Tu odsunięto wały od Odry i powodzi nie było. "To sytuacja win-win. Dla człowieka i przyrody"

2 dni temu
– Ogromnie przeżywałem całą tę powódź. To był najpoważniejszy test naszego przedsięwzięcia. Ale system się sprawdził, uratował gminy przed powodzią – mówi Piotr Nieznański, geograf, w tej chwili dyrektor ds. programów środowiskowych Fundacji Code For Green. Ta wspólnie z samorządowcami z gminy Wołów odsunęła wały od rzeki. Zyskał i człowiek, i przyroda.


W jakim stanie jest teraz Odra?


Piotr Nieznański: Odra jest w złym stanie od wielu dekad. Jest rzeką notorycznie zasoloną i zanieczyszczoną.

Niektórzy mówią, iż na pewnych odcinkach jest martwa. Że nikt nie chce mieszkać nad ściekiem. Pan się oburza na takie stwierdzenia?

Oburzam się. Wizerunek Odry po raz pierwszy załamał się po powodzi w 1997 roku. Ludzie się tej rzeki przestraszyli, podobnie jak podczas katastrofy w 2022 roku, która zatruła Odrę i spowodowała, iż jej ekosystem się załamał.

Największa katastrofa ekologiczna w Europie – według Komisji Europejskiej.

Tak, według Komisji Europejskiej to największa katastrofa ekologiczna na rzekach


w ostatnich latach. W krótkim czasie w Odrze wymarło ponad 50 proc. populacji ryb


i ponad 80 proc. małży. Te liczby mówią same za siebie.

Od lat zajmuję się Odrą. I od lat walczę z wizerunkiem, iż to rzeka brudna, zanieczyszczona, iż jest tylko drogą wodną. Tak, ta rzeka jest ciągle niszczona, natomiast równocześnie Dolina Odry ma niezwykłe walory przyrodnicze. To piękna rzeka, która potrzebuje pomocy. Nie jest tak, iż można ją skazać, postawić na niej krzyżyk, bo jest zanieczyszczona.



Człowiek przykłada do tego rękę.

Jeśli człowiek wykorzystuje swoją inteligencję i technologię, żeby zanieczyszczać Odrę, to równie dobrze może wykorzystać ją do tego, by oczyścić tę rzekę.


Duży bunt rodzi się we mnie, iż skazano Odrę politycznie, wizerunkowo. W Polakach zaczyna utrwalać się wizerunek Odry jako rzeki totalnie przekształconej i brudnej. To jest przerażające, iż choćby ludzie, którzy widzą codziennie Odrę, mieszkają nad nią, przestają mieć nadzieję, iż kiedyś będą mogli napić się z niej czystej wody.

Polacy mają bardzo ambiwalentny stosunek do Odry. Można połączyć ochronę przeciwpowodziową z ochroną przyrody?

Jak najbardziej możemy to zrobić. Zresztą pokazaliśmy to na odcinku Domaszków-Tarchalice, na terenie gminy Wołów, raptem 30 kilometrów od Wrocławia. Udało się doprowadzić do odzyskania blisko 600 hektarów retencji. Do regionu rzeki przyłączono tereny, które kiedyś były obwałowane. Teraz woda może się tam swobodnie wylewać

z rzeki, bez powodowania strat gospodarczych. A równocześnie ochronione są miejscowości, które w 1997 roku były zalane.

Ostatnia powódź ominęła te tereny?


Powódź z września 2024 roku nie zalała miejscowości Domaszków i Tarchalice. Te miejscowości zawdzięczają to rozwiązaniu, które udało nam się wdrożyć.

Trudno było przekonać samorząd?


Kiedy pierwszy raz na radzie gminy w Wołowie zaprezentowałem tę koncepcje – odsunięcia wałów od rzeki, patrzono na mnie jak na eko-oszołoma. Później, gdy zaczęliśmy dyskutować, przynosić argumenty, robić modele, obliczenia, organizacje społeczne stały się partnerem dla samorządu, Lasów Państwowych i urzędów odpowiedzialnych za środowisko i gospodarkę wodną. Udało nam się utworzyć Radę Projektu, podczas której wszyscy spotykaliśmy się regularnie, by wypracować rozwiązanie, które uratuje konkretne miejscowości na terenie tej gminy.

