W PiS nie brakowało chętnych i sprawdzonych ludzi, a jednak to Karol Nawrocki został kandydatem na prezydenta. Dlaczego Jarosław Kaczyński zdecydował się na manewr w stylu Leszka Millera sprzed lat? Nic dwa razy się nie zdarza Gdy Karol Nawrocki został oficjalnie przedstawiony jako „bezpartyjny kandydat” PiS na prezydenta, dużej części ekspertów i komentatorów politycznych opadły szczęki. Saga z wyborem kandydata Nowogrodzkiej trwała tygodniami, a jej rozstrzygnięcie to jednak ogromne zaskoczenie. Jasne, wszystko można tłumaczyć historią z Andrzejem Dudą, który jako szerzej nieznany polityk pokonał w 2015 r. Bronisława Komorowskiego i w sumie spędził w Pałacu dekadę, ale… Nic dwa razy się nie zdarza. Tym bardziej, iż w PiS ustawiała się kolejka chętnych. W medialnych spekulacjach pojawiały się m.in. nazwiska Beaty Szydło, Mateusza Morawieckiego, Przemysława Czarnka czy Mariusza Błaszczaka. Jakby nie patrzeć – wszyscy są doskonale znani zarówno przez środowisko, jak i elektorat. A jednak prezes postanowił zagrać wszystkim na nosie i ulepić Andrzeja Dudę 2.0. Efekty? Patrząc na sondaże i medialne występy Nawrockiego jest raczej średnio na jeża, bo i materiał do ulepienia wydaje się zdecydowanie bardziej oporny niż plastyczny Duda. Istnieje więc obawa, iż zamiast powtórki z Andrzeja Dudy, możemy mieć powtórkę z… Magdaleny Ogórek. Może nie wszyscy o