szuka tożsamości?
znowu?
jakby sami beztożsami ludzie mieszkali w "tym kraju"...
przedruk
Delta, czyli w poszukiwaniu tożsamości Żuław
Piotr Weltrowski
17 sierpnia 2025, godz. 09:00
Żuławy to rozległa równina leżąca w delcie Wisły.
Kraina wydarta wodzie ciężką ludzką pracą wielu pokoleń. Na mapie widać ogrom tejże pracy. Każda niebieska nitka to rów, kanał, rzeczka. Ktoś to zaplanował, wykopał, postawił niezliczoną liczbę przepustów, jazów, szandorów, śluz, tam, usypał wały - pisze w swojej nowej książce o Żuławach Tomasz Słomczyński, trójmiejski dziennikarz. Tak naprawdę "Delta" jest jednak głównie opowieścią o skomplikowanej oraz często bolesnej historii tego kulturowego tygla, w którym splatały się losy Polaków, Niemców i Holendrów, katolików, luteranów i mennonitów.
Zazdrosnym okiem na sąsiada
Przez wieki dla gdańszczan mieszkańcy Żuław byli sąsiadami. I to w dwóch znaczeniach - po pierwsze w tym geograficznym, bo ta niezwykła kraina wydarta przez człowieka wodzie, delta Wisły, sąsiaduje z Gdańskiem, rozciągając się płasko, po horyzont, w stronę Elbląga i w stronę Malborka.
Po drugie, określenia "sąsiad" (niem. Nachbar) gdańskie mieszczaństwo używało w odniesieniu do zamieszkującego tereny Żuław bogatego chłopstwa. Bo żyzna gleba, a także specyficzne prawo chełmińskie, na mocy którego nadawano tam ziemię, sprawiały, iż chłopstwo, wolne od jarzma pańszczyzny, było w tym regionie majętne.
Bogactwo to kłuło zresztą gdańszczan w oczy, więc "sąsiadom" zabroniono życia ponad stan. Na mocy tzw. ustawy zbytkowej, przyjętej w XVI wieku przez Radę Miasta Gdańska, chłopi z Żuław nie mogli nosić jedwabnych czy aksamitnych strojów, a choćby zbyt drogiej bielizny, nie mogli też zakładać pereł i złota, ba, choćby na wesele nie mogli zaprosić więcej niż 12 osób.
Czy sami zainteresowani robili sobie coś z tych zakazów? Niekoniecznie, narażając się przy tym na ogromne finansowe kary. I to dosłownie przez wieki, bo przepisy uchwały zbytkowej - w XVIII wieku nieco złagodzone - zniesiono dopiero w połowie XIX stulecia.
Wieczny tygiel
Kim w ogóle byli dawni mieszkańcy Żuław? Ziemie te jeszcze we wczesnym średniowieczu zamieszkiwały plemiona Pruskie. Później pojawili się tu Krzyżacy. Z czasem o delcie Wisły zaczęto też mówić jak o nowej Holandii. I to nie tylko dlatego, iż to wydarta morzu depresja. Także dlatego, iż od XVI wieku zaczęli się tu osiedlać pochodzący z Niderlandów (ale też z terenów dzisiejszej Belgii czy Niemiec) mennonici.
Były tu też gminy żydowskie oraz - oczywiście - polskie osady. W końcu w pewnym momencie całe Żuławy trafiły do Rzeczypospolitej, pozostając w jej granicach aż do rozbiorów.
Czemu "byli", "były" i "dawni"? Bo XX wiek zmienił na Żuławach wszystko. Po II wojnie światowej ludność niemieckojęzyczną zastąpili nowi osadnicy. Znów był to zresztą prawdziwy tygiel.
Częściowo przymusowo, częściowo z własnej woli na "ziemiach odzyskanych" pojawili się ludzie przygnani wiatrem migracji z niemal całego kraju, a także z kresów. Uciekinierzy po Rzezi Wołyńskiej za sąsiadów otrzymali Ukraińców, których przymusowo osiedlono na Żuławach po Akcji Wisła. A domostwa dzielić musieli też z niedobitkami poprzedniej, niemieckojęzycznej populacji. Bo nie wszyscy - przynajmniej od razu - wyjechali.
"To nie miała być książka o Żuławach"
Tomasz Słomczyński, trójmiejski dziennikarz, autor kilku książek, w tym m.in. innych regionalnych reportaży "Sopoty" (o jego rodzinnym Sopocie) oraz "Kaszëbë" (o Kaszubach, czyli jego drugim domu), niezwykle barwnie tę historię Żuław opisuje w wydanej właśnie "Delcie" (Wydawnictwo Czarne).