Dariusz Chmura, burmistrz gminy Wołów, z wielką dumą opowiadał, iż przez 11 dni podczas ostatniej powodzi był nad Odrą, sprawdzał i bardzo się cieszył, iż niczego nie zalało. Fala się spłaszczyła i nie ucierpiały też kolejne gminy.

Ogromnie przeżywałem całą tę powódź. To był najpoważniejszy test tego naszego przedsięwzięcia. Ale system się sprawdził, uratował gminy przed powodzią.

Zyskał człowiek, jak zyskała natura?


Tak, przyroda też zyskała. Wytypowaliśmy to miejsce, m.in. dlatego, iż na tym terenie występowały resztki siedlisk łęgowych, które miały potencjał do odtworzenia. Tylko, żeby to zrobić, potrzebny był podstawowy czynnik, czyli woda.

Wprowadziliśmy wodę na ten teren. I korzyść mamy podwójną. To jest win-win dla każdej ze stron. Dla człowieka i przyrody. Okresowe zalewy nawadniają ten obszar, nanoszą materiał organiczny. Dzięki temu mogą odrodzić się lasy łęgowe, czyli jedne z najcenniejszych w Europie typów siedlisk. A jednocześnie likwidując część starych wałów położonych przy samej rzece i budując nową linie obwałowań oddalonych od rzeki odzyskaliśmy 600 ha na retencjonowanie wody i poprawiliśmy tym bezpieczeństwo mieszkańców. To prawdziwy i synergizm ochrony przyrody z ochroną przeciwpowodziową.

To droga inwestycja – kosztowała kilkanaście milionów złotych – która wymagała dobrej woli samorządu i organizacji pozarządowych. Dlaczego jest to jeden z niewielu przypadków, gdzie się nie betonuje, a renaturyzuje?

Muszę wyprostować pierwszą część tego stwierdzenia. Patrzę na to nieco inaczej: m3 zretencjowania wody w tym rozwiązaniu jest dziesięć razy tańszy niż w sztucznym zbiorniku. Inżynieria, która pokłada nadzieję, iż wały i wielkie zbiorniki, ogromne hydrobudowy uchronią nas przed powodzią, nie sprawdza się.

To są inwestycje, za które płacimy jako podatnicy dużo większe pieniądze. Ale i później dopłacamy, by utrzymać je w dobrym stanie technicznym. Trzeba też zatrudniać osoby, które będą je nadzorować. Te koszty wówczas faktycznie stają ogromne. Proszę zwrócić uwagę, iż przy szacowaniu kosztów strat powodziowych okazuje się, iż największe straty poniosła…. infrastruktura hydrotechniczna.

My zrobiliśmy rozwiązanie, w którym woda grawitacyjnie wlewa się na teren i grawitacyjnie z niego schodzi. Nie jest więc potrzebna ani żadna obsługa, ani żadna kosztowna konserwacja urządzeń. Oczywiście, po każdej powodzi trzeba przejrzeć stan obwałowań. Ale nie jest to kwestia stałego konserwowania i utrzymania sztucznego zbiornika stale piętrzącego wodę. Musiałem to więc trochę zdementować.

I dobrze. Tym bardziej zasadne jest pytanie: dlaczego mówimy o kilku tego rodzaju rozwiązaniach w Polsce? Dlaczego większość samorządów nie idzie taką drogą?

Bo tutaj spotkaliśmy się z samorządem bardzo otwartym, progresywnym, który bardzo gwałtownie zrozumiał tę potrzebę i uwzględnił ten teren w swoim planie zagospodarowania przestrzennego.

A próbowaliście uderzać do innych samorządów?


Tak. W 2000 roku z inicjatywy organizacji społecznych i dzięki dofinansowaniu z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska został wydany "Atlas obszarów zalewowych Odry", który obejmował stronę polską, czeską i niemiecką. Trafił on do wszystkich gmin, powiatów znajdujących się wzdłuż Odry.

