Kampania prezydencka Karola Nawrockiego, kandydata popieranego przez Prawo i Sprawiedliwość, była pasmem niepowodzeń, które obnażyły zarówno braki kompetencyjne samego Nawrockiego, jak i strategiczne błędy PiS.
Partia, próbując wykreować historyka i prezesa IPN na „kandydata obywatelskiego”, popełniła szereg kardynalnych pomyłek, które sprawiły, iż kampania stała się obiektem kpin i nie zdołała przyciągnąć szerszego elektoratu.
Pierwszym i fundamentalnym błędem było promowanie Nawrockiego jako kandydata niezależnego, podczas gdy jego związki z PiS były oczywiste. Narracja o „obywatelskości” okazała się niewiarygodna, zwłaszcza iż na konwencjach Nawrockiego w pierwszym rzędzie zasiadali prominentni politycy PiS, a on sam nie odcinał się od kontrowersyjnych aspektów rządów partii. Jak zauważył Paweł Kukiz, nazywanie Nawrockiego kandydatem obywatelskim było marketingowym fiaskiem, ponieważ wyborcy i tak postrzegali go jako przedstawiciela PiS. Brak dystansu do partii uniemożliwił pozyskanie niezdecydowanych wyborców, a zarzuty o fałszowanie historii w IPN dodatkowo podkopały jego wiarygodność.
Kolejnym błędem była nieautentyczność wizerunku Nawrockiego. Jego próby budowania wizerunku „ludowego” kandydata, bliskiego zwykłym ludziom, były żenujące i nieprzekonujące. Wpadki takie jak filmik, na którym je kiełbasę w zakładach mięsnych, czy popisy sportowe na siłowniach, stały się pożywką dla memów i osłabiły powagę jego kandydatury. Nawrocki, próbując grać rolę „sąsiada, który stanie w obronie”, wydawał się sztuczny, a jego działania – jak sugerowanie związku morderstwa proboszcza z „lewacką ideologią” bez dowodów – były nieodpowiedzialne i kontrowersyjne, co odstraszało umiarkowanych wyborców.
Sztab Nawrockiego fatalnie poradził sobie z kryzysami wizerunkowymi. Afera „apartamentowa”, ujawniona przez „Gazetę Wyborczą”, dotycząca korzystania przez Nawrockiego z luksusowego apartamentu w Muzeum II Wojny Światowej bez opłat, była druzgocąca. Jego wyjaśnienia, iż używał go w celach służbowych lub podczas kwarantanny, nie trzymały się kupy i wywołały plotki o kolejnych nieprawidłowościach. PiS, zamiast przygotować komunikację kryzysową, wydawał się zaskoczony, co świadczy o braku prześwietlenia kandydata przed kampanią. Jak zauważył Andrzej Stankiewicz w „Newsweeku”, partia nie wiedziała, co jeszcze może wypłynąć na Nawrockiego, co było rażącym niedopatrzeniem.
Program wyborczy Nawrockiego okazał się kolejnym gwoździem do trumny. Jego 21 postulatów, nawiązujących do symboliki „Solidarności”, było niekonkretnych i powielało obietnice PiS, które partia wcześniej nie zrealizowała, jak obniżenie VAT czy uproszczenie podatków. Nawrocki obiecywał rzeczy niemożliwe w ramach kompetencji prezydenta, takie jak jednostronne wypowiedzenie paktu migracyjnego, co podważyło jego wiarygodność. Co więcej, PiS nie wyciągnął wniosków z porażek własnych programów, jak Mieszkanie+, i bezrefleksyjnie powielał te same hasła, ignorując fakt, iż wyborcy pamiętają niespełnione obietnice.
Finansowanie kampanii to kolejny obszar, w którym PiS poniósł klęskę. Zbiórka na kampanię Nawrockiego przyniosła zaledwie 10 milionów złotych wobec limitu 26,6 miliona, co zmusiło sztab do cięć w reklamach i organizacji wydarzeń. Konferencje, jak ta w Łodzi, były kosztowne, ale nie przełożyły się na wzrost poparcia. PiS, pozbawiony subwencji po decyzji PKW, nieudolnie apelował o darowizny, co sprawiało wrażenie desperacji.
Ostatecznie, kampania Nawrockiego była chaotyczna, źle zarządzana i oparta na nierealistycznych założeniach. PiS nie zdołał wykreować kandydata, który mógłby rywalizować z Rafałem Trzaskowskim, a Nawrocki stał się symbolem niekompetencji i braku autentyczności. Partia, zamiast uczyć się na błędach, brnęła w utarte schematy, co skazało kampanię na porażkę.