Prezenterka telewizyjna i narzeczona Jeffa Bezosa, Lauren Sanchez, wraz z wokalistką Katy Perry i czterema innymi uprzywilejowanymi koleżankami poleciała sobie w kosmos. Kosmos jak kosmos – cicho, choć według relacji Perry na orbicie miała zaśpiewać What a Wonderful World. Pusto, kilka się dzieje. Mimo to media nie szczędzą szczegółowych relacji, będących głównie reklamówką szemranych interesów samego Bezosa, odsłoną jego wizerunkowej gwiezdnej wojenki z Elonem Muskiem, wreszcie – niewielką dawką woke (same kobiety – wow!) na uspokojenie dla tych, którzy po ocenzurowaniu „The Washington Post” i klękaniu do trumpowskiego berła mogli choćby zagrozić miliarderowi w internecie, iż anulują subskrypcję Amazon Prime.
Mimo iż podobne happeningi wydają się dziś w najlepszym wypadku całkowicie nieistotne i mogłyby co najwyżej służyć za argument w akcie oskarżenia przeciwko obrzydliwie bogatym technoligarchom, o kaprysie Bezosa i jego spektakularnym prezencie dla partnerki bezkrytycznie rozpisywały się choćby te media, którym szef Amazona nie może zakleić buzi. Część z nich z pewnością była opłacona, część ironiczna. Moją uwagę zwrócił tekst Zoe Williams z „Guardiana”, w którym publicystka ubolewa, iż nie znalazły się lepsze kandydatki niż artystka, której działalność choćby w głównym obszarze zainteresowań nie budzi powszechnego uznania.
Pierogi w kosmosie
Williams żyje prawdopodobnie w przekonaniu, iż lot w kosmos powinien być nagrodą dla najlepszych spośród ludzi. Wysłanie w kosmos jako wyróżnienie dla księcia z bajki czy księżniczki astronautki z pięcioma fakultetami z wydziałów astrofizyki najlepszych światowych uczelni to potężny pop-mit – wiem, bo wychowałem się w Sochaczewie, mieście, z którego pochodziła zwyciężczyni Odysei Kosmicznej RMF FM z 2001 roku, której media przez ponad dekadę nie dawały spokoju, pytając w okresie ogórkowym, czy jest już w tym kosmosie, czy nie. Do wygranej dzięki losowaniom i paintballowym potyczkom podróży niestety nigdy nie doszło.
Być może dojdzie za to do wysłania w kosmos męża posłanki PO Aleksandry K. Wiśniewskiej, Sławosza Uznańskiego, który ma zabrać tam polskie pierogi już pod koniec maja. Przez Międzynarodową Stację Kosmiczną przewinęło się co prawda jakieś 200 osób, ale polskie kompleksy i poczucie wiecznej zaściankowości mogą pomóc mężowi popularnej polityczki w zyskaniu tytułu Człowieka Roku „Gazety Wyborczej”, do którego został nominowany za samo przejście niezwykle wymagającej rekrutacji. Zważywszy na fakt, iż ostatnie dwa tytuły przypadły Hannie Machińskiej i Agnieszce Holland, czyli propagatorkom takich rozwiązań sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, które nie do końca współbrzmiały z linią samej gazety po zmianie rządu, nagroda dla Uznańskiego byłaby świadectwem zdrowego rozsądku – czasem nasze błahe ziemskie problemy lepiej outsource’ować na orbitę.
Niestety, na dłuższą metę nie da się wynieść tam każdego z nich, a zdaje się, iż to właśnie w kosmosie wiele osób z mniej lub bardziej religijnym zacięciem zaczęło upatrywać ucieczki przed wyłaniającymi się zza rogu katastrofami. Elon Musk zapowiada zbudowanie na Marsie miasta do 2050 roku, w którym zamieszka choćby milion osób – i nie brak takich, którzy to kupują, co w zabawnym, gniewnym rancie wyśmiała 20-letnia córka Muska, Vivian.
„To się nie stanie, ludziska. To marketingowa ściema, w którą niektórzy wierzą, choćby jeżeli obala ją choćby pierdolona wyszukiwarka Google” – powiedziała Vivan. Dla równowagi o liczbę osób zamieszkujących Marsa w 2050 roku zapytałem Groka, czyli robota AI należącego do samego Muska, który odpowiedział: „od zera do maksymalnie kilkuset osób w eksperymentalnych bazach” – przy czym pierwsza opcja wydaje się bliższa aktualnej wiedzy naukowej.
Czy TVP powinna nadzorować polski program kosmiczny?