Ale też do instytucji odpowiedzialnych za gospodarkę wodną, ochronę środowiska, urbanistykę miejską. Można powiedzieć, iż od 25 lat te urzędy dysponują materiałem, który wskazywał, iż Odrze zostawiliśmy tylko 27 proc. terenów zalewowych. Reszta jest odcięta od Odry wałami w części zagospodarowana rolniczo zabudowana itd.

Druga rzecz, jaką zrobiliśmy na Dolnym Śląsku – wspólnie z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej Wrocław (RZGW) – to był projekt "Bezpieczna gmina nad Odrą", gdzie w bardzo dokładnej skali wyznaczyliśmy obszary zalewowe. Na zakończenie tego projektu zrobiliśmy (NGO razem z RZGW) konferencję, by oficjalnie przekazać gminom materiał, tzn. wydrukowane mapy, które pokazywały zagrożenie zalewowe. To było dostępne dla gmin za darmo. Ale może 50 procent z nich odebrało wtedy te materiały. Reszcie wysłaliśmy je pocztą.

Dlaczego?


Być może wiele gmin świadomie nie odebrało tych materiałów. Jak się ma wiedzę, jak są wyznaczone obszary zalewowe, to niektóre gminy mogły się obawiać spadku wartości działek lub tego iż ci, którzy dostaną pozwolenia na budowę, będą kiedyś domagać się odszkodowań.


To bardzo skomplikowana materia, która po części odpowiada na pani pytanie, o to dlaczego tak się dzieje. Samorządy, które skorzystały z tych materiałów, uwzględniły tereny ryzyka powodziowego i tereny które pełnią rolę retencji wody w swoich planach zagospodarowania. A teraz odnoszą one korzyść – projekt odsunięcia obwałowań, o którym wspomniałem, otrzymał wielomilionową dotację ze środków UE.

Przedsięwzięcie było możliwe do zrealizowania, bo gmina uwzględniła ten teren w swoim miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego jako przeznaczony na potrzeby ochrony przed powodzią. Inne gminy niestety do dzisiaj obawiają się wyznaczenia i otwartego komunikowania swoim mieszkańcom, które tereny były, są i będą zagrożone powodzią.



Jest jeszcze jedna bardzo istotna rzecz: Polska nie wykorzystuje absolutnie potencjału, jaki ma nad rzekami, mianowicie przeznaczenia na potrzeby poprawy bezpieczeństwa powodziowego gruntów, które należą do Skarbu Państwa. Nie jest tak, iż do odsunięcia obwałowań musimy wykupować ogromne obszary od właścicieli prywatnych.

Ten projekt Domaszków-Tarchalice został zlokalizowany na terenie należącym do Skarbu Państwa, administrowanym przez Lasy Państwowe. My tam nie musieliśmy wykupować gruntów prywatnych.

Gdyby przeprowadzić taką solidną analizę, a mamy 150 tysięcy kilometrów rzek w Polsce, to okazałoby się, iż bardzo dużo gruntów leśnych, ornych albo nieużytków, które są w tej chwili chronione wałami przed powodzią, należy do Skarbu Państwa (są administrowane przez Lasy Państwowe lub KOWR).

Gdyby grunty, które w tej chwili często są chronione wałami przed zalaniem, w pierwszej mierze przeznaczyć na retencję, np. odsuwając tam obwałowania, przejąć część wód powodziowych, to mielibyśmy uchronione miasta i tereny zabudowane.

To dlaczego tak się nie dzieje?


Polskie gospodarowanie wodami opierało się przez dekady na przedmiotowym traktowaniu rzek. Dominowało przekonanie o potrzebie melioracji, regulowania biegu rzek i ich gospodarczego wykorzystania, m.in. do produkcji energii, poboru wody dla przemysły czy żeglugi towarowej.

Stąd w instytucjach odpowiedzialnych za gospodarowanie wodami zatrudniano specjalistów od melioracji i inżynierii wodnej, a nie od ochrony tego strategicznego zasobu jakim jest woda i dobry stan ekologicznych rzek. Dopiero w ostatnich latach ulega to zmianie, chociaż w przypadku Polski dzieje się to bardzo powoli.

Wody są w Ministerstwie Infrastruktury.

