DLACZEGO CHIŃCYKI TRZYMAJĄ SIĘ MOCNO?

polskawolna.pl 3 tygodni temu
Od lewej: przywódca ChRL, inżynier Xi Jinping i prezydent USA Donald Trump (bez społecznie użytecznego wykształcenia). Nie trzeba być specjalistą od analizy tzw. mowy ciała, aby zauważyć, iż szef największego mocarstwa świata patrzy z dobrotliwym politowaniem na szabesgoja reprezentującego „potężny” USrAel.

Miłośników poprawnej polszczyzny uprzedzam od razu, iż tytułowe określenie azjatyckiej nacji to nie konsekwencja rażącego błędu lub równie nagannej złośliwości ale chęci wiernego nawiązania do jednego z najbardziej znanych dialogów w naszej literaturze. Mowa oczywiście o „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego, a dokładniej – otwierającej to dzieło rozmowie między Czepcem, uosabiającym warstwę chłopską, a Dziennikarzem jako przedstawicielem inteligencji. Wstęp ten brzmi następująco:

CZEPIEC: Cóż tam, panie w polityce? Chińcyki trzymają się mocno?
DZIENNIKARZ: A mój miły gospodarzu, mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.

Problem w tym, iż dzisiaj, po upływie blisko 125 lat od premiery „Wesela” w krakowskim Teatrze Miejskim, Chińczyków, a konkretniej ich ojczyzny czyli Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL) ignorować nie sposób, sprowadzając wiedzę na jej temat tylko do statusu komunistycznego molocha na glinianych nogach o zaborczych zapędach wobec Tajwanu, skutecznie powstrzymywanych przez Stany Zjednoczone Ameryki (USA). Tzw. media głównego nurtu robią wiele, aby utrzymać swoich odbiorców w przekonaniu, iż hegemonia USA jako „światowego strażnika demokracji” jest bezdyskusyjna, a jego gospodarcza i militarna przewaga nad ChRL gwarantuje utrzymanie takiego stanu przez wiele następnych lat.

Czy tak jest rzeczywiście? Mógłbym cokolwiek asekuracyjnie odpowiedzieć, iż mam w tej kwestii sporo wątpliwości ale byłoby to strusim chowaniem głowy w piasek, bowiem ich… zupełnie nie mam. Uważam, iż już w tej chwili ChRL pod względem gospodarczym nie tylko dogoniła USA, ale wręcz je wyprzedza, w dodatku – z realną perspektywą dalszego zwiększania dystansu. Aby uzasadnić tę tezę posłużę się nie opiniami lansowanych usilnie „autorytetów” i „ekspertów” z dyplomami profesorów i doktorów ekonomii, politologii oraz innych nauk zwanych społecznymi ale w oparciu lekturą ogólnie dostępnych danych.

Zacznijmy od określenia aktualnej kondycji ekonomicznej obydwu równorzędnych – załóżmy to przez grzeczność – potęg. Produkt krajowy brutto (PKB) USA wyniósł w ubiegłym roku 29 bilionów USD i był wyższy od PKB Chin o ponad 10 bilionów USD. Problem w tym, iż zadłużenie publiczne Amerykanów wynosi 121 proc. PKB czyli 35 bilionów USD. Jeszcze większy ciężar ma zadłużenie prywatne USA, określone pod koniec I kwartału 2024 roku na 38,3 biliona USD. Mamy zatem zobowiązania w wysokości łącznej 73,3 biliona dolarów, czyli – licząc choćby po rekordowo niskim w ostatnim czasie kursie 3,6 złotego za dolara (stan na 18 września 2025 roku) – 263,88 biliona złotych. Zaiste, iście kosmiczne liczby jak na państwo, które może poszczycić się aż 47 spośród 96 laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii… Gorzej, przed bankructwem nie uchroniła USA choćby rezygnacja w 1971 roku z wymienialności dolara na złoto i zastąpienie go „parytetem” w postaci sił zbrojnych, uczestniczących w kolejnych „misjach pokojowych i stabilizacyjnych” – najczęściej grabieżczych i kosztujących dodatkowo życie setek tysięcy osób cywilnych.

Zanim przejdziemy do oceny aktualnej kondycji ekonomicznej Chin warto wspomnieć, iż z kwotą 760 miliardów dolarów ulokowanych w amerykańskich papierach wartościowych są one trzecim po Japonii i Wielkiej Brytanii wśród największych zagranicznych wierzycieli USA. Można by zatem rzec: „Złapał Turek Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. prawdopodobnie dlatego ekonomiści-nobliści zza oceanu kombinują aktualnie jak rozprowadzić 35-bilionowy (ciągle mówimy o dolarach) dług publiczny USA wśród posiadaczy kryptowalut na całym świecie.

Do rzeczy, czyli do Chin. Ich zadłużenie publiczne wynosi 90,1 proc. PKB czyli 16,6 biliona dolarów, a sam dług zagraniczny według stanu na wrzesień 2024 roku wyniósł 2,51 biliona dolarów wobec 9,1 biliona dolarów długu zagranicznego USA (stan na czerwiec 2025).

