4 listopada z udziałem tysięcy protestujących odbyła się w Katowicach manifestacja w obronie polskiego górnictwa, hutnictwa, przemysłu motoryzacyjnego i innych branż.
Branż zagrożonych upadkiem z uwagi na tak zwaną politykę klimatyczną, czyli horrendalnie wysokie ceny energii obłożonej podatkiem od emisji dwutlenku węgla. Sporo uwagi poświęcono także Śląskowi jako regionowi szczególnie zagrożonemu procesem tak zwanej transformacji energetycznej. W czasie demonstracji przemawiali liderzy wszystkich ważniejszych central związkowych. Oskarżali kolejne rządy o niszczenie górnictwa, o niedotrzymywanie umów ze stroną społeczną.
O ile gniew uczestników demonstracji na pewno był uzasadniony i intencje słuszne, to protest miał kilka elementów, które zasadniczo osłabiają jego siłę i wymowę. Pierwszy z nich to brak jednoznacznego wskazania na źródła problemu i zdecydowanego zakwestionowania kłamstwa założycielskiego jakie tkwi u podstaw tak zwanej polityki, a de facto ideologii klimatyzmu. Nie zaproszono żadnego z ekspertów, którzy w jednoznaczny, wynikający z nauki opartej na faktach, a nie na grantach, w zrozumiały dla laika sposób pokazują absurd opowieści o „groźnym dwutlenku węgla” sprawiającym ponoć, iż „ziemia płonie”. Zamiast tego słyszeliśmy wulgarną i infantylną rymowankę w połączeniu z asekuracyjną narracją typu; Niemcy skorzystają, transformacja tak, ale sprawiedliwa. Żenujące były próby przymilania się do wojennych podżegaczy przez przewodzącego demonstracji Dominika Kolorza i uzasadnianie protestu potrzebą produkcji czołgów.
Tymczasem ubóstwo energetyczne milionów Polaków, czyli niedogrzane mieszkania i horrendalne rachunki za energię, to wynik nie tylko klimatyzmu, ale i podporządkowania polskiego budżetu podżegaczom wojennym i obie te szkodliwe opowieści skierowane są przeciw polskiemu interesowi narodowemu. Mówił o tym Grzegorz Braun – jedyny znaczący polityk obecny na proteście, związkowcy nie pozwolili mu jednak na zabranie głosu z trybuny.
Trudno jednak było w Katowicach oczekiwać kwestionowania niszczenia polskiej niezależności energetycznej jako takiej, o ile te same związki i ci sami liderzy, którzy w Katowicach w 2025 r. wykrzykiwali wojownicze slogany, kilka lat wcześniej, bo w 2020 r., a potem w 2021 roku uznali konieczność likwidacji polskiego górnictwa i podpisali zgodę na konkretny harmonogram likwidacji wszystkich kopalń węgla kamiennego do roku 2049. Dotyczy to zarówno uważanej za ugodową wobec PiS Solidarności, czy wobec lewicy OPZZ jak i przedstawiających się jako bardziej pryncypialne „Sierpnia 80”, „Solidarności 80” i kliku innych.
I to jest drugi element sprawiający, iż protest nie ma szans na uzyskanie szerszego społecznego poparcia. Biorąc pod uwagę wysokość odpraw jakie obiecano związkowcom za cenę zgody na likwidację całej strategicznej dla niezależności energetycznej kraju branży, niedotrzymanie umów przez rząd może choćby wywołać odruch satysfakcji i zaprawione goryczą schadenfreude pracowników wielu innych gałęzi gospodarki, które likwidowano przez ostatnie dekady i przez cały czas się likwiduje, a ich pracownicy nie otrzymują odpraw sięgających grubo ponad 100 tysięcy złotych.
Przyznanie się do błędu, do tego, iż dali się przekupić odprawami i poświęcili interes Polski na rzecz branżowych korzyści i osobistych karier byłoby dla większości przemawiających nie do przełknięcia. Świat związków zawodowych nie różni się bowiem niczym od świata polskiej polityki. Ci sami liderzy piastujący swoje funkcje przez kolejne dekady stosują te same proste chwyty by zagwarantować sobie kolejne kadencje na lukratywnych posadach. Slogany na pokaz, głośne krzyki, „uderzanie pięścią w stół” na użytek elektoratu i dbanie by w starannie kontrolowanym zgiełku zginęły rzeczywiste problemy, a istota sprawy nie została poruszona, to przecież wierna kopia polskiej polityki w Sejmie, w rządzie i w parlamencie Unii Europejskiej. Prawdziwym przejawem kryzysu o wymiarach tragedii cywilizacyjnej jest to, iż w obu wypadkach jest to skuteczne i liderzy związków realizowane są na swych posadach tak samo dożywotnio jak polscy politycy, a polscy obywatele i pracownicy nie potrafią tego zmienić.
Olaf Swolkień
