Tak, czyli rzeki są traktowane mniej więcej jak drogi. Natomiast już tam przebija się troszeczkę ta zielono-niebieska myśl i pojawiają się pierwsze projekty, które tę domenę hydrobudowy inżynieryjnej trochę zmienią.

Jeszcze jest taka bardzo prosta, prozaiczna rzecz, która niestety determinuje to, co się dzieje. To są kadry i podnoszenie ich kompetencji w stronę zastosowania tej błękitnej

i zielonej infrastruktury.

No i kolejna rzecz: pracownicy zarządów gospodarki wodnej nie zarabiają dużych pieniędzy. A ci, którzy mogą, uciekają często do firm komercyjnych. Żeby prowadzić dobrą gospodarkę, skupić się na niej, potrzebni są bardzo dobrzy fachowcy, którzy się na tym znają i są za to godnie wynagradzani. Inżynierowie są tam też bardzo potrzebni, ale kadry powinny być zróżnicowane, bo celem nadrzędnym gospodarowania wodami w XXI jest uzyskanie dobrego stanu wód.

Wszyscy mieli nadzieję, iż wraz ze zmianą rządu, zmieni się sytuacja Odry.

Z ogromną uwagą słuchałem pierwszego expose premiera Donalda Tuska, w którym mówił o tym, iż Odra nie będzie już zanieczyszczona. Mówił też o retencji, nowym otwarciu, o ile chodzi o ochronę środowiska, lasów, wód. I jestem absolutnie rozczarowany, iż skończyło się na deklaracjach, a Odra nie doczekała się ani redukcji zanieczyszczeń, ani udostępnionego publicznie monitoringu, ani finansowania działań renaturyzacyjnych i poprawiających jej stan ekologiczny.

Mamy nowelizację specustawy odrzańskiej.

Pierwsza specustawa zawierała inwestycje typu stopnie wodne i była totalną porażką. Teraz mamy jej nowelizację, która niestety ani nie doprecyzowuje pojęcia renaturyzacji, ani nie uwzględnia tego w swoim budżecie. W tej noweli ustawy zupełnie zabrakło sprecyzowania narzędzi, które umożliwiałyby systemowe poprawianie stanu ekologicznego Odry. Rozmyte zapisy powodują, iż znowu każdy będzie mógł ją sobie interpretować tak, jak będzie chciał.

Tych niedoskonałości jest bardzo dużo, a temat renaturyzacji jest w Polsce bardzo niepopularny. Na razie jest głównie realizowany oddolnie, przez lokalnych liderów i – można powiedzieć – zapaleńców. Jestem jednym z nich: inicjuję gdzie się da tego typu rozwiązania i staram się je wspierać i znajdować na nie fundusze, natomiast tu potrzebujemy systemowego rozwiązania.


Dalej firmom bardziej opłaca się zapłacić karę za zanieczyszczanie Odry, niż robić to we własnym zakresie.

5 groszy za kilogram soli wrzuconej do Odry – mówię o solankach, chlorkach, siarczanach – to jest jakiś żart. Gdyby to była kwota, jaką rzeczywiście powinni płacić za powodowanie strat środowiskowych i podwyższanie kosztów oczyszczania wody, to mielibyśmy setki milionów złotych na pracę renaturyzacyjne i poprawę czystości Odry.

I mieszkalibyśmy nad czystą rzeką.

Wydaje się dość proste.

Tylko iż przeciętny obywatel nie jest w stanie się odnaleźć w tej bardzo skomplikowanej materii wszystkich powiązań spółek Skarbu Państwa z biznesem i z zanieczyszczeniem rzek.

Więc głos obywateli jest totalnie ignorowany. W takiej sytuacji nie mają oni najmniejszych szans z biznesem i wielkim przemysłem. A ten truje nam rzeki, z których korzystamy jako obywatele. Więc o ile nie będzie zrozumienia, jakiejś pokojowej rewolucji...

Nie rozumiemy tego, iż jesteśmy zależni od rzeki, oddaliśmy je w ręce biznesu technokratów.


