukatów przyjętych z rąk zabójców jego ojczyzny. Z rąk morderców państwa, za los którego w najwyższej mierze był odpowiedzialny.
Przyglądając się (zwykle mocno pokrytymi kłamstwem) decyzjom dziś rządzących Polską pamiętajmy o strasznych i jakże boleśnie udowodnionych słowach Fryderyka II: „Niczego nie można kupić tak łatwo, jak posła na polski Sejm”. Pamiętajmy o decydentach, którzy bardziej liczą się z płynącymi z zewnątrz dyrektywami, niż z interesem Polski i Polaków. I bądźmy pewni, czy rządzący Polską rzeczywiście służą właśnie Polsce a nie komu innemu. W 1795 roku hetman wielki koronny Franciszek Ksawery Branicki, na wieść o likwidacji państwa, za którego bezpieczeństwo jako pierwszy żołnierz i dowódca wojsk Rzeczpospolitej w największym przecież stopniu odpowiadał, gwałtownie rzecz całą sobie wytłumaczył. Powiedział wówczas: „Czyli Polski już nie ma? A więc jestem już Rosjaninem!”
Miejmy więc pewność, czy ci, którzy Polską rządzą, na pewno Polsce służą. Bo zbyt wiele nas już kosztowało to, gdy rządzący Polską okazali się być wynajętymi do zabicia Polski, antypolskimi zabójcami. jeżeli dowiadujemy się o przyjęciu wrogich Polsce dyrektyw czy wszelkiego rodzaju zabójczych dla Polski decyzjach – nie dajmy się zwieść mamieniu, iż cokolwiek ma to wspólnego ze służeniem naszemu państwu. To, co Polskę osłabia, to nie służba Polsce i Polakom. To kolejne ruchy łopatą w dziele ponownego kopania Polsce grobu.
Artur Adamski