Co z nami zostanie po 2024?

dymek.substack.com 1 tydzień temu
Bez Tytułu (krzesło w śniegu), © Frank Espada 1980, fotografia czarno biała, z kolekcji Smithsonian Institution

Dzień dobry w 2025! jeżeli jest jedna tradycja, której pozostaję wierny, to publikowane tu coroczne podsumowanie. I tym razem – jak poprzednio – chciałbym zaproponować coś więcej niż tylko rutynową wyliczankę dat, nazwisk i „wydarzeń”, które warte były uwagi w minionym roku. To przecież równie dobrze mógłby zrobić algorytm „sztucznej inteligencji”. A w miarę postępów w zastępowaniu nas przez coraz bardziej nieznośny AI Ściek, i tak wydaje się to nieuchronne. jeżeli jednak należycie do tej grupy, która wciąż alergicznie reaguje na słowo content, domaga się w swoim życiu mniej ingerencji ze strony algorytmów i chce wieści ze świata nie tylko przyswoić, ale zrozumieć - to podsumowanie jest dla Was.

Poniżej znajdziecie krótkie omówienia zjawisk z globalnej polityki i debaty publicznej wraz z odnośnikami do artykułów i wywiadów, które pozwalają pogłębić spojrzenie albo przypomnieć sobie argumenty w dalej sprawie. Warto poświęcić czas, by po nie sięgnąć – wtedy lektura tego podsumowania będzie naprawdę kompletna. Można na raty i bez pośpiechu. Kolejne badania mówią, iż nasza zdolność skupienia i czytania słabnie, a nasze mózgi przeżera brain rot, czyli przegnicie od nadmiaru social-mediów. Sobie i Wam życzę, by w 2025 jeszcze nas oszczędził.

Dobrego roku i zapraszam do lektury.


Tuskizm i demokracja walcząca

Nie sposób zrozumieć tego, co zaszło w Polsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy, bez zrozumienia tej jednej prawdy. Zwycięstwo „koalicji 15.X” przyniosło nie wielkie zerwanie, ale kontynuację. Dziś Tusk realizuje na swój sposób agendę Kaczyńskiego. Antyliberalny populizm – jeżeli słowo na „p” cokolwiek dziś jeszcze znaczy – został zastąpiony jego liberalno-demokratycznym wcieleniem. Takim, które łamanie norm, zawieszanie prawa czy odstępstwa od tak zwanych „europejskich wartości” uzasadnia stanem wyjątkowym, koniecznością ratowana prawa i demokracji oraz potrzebą powrotu do „europejskich wartości” właśnie. Pod względem programu, metod i aksjologii rządzenia mamy do czynienia z kontynuacją rozpoczętych po 2015 r. zjawisk. Zarówno tych dobrych, jak i złych.

Ciekawych szczegółowej listy argumentów i analogii między latami 2015-2023, a 2024-… odsyłam do „Tygodnika Powszechnego”, gdzie poświęciłem im duży tekst przy okazji rocznicy wyborów. Jednak od 800+, przez inwestycje w zbrojenia i fortyfikację granicy, deklaratywny sprzeciw wobec migracji, zapowiedzi hamowania założeń Zielonego Ładu i międzynarodowych umów handlowych, aż po wezwania do zdecydowanego obchodzenia się z protestującymi i opozycją - znaleźć je nietrudno. Ciekawsze są, poza tymi oczywistymi podobieństwami programowymi, inne rzeczy.

Dzisiejsze rządy Tuska i wcześniejsze PiS-u, upodobniają się do siebie także pod względem tego, skąd czerpią legitymację – obietnicy silnej władzy i gwarancji bezpieczeństwa. I jak do znudzenia będą nam przypominać kolejne propagandowe materiały przez całe długie miesiące 2025 roku - „bezpieczeństwa rozumianego szeroko”. Słowem, my musimy rządzić, bo jak nie my… to rządzić będzie tu Putin z Łukaszenką, wspierani przez syryjskich najemników, ściąganych tysiącami migrantów i sojusz gangów dilerów fentanylu z Żuromina i Pragi Północ, zaś powodzie i kryzysy zbożowe nawiedzać będą nas cyklicznie.