Biznes zarabia, a my jako obywatele tracimy. Przy czym oni "oszczędzają naszym kosztem", zrzucają do rzek zanieczyszczenia, zamiast płacić za odsalanie wód. Potrzebne jest nowe rozdanie.

Inicjatywa Odra jako osoba prawna to nowe rozdanie?


Tak! Czyli absolutne wywrócenie stolika i powiedzenie: ok, skoro firmy, biznes, korporacje mogą być reprezentowane w sądzie, mogą dochodzić swoich praw, to uznanie osobowości prawnej rzeki doprowadzi do tego samego. I wtedy będziemy mieli bardziej wyrównane praw obywateli, środowiska i biznesu.

Uważam, iż konsekwentne zmiany legislacyjne, finansowe, strukturalne oraz egzekwowanie prawa mogą doprowadzić do tego, żeby Odra w przyszłości była czystą rzeką, z której kiedyś napijemy się wody. O to walczę.

I będzie 100 tysięcy osób, którym na tej sprawie zależy.

Mam nadzieję, iż uda się uzbierać tyle podpisów, żeby dalej procedować tę ustawę. Później wszystko zależy od polityków, jak oni do sprawy podejdą i jak potraktują tę obywatelską inicjatywę ustawodawczą.

Natomiast już teraz widzę, iż jest ponad tysiąc wolontariuszy, którzy zbierają podpisy. Ludzie się angażują. To już jest jakieś przebudzenie. Absolutnie będziemy próbować do skutku. jeżeli choćby nie teraz, to prędzej, czy później doprowadzimy do takiej zmiany. Jestem tego pewien.

Wiele osób obawia się powtórki katastrofy ekologicznej z 2022 roku. Oczywiście


o mniejszej skali, bo mniej organizmów żyje teraz w rzece.

Jeżeli mierzymy skalę ilością organizmów, to pewnie tak. Ale o ile zmierzymy stopień zniszczenia ekosystemu, to będzie jeszcze gorzej. Mówimy przecież o już bardzo osłabionym ekosystemie, który nie miał szansy zregenerować się po katastrofie z 2022 roku.

I każda tego typu katastrofa będzie dużo bardziej dotkliwa. Nie jesteśmy w stanie oszacować jej skutków. Nie wiemy, gdzie i w jaki sposób to się stanie. Musimy być gotowi na absolutnie wszystkie scenariusze.

Czyli Odra jest w tej chwili tykającą bombą?


Proszę zwrócić uwagę na niedawno opublikowany raport ministra przemysłu, w którym wskazano ilości emisji zanieczyszczeń z górnictwa. Trend jest wzrostowy, w 2023 roku do rzek trafiło jeszcze więcej wód zasolonych niż w 2022 roku.

Natomiast obawiam się jeszcze jednego scenariusza. Stało się bardzo dużo, jeżeli chodzi o deklaracje polityczne, konferencje, mówienie o tym, co trzeba zrobić. Zmarnowano też sporo publicznych pieniędzy.

Jak pani wie, tuż po katastrofie z 2022 roku, na monitoring rzek pani minister Moskwa


w jakiś cudowny sposób z dnia na dzień przeznaczyła 250 milionów złotych. Zdaje się, iż do tej pory 50 mln zł zostało wydane. A ciągłego, czytelnego i udostępnionego publicznie monitoringu jakości wód Odry przez cały czas brak. W tej chwili jakieś sprawy są w prokuraturze. Reszta tych pieniędzy nie została uruchomiona, zerwano umowę na kontynuację tego programu. To jakiś totalny chaos.

Obecny rząd zrobił kilka ruchów do przodu, jeżeli chodzi o uporządkowanie tych spraw. Natomiast Odra jeszcze nie dostała nic w zamian. To z inicjatywy organizacji pozarządowych dzieją się konkretne rzeczy, m.in. udrożnienie rzeki Jemielnicy, dopływu Odry w województwie opolskim.

Stoi za tym organizacja pozarządowa z Opola, stowarzyszenie kulturalno-przyrodnicze "Pod Prąd". Ono wydało własne środki, żeby przygotować dokumentację i uzyskać pozwolenia na realizację tego udrożnienia. I w sumie za jakieś 150 tysięcy złotych

z pomocą innych organizacji pozarządowych udrożniono tę rzekę.