Co ciekawe, jak sam wspomina, książka dopiero w trakcie powstawania nabrała swojej tożsamości, zyskała swój ostateczny kształt.
Czemu "byli", "były" i "dawni"? Bo XX wiek zmienił na Żuławach wszystko. Po II wojnie światowej ludność niemieckojęzyczną zastąpili nowi osadnicy. Znów był to zresztą prawdziwy tygiel.
Częściowo przymusowo, częściowo z własnej woli na "ziemiach odzyskanych" pojawili się ludzie przygnani wiatrem migracji z niemal całego kraju, a także z kresów. Uciekinierzy po Rzezi Wołyńskiej za sąsiadów otrzymali Ukraińców, których przymusowo osiedlono na Żuławach po Akcji Wisła. A domostwa dzielić musieli też z niedobitkami poprzedniej, niemieckojęzycznej populacji. Bo nie wszyscy - przynajmniej od razu - wyjechali.
"To nie miała być książka o Żuławach"
Tomasz Słomczyński, trójmiejski dziennikarz, autor kilku książek, w tym m.in. innych regionalnych reportaży "Sopoty" (o jego rodzinnym Sopocie) oraz "Kaszëbë" (o Kaszubach, czyli jego drugim domu), niezwykle barwnie tę historię Żuław opisuje w wydanej właśnie "Delcie" (Wydawnictwo Czarne).
Co ciekawe, jak sam wspomina, książka dopiero w trakcie powstawania nabrała swojej tożsamości, zyskała swój ostateczny kształt.
- To nie miała być książka o Żuławach. Miała być o Dolnej Wiśle, czyli o królowej polskich rzek na odcinku od Włocławka do ujścia pod Gdańskiem. Tak zaproponowałem wydawnictwu. I niedługo pożałowałem. Błąkałem się wzdłuż brzegu i nie bardzo wiedziałem, o czym pisać, bo temat za szeroki. Za dużo różnych wątków. Nie wiedziałem, jak to ogarnąć. Aż dotarłem do Białej Góry, do miejsca, gdzie zaczynają się Żuławy. Tam się zatrzymałem na dłużej. Potem zszedłem w deltę i powędrowałem po płaskim. I mnie wessało. Nagle poczułem, iż chcę napisać o tej właśnie ziemi, którą w książce nazywam brzemienną. O ludziach, którzy tu mieszkali dawniej i mieszkają dzisiaj. Opisać krajobraz Żuław, który wtedy mnie niepokoił, odbierał poczucie bezpieczeństwa, czułem się tam pogubiony. I to właśnie było dla mnie najciekawsze. Postanowiłem samemu sobie to wyjaśnić, pokonać tę niechęć i skoncentrować pisarsko oraz reportersko już tylko na Żuławach - opowiada, gdy pytamy go o genezę "Delty".
Relacje i świadectwa. Bolesne tematy
Opowiadają też bohaterowie jego książki, bo to nie tyle pozycja akademicka, co reportaż z historią mówioną - zbudowany na podaniach, relacjach, ale też rozmowach z żyjącymi mieszkańcami Żuław i osobami zajmującymi się badaniem regionu.
To też reportaż "wychodzony", pełen subiektywnych opisów, relacji z konkretnym miejscem i czasem. Momentami też pełen emocji. Szczególnie we fragmentach opisujących okres wojny i historycznej zawieruchy tuż po niej.
Nie boi się przy tym Słomczyński tematów trudnych. Opisuje ze szczegółami zarówno kaźń, jaką Niemcy, w tym też bardzo konkretni mieszkańcy Żuław, zgotowali tysiącom więźniów w obozie koncentracyjnym Stutthof. Opisuje zbiorową obojętność społeczności na tę kaźń, ale nie popada przy tym w uogólnienia - przedstawia też jednostkowe historie łamiące tę narrację.
Opisuje również kaźń, którą - tym razem dawnym mieszkańcom Żuław, którzy z oprawców zamienili się w ofiary - zgotowała Armia Czerwona. Zresztą zgotowała ona gwałty, przemoc i morderstwa także pierwszym powojennym osadnikom. A po Armii Czerwonej przyszły bandy szabrowników, dezerterów i zwykłych bandytów.