Podobnie jak wcześniej PiS dziś także PO czerpie legitymację do rządzenia z populistycznej obietnicy reprezentacji „ludu” / „obywateli” przeciwko złym i skorumpowanym elitom, które służą obcym (niemieckim, rosyjskim, brukselskim...) interesom i postawienia tamy różnym pięknoduchom, którzy nie rozumieją wyzwań chwili (protestująca młodzież i ekolodzy, zbyt praworządni prawnicy, domagający się przestrzegania prawa aktywiści). Każda z obu partii przekonuje, iż stanowi ostateczną linię obrony przed utratą rzeczy dla Polaków najważniejszych: suwerenności, wolności i demokracji.

Największa ironia epoki PiS polega na tym, iż po 8 latach rządów Prawa i Sprawiedliwości i 10 prezydentury Andrzeja Dudy - PO jest dziś tam, gdzie PiS był w 2015 roku. A centrum polityki przeniosło się tam, gdzie Kaczyński był od dawna. W lewo w temacie świadczeń społecznych, polityki rodzinnej stosunku do redystrybucji, dużych inwestycji publicznych, protekcjonizmu gospodarczego i niezależności energetycznej oraz ochrony budżetów domowych dzięki programów bezpośrednich dopłat. Równocześnie z odbiciem w lewo w sprawach socjalnych doszło do odbicia w prawo w sferze tożsamości narodowej, patriotyzmu i kwestiach godnościowych. Bez zrozumienia tego nie sposób w pełni pojąć podobieństw polityk PiS i PO. Szeroko rozumiany protekcjonizm - zarówno w stosunku do gospodarki, jak i granic, migracji i pewnego poziomu i stylu życia - wygrywa.

To właśnie także w kontekście tego zmieniającego się centrum polskiej polityki należy rozumieć to co robi premier. A to co dzieje się w Polsce jest częścią globalnej zmiany, czegoś co nazywam “wielką konwergencją” - upodobnieniem się do siebie agendy i deklaracji partii rządzących w świecie tak zwanego Zachodu. Dziś po prostu wszyscy rządzą (lub chcą rządzić) z tym samym programem. A program ten to: mniej migracji, więcej inwestycji w krajowy przemysł, zielona transformacja na własnych zasadach, ochrona indywidualnych konsumentów przed najgorszymi skutkami sankcji i deriskingu oraz cośtam o rozwoju nowych technologii. W tym sensie Tusk nie jest żadnym zdrajcą liberalnej tradycji, populistą au rebours (raczej populistą po prostu, jeżeli już), ani „nowym autokratą”. Dalej płynie w głównym nurcie - tylko ten jest dziś, i w Polsce, i na świecie, gdzie indziej. Po drodze tylko do perfekcji opanował swoją metodę sprawowania władzy przez zarządzanie panikami moralnymi.

Bardzo polecam tekst na rocznicę wyborów 15.10, który napisałem dla „Tygodnika Powszechnego”, to chyba jeden z moich najbardziej udanych w tym roku materiałów.

Mroczna Dolina

Co się stało w USA 5 listopada 2024 roku? Wraz ze zwycięstwem Trumpa jedni wieszczyli (który to już?) koniec demokracji i świt nowej autokracji czy wręcz faszyzmu. Inni pisali o wielkiej zamianie ról w amerykańskiej polityce i rodzącej się na naszych oczach „ludowej partii republikańskiej” (bo teraz, i to nie mit, republikanie zbierają głosy biedniejszych Amerykanów, zaś demokraci w coraz większym stopniu stają się partią elit). Jeszcze inni wskazywali na to, iż wybory wygrał - jeżeli nie wprost kupił - sobie Elon Musk, najbogatszy człowiek na świecie.