Musk wysłał już w kosmos samochód i przy okazji wysadził w powietrze parę rakiet – ostatnio miesiąc temu. Jego DOGE – zespół do obcinania wydatków państwa – ma służyć m.in. prywatyzowaniu NASA i przepompowaniu do własnej kieszeni miliardów, które w kosmiczny biznes pakują Amerykanie. Bo co jak co, ale Największe Imperium Świata prędzej przełknie umierających na ulicach chorych czy uzależnionych – już przełyka – i zaakceptuje fakt, iż co 15 z nich był świadkiem strzelaniny, niż zaakceptuje powściągnięcie kosmicznych ambicji i ich bombastycznej, pijarowej otoczki.
Weźmy choćby niedawny show Donalda Tuska i Sławosza Uznańskiego. W czasie swojego popisowego cyklu prezentacji z malowania trawy na zielono, obejmującego słynne już 5 milionów dolarów na szkolenia dla Polaków ze sztucznej inteligencji od Google’a, premier mówił m.in., iż dla Polaków niebo nie jest już granicą, o czym świadczyć ma właśnie wysłanie męża posłanki na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Oprócz tego Tusk przypomniał informację o 300 mln euro, jakie zostaną zainwestowane w polski program satelitarny. Jak czytamy na stronach rządowych, Polska w 2025 roku dorzuciła 200 mln euro składki dla Europejskiej Agencji Kosmicznej, więc z grubsza wyjdzie na plus.
Tyle tylko, iż 300 mln euro może wydawać się sumą, nomen omen, astronomiczną, tylko nam – biedakom. Nowelizacja ustawy o składce zdrowotnej zakłada bowiem, iż z budżetu na zdrowie wyparuje 4,6 mld zł, których nie wpłacą ocaleni polscy przedsiębiorcy. Rząd przekonuje jednak, iż to żaden problem, dziurę się zasypie. Przecież choćby media publiczne dostają 3,5 mld zł rocznie na działalność. Wychodzi więc na to, iż TVP ma ok. trzech razy większy budżet niż polski program satelitarny, a jak to wygląda w praktyce, widzieliśmy podczas piątkowej debaty Trzaskowskiego.
Kosmos tak, ale bez kapitalizmu?
W nieco mniej entuzjastycznych komentarzach do weekendowego wypadu Katy Perry i koleżanek pojawiają się stanowiska, iż należy zaprzestać utożsamiania kosmicznej turystyki superbogaczy z eksploracją kosmosu, mającą potencjał naukowego rozwoju, co opisała kilka lat temu Kaja Puto. „Lewica absolutnie nie powinna wchodzić w rolę pana marudy, niszczyciela dobrej zabawy” – przekonywała Kaja, cytując przy okazji Paris Marx i jej deklarację: „tak dla eksploracji kosmosu, nie dla kosmicznego kapitalizmu”. No cóż – przyglądając się obrotowi spraw na Ziemi, pozwolę sobie wejść w niewygodną rolę marudy i przymansplainingować – wystrzelenie w kosmos kapitalistycznej eksploatacji bez kapitalizmu wydaje się koncepcją tyleż interesującą, co niezbyt realną, jeżeli spojrzymy na to przez pryzmat ostatnich kilkuset lat historii w naszym zakątku galaktyki.
Ale po co martwić się katastrofą klimatyczną czy globalną zapaścią gospodarczą, skoro zaraz wszyscy wsiądziemy do wygodnych kosmicznych taksówek, które odwiozą nas pod samiuśki dom na Marsie? Po cóż trwożyć się wizją usmażenia się w ziemskiej szklarni albo zasypania w implodującym po trzęsieniu ziemi wieżowcu, kiedy gdzieś tam w górze Katy Perry śpiewa, iż świat jest wspaniały? Może napędzane AI roboty jakiegoś miliardera, średnio radzące sobie dziś z ustaleniem encyklopedycznych faktów, dokopią się do kryptonitu?
Ziemia przestała być wygodnym miejscem do życia, więc jeżeli będziemy wystarczająco grzeczni dla Muska i Bezosa, może pozwolą nam ewakuować się z tego łez padołu, a wtedy nasze tutejsze problemy niech dziedziczą choćby i migranci z Afryki czy Bliskiego Wschodu. jeżeli kogoś nie przekonują bajki o ukrzyżowanych Nazarejczykach z rzymskich peryferiów sprzed 2000 lat, może sobie łyknąć bardziej „naukową” wersję, dającą niepopartą niczym konkretnym nadzieję, iż to właśnie w kosmosie znajdziemy ratunek przed klimatycznym, politycznym i gospodarczym kataklizmem, który zmiesza kości z gwiazdami.