Co to daje Odrze?


Lokalnie to daje Odrze duży oddech. Na kilkunastu kilometrach odtworzono dostęp do niezasolonej, dopływającej do Odry rzeki, do której ryby mogą zwiać, jak coś się dzieje na samej Odrze – iż tak kolokwialnie powiem.

W tej chwili nasza Koalicja "Czas na Odrę" pracuje nad koncepcją udrożnienia dopływów Odry w województwie opolskim i dolnośląskim. Jak widać organizacje pozarządowe potrafią to sprawnie inicjować i przeprowadzić. Mam więc nadzieję, iż we współpracy

z Wodami Polskimi, samorządami i innymi podmiotami, te projekty zostaną niedługo zrealizowane.

Co może zrobić państwo?


Każdy z nas oczekuje od państwa systemowych rozwiązań, zmian regulacji prawnych


i finansowych, które ograniczą emisję zanieczyszczeń do rzek i uruchomią systemowe działania renaturyzacyjne. Ale także zaplanują i sfinansują bardzo konkretne i wymierne działania poprawiające stan ekologiczny naszych rzek, których koszt będzie każdorazowo uwzględniony w budżecie państwa na dany rok.

99,5 proc. rzek w Polsce jest w złym stanie, a mamy tylko dwa lata, żeby to poprawić.

Tak, a o tym mówimy od 2004 roku, czyli od momentu, kiedy jesteśmy pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Bo już wtedy zobowiązaliśmy się do osiągnięcia konkretnego celu: uzyskania dobrego stanu wód powierzchniowych i podziemnych. Ostatni przyjęty termin to 2027 rok.

Nic nie wskazuje, żeby ktokolwiek wziął to na poważnie. Czy pan ma jeszcze nadzieję, iż coś się może poprawić?

Gdybym nie miał nadziei, to byłoby mi trudno od 25 lat działać na rzecz ochrony


i renaturyzacji rzek. I widzę, iż bardzo dużo zmienia się w takich społecznych postawach, oddolnych inicjatywach. Zaczęliśmy ten system zmieniać, ale są to zbyt powolne zmiany.

A rzeki nie mogą czekać w nieskończoność.

My nie mamy czasu, bo my mówiąc o rzekach, mówimy po prostu o sobie. My z nich codziennie korzystamy, choćby jak tego nie wiemy. Bo niektórzy nie zdają sobie sprawy choćby z tego, iż wiele miast dostarcza nam wodę do kranu w naszym domu, pobierając ją najpierw i oczyszczając z rzek.

Im gorszy jest stan chemiczny, biologiczny rzek, tym wyższe koszty oczyszczania wody, którą później mamy w kranach. I tym wyższe będą w przyszłości rachunki za wodę. Nie wszystkie miasta mają ten komfort, iż korzystają z wód podziemnych. To prosta przekładnia: brudna woda w rzekach oznacza wyższe koszty oczyszczania. I o tym powinno się mówić na każdym kroku.


Musimy też pokazywać i mówić, iż w Odrze jest życie. W naszej Fundacji Code For Green prowadzimy program edukacji sprawczej. Bierzemy młodych ludzi w teren, sadzamy przy mikroskopach i pokazujemy, iż w kroplach wody jest życie. Oni widzą, jak od małej larwy jętki w rzece zależy życie ryby. Sami badając stan wody widzą i doświadczają tego, iż rzeka Odra to jest życie.

Pamiętajmy, iż ci, którzy siedzą w szkolnych ławkach, za chwilę będą decydentami, inżynierami, projektantami. jeżeli oni to załapią, to mamy nadzieję, iż inaczej popatrzą na Odrę. Jak na życie.

Piotr Nieznański – geograf o specjalizacji ochrona środowiska, w tej chwili dyrektor ds. programów środowiskowych Fundacji Code For Green. Od blisko 20 lat zajmuje się tematyką ochrony wód (najpierw w WWF Niemcy, WWF Polska). Współinicjator Koalicji Czas na Odrę, Koalicji Ratujmy Rzeki.

Idź do oryginalnego materiału