Jak pisałem w grudniu:

media i liberalni komentatorzy uzyskali potwierdzenie swoich obaw. Oto prezydenturę można sobie kupić, a granice żenady, korupcji i bezwstydu przestają obowiązywać. Prawdziwym zwycięzcą jest tu – przekonywali dalej – najbogatszy człowiek na świecie, Elon Musk, i jego głupkowate poglądy. Bo Elon – jeżeli ktoś nie wie – z modelowego liberalnego demokraty przeistoczył się w ostatnich latach w marudnego wuja. Takiego, który kłóci się z własnymi dziećmi, byłymi żonami i pomstuje w internecie na neo-marksizm, depopulację, podatki i migrantów. Teraz cały świat zostanie wzięty na zakładnika kryzysu wieku średniego jednego faceta! – łapią się za głowę jego krytycy. I to oczywiście do pewnego stopnia uzasadniona obawa. Ale prawda jest bardziej skomplikowana.

Ja widzę w rezultacie amerykańskich wyborów tryumf sojuszu technologicznych oligarchów, kompleksu militarno-przemysłowego i reakcyjnej kulturowo części amerykańskiego kapitalizmu. Sojuszu miliarderów, rentierów i współczesnej wersji XIX-wiecznych “złodziejskich baronów”, który ponad głowami wyedukowanych, rozgadanych elit eksperckich podaje sobie rękę ze sfrustrowaną klasą pracującą.

(Odpowiadając na pytanie, co się stało z partią ludu, warto polecić jeszcze ten tekst, z 2020 roku)

Na tym zresztą polega magia Trumpa. Widzieliśmy ją w akcji już w 2016 roku - jest ultrabogaczem, który znajduje wspólny język z mechanikiem samochodowym, pracownikiem fast-foodu czy gospodynią domową. Bo mają wspólnych wrogów: imigrantów, przemądrzałe elity, łże-media. To właśnie kulturowy resentyment - niechęć do wykształciuchów, hiperpoprawnych mieszczan i polityki status quo - jest pomostem przerzuconym między miliarderami, a sfrustrowanym wyborcą z postprzemysłowego południa. Oczywiście bogaci mogą ten sojusz wypowiedzieć, kiedy osiągną założone przez siebie cele i poparcie klasy pracującej nie będzie im potrzebne.

Niektórzy, jak Ezra Klein piszą w tym kontekście o „reakcyjnym futuryzmie”, zaś Janis Warufakis przestrzega przed „technofeudalizmem” wielkich platform. I to prawda, iż poglądy prawicowej Doliny Krzemowej są coraz bardziej antydemokratycznym i antyliberalnym melanżem fantazji o karnym społeczeństwie zarządzanym przez zaawansowane algorytmy i elicie stojących ponad wszystkimi techno-innowatorów, którzy lepiej pokierują rozwojem społeczeństw niż politycy. Jest zbieżność poglądów między wierzącymi w niespokończoną efektywność komputerowego kodu socjopatami z Palo Alto, a wierzącymi w nieskończoną nieefektywność demokracji filozofami reakcji, gloryfikującymi jakąś wyobrażoną przeszłość, gdzie rzekomo wszystko było jak trzeba, a każdy znał swoje miejsce. Czasami – a ostatnio coraz częściej – jedni i drudzy to ta sama osoba. Ale choć Klein i Warufakis mają rację, to być może jeszcze bliższe prawdy jest wytłumaczenie jeszcze prostsze, by nie powiedzieć banalne.