Na zgliszczach wyrasta nadzieja
Z tych opisów wojennego i powojennego piekła wyłania się jednak nadzieja, obraz nieco mitycznych osadników, którzy zakopali topór wojenny, zakasali rękawy i zaczęli wykuwać swoją przyszłość, ale też coś w rodzaju nowej żuławskiej tożsamości.
Relacje i świadectwa. Bolesne tematy
Opowiadają też bohaterowie jego książki, bo to nie tyle pozycja akademicka, co reportaż z historią mówioną - zbudowany na podaniach, relacjach, ale też rozmowach z żyjącymi mieszkańcami Żuław i osobami zajmującymi się badaniem regionu.
To też reportaż "wychodzony", pełen subiektywnych opisów, relacji z konkretnym miejscem i czasem. Momentami też pełen emocji. Szczególnie we fragmentach opisujących okres wojny i historycznej zawieruchy tuż po niej.
Nie boi się przy tym Słomczyński tematów trudnych. Opisuje ze szczegółami zarówno kaźń, jaką Niemcy, w tym też bardzo konkretni mieszkańcy Żuław, zgotowali tysiącom więźniów w obozie koncentracyjnym Stutthof. Opisuje zbiorową obojętność społeczności na tę kaźń, ale nie popada przy tym w uogólnienia - przedstawia też jednostkowe historie łamiące tę narrację.
Opisuje również kaźń, którą - tym razem dawnym mieszkańcom Żuław, którzy z oprawców zamienili się w ofiary - zgotowała Armia Czerwona. Zresztą zgotowała ona gwałty, przemoc i morderstwa także pierwszym powojennym osadnikom. A po Armii Czerwonej przyszły bandy szabrowników, dezerterów i zwykłych bandytów.
Na zgliszczach wyrasta nadzieja
Z tych opisów wojennego i powojennego piekła wyłania się jednak nadzieja, obraz nieco mitycznych osadników, którzy zakopali topór wojenny, zakasali rękawy i zaczęli wykuwać swoją przyszłość, ale też coś w rodzaju nowej żuławskiej tożsamości.
Punktem centralnym książki jest bowiem iście filmowa historia dwóch rodzin - niemieckiej i polskiej - połączonych tuż po wojnie małżeństwem. Historia żywa, bo opowiadana przez wnuka pary, do dziś mieszkającego na Żuławach.
Czy można w ogóle mówić o żuławskiej tożsamości?
Wszystko to stanowi pretekst do zadania pytania o tę wspomnianą tożsamość dzisiejszych Żuław - objuczoną wieloma bolesnymi wydarzeniami, skomplikowaną, zakorzenioną w starych mitach, ale też tych nowych, jak choćby próbie "upiastowienia" Żuław forsowanej za czasów PRL.
Czy taki wspólny mianownik w ogóle można dziś znaleźć dla współczesnych mieszkańców Żuław?
- Tym, co łączy ich wszystkich, nie będzie strój czy zupa, tylko wspólny los, wspólny trud, niezłomność. To są składniki współczesnego mitu założycielskiego dla tej tożsamości. A całą resztę - jak usłyszałem na Żuławach - każdy może sobie wymyślić według własnego uznania - mówi Słomczyński.
Czy można w ogóle mówić o żuławskiej tożsamości?
Wszystko to stanowi pretekst do zadania pytania o tę wspomnianą tożsamość dzisiejszych Żuław - objuczoną wieloma bolesnymi wydarzeniami, skomplikowaną, zakorzenioną w starych mitach, ale też tych nowych, jak choćby próbie "upiastowienia" Żuław forsowanej za czasów PRL.
Czy taki wspólny mianownik w ogóle można dziś znaleźć dla współczesnych mieszkańców Żuław?
- Tym, co łączy ich wszystkich, nie będzie strój czy zupa, tylko wspólny los, wspólny trud, niezłomność. To są składniki współczesnego mitu założycielskiego dla tej tożsamości. A całą resztę - jak usłyszałem na Żuławach - każdy może sobie wymyślić według własnego uznania - mówi Słomczyński.
Dziś zresztą mieszkańcy Żuław to już nie tylko sąsiedzi, to także jedni z nas - jak choćby opisani na kartach "Delty" gdańszczanie, którzy uciekli tu przed miastem. Wybrali ten wspólny trud.
Tomasz Słomczyński, dziennikarz pochodzący z Sopotu. Autor "Delty", ale też innych reportaży regionalnych, choćby o Sopocie czy Kaszubach.
.trojmiasto.pl/wiadomosci/Delta-czyli-w-poszukiwaniu-tozsamosci-Zulaw-n206630.html
18