Jakkolwiek już powyższe, aktualne zestawienia przemawiają jednoznacznie na korzyść potencjału ekonomicznego ChRL, to warto jednak pamiętać o nie mniej obiecujących prognozach na przyszłość. A te określa m.in. ciągle wysoki wzrost chińskiego PKB oraz ponad czterokrotnie wyższa liczba ludności (1.416 mln wobec 347 mln), co przekłada się na ogromny rynek wewnętrzny i znaczące zasoby siły roboczej. Nie od rzeczy będzie tutaj przypomnieć, iż Chiny są liderem BRICS, tj. grupy państw o znaczącym potencjale gospodarczym. Do jej założycieli czyli Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Południowej Afryki dwa lata temu dołączyły Iran, Egipt, Etiopia i Zjednoczone Emiraty Arabskie, a na początku tego roku Indonezja. Wymiana handlowa w ramach tej grupy odbywa się bez rozliczeń w dolarach, co znajduje odbicie w systematycznym spadku jego kursu.

„Parytet” dla chińskiego juana w postaci sił zbrojnych też nie jest do zlekceważenia. Chińska Armia Narodowo-Wyzwoleńcza z liczbą 2,035 mln tzw. aktywnego personelu (USA – 1,326 mln) jest największą armią świata, a jej uzbrojenie – od rakiet balistycznych po strzelające roboty na podobieństwo psów można było obejrzeć choćby 3 września br. w internecie podczas transmisji defilady z okazji – tu zacytuję dokładnie – 80 rocznicy Zwycięstwa w Wojnie Oporu Narodu Chińskiego przeciwko Japońskiej Agresji oraz 80 rocznicy zakończenia II wojny światowej na Dalekim Wschodzie.

Brzmi to wprawdzie niewiarygodnie ale takie są fakty. Jeszcze w pierwszej połowie lat 50-ych ubiegłego wieku potencjał gospodarczy ówczesnej PRL mierzony głównie produkcją węgla, stali oraz cementu był wyższy niż ChRL i to mimo ponad 20-krotnie mniejszej liczby ludności. Cóż zatem stało się, iż w tej chwili możemy ścigać się z Chinami tylko na wskaźniki zadłużenia publicznego względem PKB (polskie 60 proc. ciągle rosnące wobec chińskich 90 proc. cały czas pod kontrolą)?

Przyczyn tego stanu jest wiele ale za jedną z kluczowych uważam charakter i jakość wykształcenia naszych pseudo-elit. Jakby na przekór deklarowanym powszechnie zasadom gospodarki wolnorynkowej w realiach „demokratycznego państwa” rządzą nami absolwenci nauk sowieckich zwanych dla niepoznaki społecznymi; ekonomii, historii, politologii, socjologii i prawa, w dodatku – po uczelniach o poziomie zbliżonym do dawnych wojewódzkich uniwersytetów marksizmu-leninizmu.

Tymczasem w jednoznacznie komunistycznych Chinach najważniejsze funkcje, zwłaszcza w obszarze gospodarki, pełnią ludzie zawodów nie „społecznych” ale społecznie użytecznych, głównie technicznych. Wymownym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest najważniejsza osoba w strukturach chińskiej władzy, czyli Xi Jinping łączący funkcję szefa państwa i Komunistycznej Partii Chin. Chociaż jako syn byłego wicepremiera rządu i członka kierownictwa KPCh, mógł przebierać w propozycjach studiów „społecznych” wręcz zalecanych partyjnym aktywistom, wybrał inżynierię chemiczną na Uniwersytecie Qinghua w Pekinie, uzyskując dyplom inżyniera w 1979 roku. Za poznawanie „prawa i teorii marksizmu” zabrał się dopiero na studiach podyplomowych 23 lata później.

Co znaczy racjonalnie myślący pragmatyk z technicznym wykształceniem widać najlepiej po strukturze ministerstw w ChRL. Jest ich dokładnie aż 26 ale nie sposób znaleźć w tym zestawieniu np. resortu od równości, zajmującego się walką o specjalne prawa dla sodomitów, co w III RP do lipca br. z wyjątkowym zaangażowaniem czyniła niejaka Katarzyna Kotula. W rządzie – jakby nie patrzeć – komunistycznego państwa nie ma zatem ministra, a tym bardziej „ministry” od równości są natomiast szefowie aż 10 (słownie: dziesięciu) resortów zajmujących się wyłącznie kwestiami gospodarczo-ekonomicznymi.