To co połączyło dziś tę część Doliny Krzemowej i ruch MAGA naprawdę blisko to nie projekt ideologiczny, a biznesowy. Dla powodzenia idei „reakcyjnych futurystów” czy do wdrożenia „technofeudalizmu” nie potrzebują, by prezydent był faszystą, a jego otoczenie gabinetem złoczyńców z cyberpunkowej powieści. Wystarczy, żeby był neoliberałem. Marsz tych korporacji po więcej władzy i kontroli nad Ameryką i światem nie potrzebuje wcale kogoś radykalniejszego w swoich poglądach, niż stary Reagan albo Bush - byleby patrzył na nową zimną wojnę tak, jak tamci na starą. Trump jest gwarancją tego, iż regulacji będzie mniej, a kontraktów wojskowych więcej. Że choćby jeżeli się z miliarderami z Doliny Krzemowej pokłóci - a to się prędzej czy później wydarzy – to jego administracja nie będzie wszczynać przeciwko nim postępowań antymonopolowych i nie będzie oponować przeciwko rozwijaniu najbardziej choćby śmiercionośnych broni. A wiatry Zimnej Wojny 2.0 będą wiać na ich korzyść - dlatego też wiedzieli, kogo w tej kampanii prezydenckiej wesprzeć.

Na razie jednak reakcjoniści z Doliny Krzemowej – a imię ich Musk, Thiel, Andreesen, Horowitz, Ramaswamy, Luckey i inni – dostaną co chcieli. Akcje spółek pójdą w góre – jak Palantira, którego giełdowa wycena wzrosła trzykrotnie w ciągu roku – a oni sami dostaną mniejsze podatki, możliwość słodkiej zemsty na swoich liberalnych przeciwnikach i konkurentach. A co być może najważniejsze: możliwość wpływania na politykę administracji - w tym politykę zamówień i kontraktów Departamentu Obrony oraz NASA - w takim stopniu, by zakończyć przygodę ze wspieraniem Trumpa z większą ilością miliardów na koncie niż na początku tej kadencji.

Podoba ci się to podsumowanie? Chcesz zyskać dostęp do całego archiwum tekstów i całego kolejnego roku? Zapisz się na pełną wersję tego newslettera i miej to z głowy już teraz ✨

Nacjonalizm AI

Rok 2024 to rok, w którym konwersacja o tak zwanej sztucznej inteligencji wkroczyła na pełnej w rejestr nowej zimnej wojny i nowego wyścigu zbrojeń. Nie ma dnia, żebyśmy nie byli szantażowani przez twórców i dostawców usług AI dzięki argumentów z „końca wolnego świata” i „zagłady demokracji, jaką znamy” - by dać im więcej władzy i pieniędzy. Sam Altman, szef OpenAI czyli twórców ChataGPT, przekonuje iż ludzkość wchodzi w „decydującą epokę”, w której waży się nasza przyszłość. I jeżeli nie podejmiemy adekwatnych decyzji rządzić będą nami władcy „autorytarnego AI” z Rosji i Chin, którym będziemy musieli się podporządkować. Albo korzyści z wdrożenia AI przypadną w udziale USA i ich sojusznikom, albo… nie. I choć Altman nie mówi zbyt precyzyjnie, co stanie się w tym drugim scenariuszu, to kategorycznie dodaje, iż „nie ma trzeciej opcji”, a czas wyboru jest teraz. Słowem, wszyscy musimy wspierać „swoje AI” i „swoje firmy”, bo inaczej przegramy przyszłość. Każdy, kto nie inwestuje w AI, wspiera Putina i Komunistyczną Partię Chin, capiche?

To zjawisko dorobiło się już swojej nazwy: nacjonalizm AI. Chodzi o pogląd, który mówi, iż każde państwo i rząd powinien brać udział w wyścigu na rozwój AI, choćby jeżeli do końca nie wiadomo, jakie są zasady, gdzie jest meta i co jest do wygrania. Oraz jak wiele należy dla tego wyścigu poświęcić. I czemu – jeżeli AI jest tak świetnym biznesem, powinny publicznie dopłacać do jego rozwoju rządy kolejnych państw? Nacjonalizm AI to zachęta do tego, by się nie zastanawiać i nie próbować choćby określić istotnych z punktu widzenia interesu społecznego priorytetów rozwoju – tylko gnać. Jak tłumaczy dyrektorka think-tanku AI Now Institute, Amba Kak, nie powinno nas dziwić, iż wyścig zbrojeń AI to ulubiona (i użyteczna) metafora samego sektora sztucznej inteligencji i tych, którym zależy, żeby postrzegać AI w kontekście militarnym. W wywiadzie, który zrobiłem z nią dla Fundacji Panoptykon, tłumaczy:

Przyjrzyjmy się tej narracji, która dziś sprzedawana jest rządom na całym świecie. Mówi ona, iż sztuczna inteligencja jest tak kluczowa, iż wspierania jej rozwoju po prostu odpuścić nie można. I nie chodzi już o to, żeby po prostu nie krępować rozwoju regulacjami i biurokracją. Mowa o czymś więcej: państwa powinny zadbać o to, by dostarczyć energię, infrastrukturę i inwestycje niezbędne do tego, żeby branża AI odniosła sukces. To bardzo wyjątkowy i interesujący przypadek polityki przemysłowej. Bo widzimy tak naprawdę przedstawicieli przemysłu – w tym przypadku przemysłu AI – przekonujących rządy, iż zadaniem państwa jest zasponsorować lub w inny sposób zagwarantować powodzenie tej konkretnej branży. Że to wręcz najważniejsze dla samej demokracji...

Jeśli myślimy o obecnym rozwoju o sztucznej inteligencji jako o wyścigu, to każdą próbę krytyki, regulacji czy poddania algorytmów bardziej demokratycznej kontroli można przedstawić jako ustawianie przeszkód i spowalnianie nas w tym wyścigu. Ale jak na razie, na drodze do tej mety, wszyscy naookoło – społeczeństwa, pracownicy, ludzie na których się to bez ich wiedzy testuje i przeciwko którym wykorzystuje te algorytmy – tracą. Wielka akumulacja bogactwa, do której prowadzi „wyścig AI” służy zaś garstce. Całej reszcie społeczeństwa poza tą garstką metafora „wyścigu AI” szkodzi. I choćby z tego powodu warto ją odrzucić – lub choćby zapytać, o co my się ścigamy?

Nacjonalizm AI jest częścią nowej Zimnej Wojny, ale i sam się do niej dokłada. Ci sami miliarderzy, którzy wsparli Donalda Trumpa, wiedzą iż rywalizacja z Chinami to z jednej strony sposób na zapewnienie sobie kolejnych kontraktów zbrojeniowych, z drugiej na wyeliminowanie konkurencji i zacementowanie swojej pozycji (przynajmniej na jakiś czas).

A jeżeli AI nie działa, przynajmniej nie tak jakbyśmy tego chcieli, a koszta i ryzyko wdrażania go w usługach publicznych zostaną przeniesone na obywateli? To mamy pecha. O tym przeczytacie w tej rozmowie z Cathy O’Neil, autorką słynnych “Broni Matematycznej Zagłady”.

To nie jest blog.
„Sztuczna Inteligencja” was nie uratuje.
Jeśli jest jedna osoba, z którą warto porozmawiać o ryzyku związanym z masowym wdrażaniem algorytmów, parciem by pracę człowieka zastąpić „sztuczną inteligencją” i poddawaniem kolejnych dziedzin życia człowieka pod osąd komputera, to jest nią… oczywiście, iż Cathy O’Neil…
Read more
5 months ago · 20 likes · Jakub Dymek

Rewolucja aspiracji

Czym wytłumaczyć to, iż w ciągu mniej niż dekady obowiązującą filozofią polskiej polityki z „pieniędzy nie ma i nie będzie” stało się „pieniądze są i będą” - przynajmniej na armię, szybką kolej, prestiżowe gmachy, duże publiczne inwestycje i przemysł, choćby jeżeli nie na publiczną ochronę zdrowia. I jak zrozumieć zwrot od wyśmiewania Centralnego Portu Komunikacyjnego, idei zorganizowania w Polsce igrzysk olimpijskich i budowy silnej armii do stanowisk dokładnie przeciwnych? Co wynika z faktu, iż teraz narodowe napinanie muskułów i domaganie się mocarstwowego statusu dla Polski nie jest już uważane za obciach i przejaw szkodliwego „nacjonalizmu”?

Odpowiedź brzmi: w ciągu ostatniego dziesięciolecia dokonała się w Polsce rewolucja aspiracji.

Jak pisałem do magazynu „Kanału Zero”:

Gdzieś na przestrzeni ostatniej dekady przekroczyliśmy punkt, w którym horyzont marzeń Polaków wyznaczało wieczne “gonienie Zachodu”, a zaczęło go wyznaczać “przegonienie”. Gestem zerwania z logiką transformacji ustrojowej i jej faktycznym końcem było wprowadzenie programu 500+. To wówczas po raz pierwszy państwo Polskie w tak jednoznaczny sposób zakomunikowało, iż teraz w końcu stać nas na redystrybucję, a wydatki na politykę rodzinną czy społeczną przestają być tabu. A zatem, iż w tym aspekcie upodabniamy zbliżamy się do Niemiec czy Danii, a oddalamy od Rosji i Ukrainy. A zatem, iż może i w innych dziedzinach (o czym więcej za chwilę) możemy mieć podobne do Duńczyków i Niemców oczekiwania.

Rządzący Polską w minionej dekadzie PiS trafnie bowiem odczytał podwójną potrzebę dowartościowania, jaką odczuwały miliony Polaków. Nie tylko w sferze redystrybucji i transferów, ale także symbolicznej. To przekonanie, iż nie tylko musimy sie rozwijać, ale także musimy czuć się nie gorsi od innych. I kwestia nie tylko istniejącej w tamtym momencie potrzeby innej polityki historycznej, ale także czytelnego “dowodzenia innym”, iż jesteśmy nie gorsi. Czy ta polityka na arenie międzynarodowej odniosła skutek i czy kiedykolwiek mogła skutek osiągnąć – moim zdaniem nie – to temat na inną okazję. Ważne jest to, iż wraz z rosnącym poziomem zamożności oczekiwaliśmy wyraźnych znaków, iż także i nasze państwo może w końcu dać nam powody do dumy i zadowolenia.

CPK stała się – jak do znudzenia powtarzałem - synekdochą czegoś większego: nie chodzi wszak wyłącznie o lotnisko między Warszawą a Łodzią, ale przekonanie, iż zasłużyliśmy na coś więcej i czegoś więcej można od polityki oczekiwać. W tym sensie jednak rewolucja aspiracji, jaką widzimy, jest zjawiskiem tak z porządku gospodarki, co kultury - i rodzi potrzebę zarządzania oczekiwaniami na więcej niż jednym polu. I już, co widzimy, zmienia i będzie zmieniać polską politykę.

Byłoby jednak naiwnością oszukiwać się, iż wraz z rosnącą zamożnością i ambicjami polskiego społeczeństwa wszyscy staliśmy się patriotami rozwoju – nową solidarystyczną i propaństwowo usposobioną klasą średnią, która marzy o silnej Polsce i społecznej sprawiedliwości. A emocją, która napędzała i dalej napędza ten zwrot jest w nie mniejszej co patriotyzm proporcji konsumpcjonizm i niezgoda na wyrzeczenia. Nie jest przecież tak, iż gdy przyjdą trudniejsze czasy albo na progu stanie od dawna niewidziany kryzys, powściągniemy swoje indywidualne ambicje „dla dobra rozwoju Polski”. Prędzej zgodzimy się, żeby za jego koszta zapłacili znowu inni – emeryci (ci aktualni lub przyszli), publiczna ochrona zdrowia, i edukacja pracownicy sektora budżetowego i samorządu. Ta rozwojowa moneta ma dwie strony – tyleż chcemy rozwoju i silnej Polski, co boimy się wyrzeczeń i tego iż kiedyś dystans dzielący naszą zamożność od innych przestanie się skracać. I o tym warto pamiętać.