Mamy zatem m.in. ministerstwa: przemysłu i technologii informatycznych, zasobów naturalnych, budownictwa, transportu, zasobów wodnych, rolnictwa i spraw wiejskich oraz handlu. Struktura wewnątrzresortowa również nie pozostawia wątpliwości co do celowości przydzielonych zadań. Dla przykładu we wspomnianym wyżej ministerstwie przemysłu i technologii informatycznych działają departamenty odpowiedzialne za: politykę rozwoju wysokich technologii, przemianę wyników badań w praktykę, wsparcie małych i średnich przedsiębiorstw, produkcję sprzętu elektronicznego i komponentów, rozwój infrastruktury telekomunikacyjnej, rozwój i nadzór nad produkcją maszyn i urządzeń o znaczeniu strategicznym, informatyzację przemysłu i społeczeństwa, planowanie strategiczne i ustalanie priorytetów przemysłowych oraz produkcję dóbr konsumpcyjnych.

A jak to wygląda u nas można przekonać się choćby na przykładzie lipcowej rekonstrukcji rządu D. Tuska. Powołanym z wielkim hukiem jako super-resort Ministerstwem Energii kieruje niejaki Miłosz Motyka, 32-letni polityk PSL. Ma wprawdzie dyplom inżyniera środowiska po krakowskim Uniwersytecie Rolniczym ale pracą w tym zawodzie wykazać się nie może. Wyżej postawił bowiem dyplom Szkoły Liderów Politycznych i szczególną aktywność w Forum Młodych Ludowców, przypieczętowaną funkcją przewodniczącego tej organizacji w latach 2017 – 2023. Przebojowość i dynamikę działania ministra Motyki najlepiej oddaje fakt, iż tzw. OZE czyli Odnawialne Źródła Energii pozostają poza jego resortem, z samej definicji energetycznym.

Jak zatem widać klimat do technologicznego pościgu za Chińczykami mamy wyjątkowo „sprzyjający”. Istnieje wprawdzie uzasadniona obawa, iż gdy ChRL zdominuje USA we wszystkich dziedzinach wówczas światem zawładnie niepodzielnie komunizm ale na mam nadzieję, iż będzie to komunizm łagodniejszy od tego, jaki serwuje nam wszechwładny Berlin pod przewodnictwem również niemieckiej – nomen omen – komisarz Ursuli von der Leyen vel Pfizer. Nastawiony bardziej – o czym przekonują doświadczenia państw już zdominowanych przez Chiny – na efektywność gospodarczą niż na dyktaturę politruków nie tylko niszczących ekonomiczne podstawy Polski i Polaków ale także ingerujących w naszą kulturę, obyczajowość, tradycję i religię. Wprawdzie „ministry” pokroju Kotuli, Nowackiej, Muchy i im podobnych miejsca w strukturach nowej władzy pod chińskim protektoratem raczej nie znajdą ale skłamałbym mówiąc, iż będę rozżalony z tego powodu.

Przy okazji – pora uderzyć się we własne piersi. W latach 90-ych ubiegłego wieku podczas dni prasowych poprzedzających kolejne edycje Międzynarodowego Salonu Samochodowego w Genewie z niemałym rozbawieniem przyglądałem się pracy dziennikarzy z Chin. Ich grupy liczące od 5 do choćby 10 osób oblegały niczym muchy plaster miodu najbardziej zaawansowane technologicznie premierowe modele znanych marek samochodowych. Uzbrojeni w aparaty fotograficzne i kamery rejestrowali praktycznie wszystkie detale nadwozia, podwozia i silnika, nie pomijając choćby sposobu mocowania popielniczki.

Na początku tego wieku powodów do śmiechu już nie miałem. Chińscy inżynierowie z dziennikarskimi akredytacjami dobrze wiedzieli, co mają do zrobienia podczas genewskich salonów. Zgromadzone materiały zdjęciowe i filmowe najpierw przydały się do przyjmowania i poprawnego realizowania zleceń na produkcję w Państwie Środka samochodów czołowych koncernów, zainteresowanych obniżaniem kosztów produkcji, a w miarę upływu lat i zdobywania doświadczeń – do ekspansji na zagraniczne rynki aut pod własną marką. Dodajmy – aut nie gorszej jakości niż auta europejskie, amerykańskie, japońskie czy koreańskie ale w znacznie niższej cenie, co można już sprawdzić także w polskich salonach.

Oczywiście, w produkcji samochodów za Chińczykami nie nadążymy ale trudno zrozumieć powody rezygnacji z korzyści, jakie daje choćby nasze położenie jako niekwestionowanego państwa środka w Europie. Zamiast rozwinąć maksymalnie obsługę tranzytu towarów w ramach tzw. Jedwabnego Szlaku łączącego Chiny z Europą od setek lat, zamykamy pod byle pretekstem kolejowe przejście graniczne między Polską, a Białorusią. Ostatnio za argument posłużyły rosyjsko-białoruskie ćwiczenia wojskowe „Zapad-2025” i chęć kolejnego przypodobania się „sojusznikom” z USA. Czyżby zawiadujący Polską debile nie wiedzieli, iż Amerykanie zostali zaproszeni – oczywiście w charakterze obserwatorów – do udziału we wspomnianych manewrach i z zaproszenia tego skwapliwie skorzystali?

Henryk Jezierski
Zdjęcie: domena publiczna
(20.09.2025)

Idź do oryginalnego materiału