Demograficzny realizm wchodzi do mainstreamu

„Wchodzimy w erę depopulacji: jak przetrwać szary świat?”, straszy w noworocznym wydaniu magazyn „Foreign Affairs”, a to tylko jeden z dziesiątek dowodów na to, iż temat zmian demograficznych wszedł już do głównego nurtu na dobre. To dobra wiadomość, bo nareszcie nasza demograficzna rzeczywistość zacznie wpływać na dotychczas zupełnie abstrahujące od niej analizy. Dlaczego nie używam słowa „katastrofa”? Ano właśnie dlatego, iż to co się dzieje – z polaryzacją płci, starzejącym się społeczeństwem, zmianami na rynku opieki i w obciążeniach dla publicznych systemów zabezpieczeń społecznych, to nie jest kataklizm, katastrofa i klęska. To po prostu nasza rzeczywistość.

Nie ma słów bardziej ulubionych w języku publicysty, niż „a nie mówiłem” - i tu rzeczywiście w „Dwóch lewych rękach” ostrzegaliśmy od dawna. Ale w temacie demografii jestem tylko odtwórczy i powtarzam, co mówią na ten temat mądrzejsi ode mnie. Z tematem przyszłości pracy mogę się jednak pokusić o pewien własny wkład w debatę. Od kilku lat przekonuję, iż przyszłością pracy jest praca opiekuńcza.

Sektor zatrudnienia, jaki czeka największy rozwój w nieodległej przyszłości, to wbrew pozorom nie robotyka, sztuczna inteligencja czy zielona energia. To oczywiście prawda, iż zatrudnienie znajdzie wielokrotnie więcej monterów paneli słonecznych i specjalistek od testowania sztucznej inteligencji niż dziś. Ale prawdziwym zawodem przyszłości jest nie programista, a pielęgniarka. Tylko w Stanach Zjednoczonych w najbliższej dekadzie przyrost zatrudnienia w ochronie zdrowia i opiece wyniesie ponad dwa miliony nowych miejsc. To znaczy, iż w ciągu najbliższych lat w USA zatrudnienie w sektorze ochrony zdrowia i opieki znajdzie dziesięciokrotnie więcej osób niż w branży informatycznej (2,2 miliona do 215 tysięcy). Ilość miejsc pracy w zdrowiu, opiece i medycynie będzie też rosnąć w stałym tempie 1% rok do roku, a więc również szybciej od informatyki, transportu czy obsługi biznesu. Starzejące się społeczeństwo, upadek wielopokoleniowego modelu rodziny i brak zastępowalności pokoleń sprawi, iż płatna opieka nad chorymi i starszymi stanie się chodliwym towarem.

Przyszłość pracy w tym kluczowym sektorze będzie więc oznaczać także pogłębiające się nierówności na skalę planety. Jedne kraje będą kształcić kadry opiekuńcze, inne będą milionami ściągać opiekunki dla swoich starzejących się generacji rodziców i dziadków. “W globalnej wymianie pracowników ochrony zdrowia są regiony, które pełnią rolę dawców” - ujmuje to brutalnie jeden z raportów Międzynarodowej Organizacji Pracy. Są kraje, jak Filipiny, skąd wyemigrowała połowa wszystkich pielęgniarek - 51% wszystkich osób z uprawnieniami pielęgniarskimi pracowało za granicą w 2021 roku - i to pomimo tego, iż w kraju pracy dla nich nie brakuje. Paradoks globalizacji: najwięcej wykwalifkowanych pracowników ochrony zdrowia wyjeżdza z krajów, gdzie najbardziej ich brakuje. A będzie gorzej.

– pisałem w tekście o przyszłości pracy, który również bardzo polecam.


Dziękuję! jeżeli podobało się Wam to podsumowanie i chcecie zostać ze mną (i moimi tekstami) w 2025 roku - nie ma lepszej okazji, niż zapisać się na subskrypcję już teraz ✨

Idź do oryginalnego materiału