W swoim wystąpieniu sejmowym premier Donald Tusk sformułował jedną z najbardziej stanowczych diagnoz bezpieczeństwa państwa w ostatnich latach. Wskazał na rosyjską strategię destabilizacji i – wbrew oczekiwaniom opozycji liczącej na kolejny rytualny spór – zaproponował narrację nie o partyjnym zwycięstwie, ale o konieczności narodowej odpowiedzialności.
„Strategia Moskwy jest czytelna. Według niej mamy być skłóceni z Europą, skłóceni z Ukrainą i – najważniejsze – skłóceni wewnętrznie” – mówił premier. Słowa te wybrzmiały jak oczywistość, ale zarazem jak ostrzeżenie, które politycy w Warszawie zbyt długo ignorowali.
Tusk zwrócił uwagę, iż rosyjska taktyka nie opiera się dziś na bezpośrednim zagrożeniu militarnym, ale na subtelnej, metodycznej erozji spójności państwa. „Rosja za wszelką cenę chce nas osłabić, bo w tej chwili Polska jest zbyt silna, by ją zaatakować wprost” – podkreślił. Ta diagnoza jest kluczowa: pokazuje, iż siła państwa nie jest mierzona liczbą czołgów czy rakiet, ale odpornością wspólnoty na dezinformację, polaryzację i polityczną manipulację.
W tym sensie apel Tuska wykracza daleko poza bieżącą politykę. Odrzuca logikę, w której najważniejszym celem jest zdobycie kolejnego procenta poparcia, a każdy przeciwnik to wróg. Premier nie unika mocnych słów – i być może dlatego jego przesłanie tak głęboko rezonuje choćby z tymi, którzy zwykle nie podzielają jego sympatii politycznych. „To, co w spokojnych czasach jest głupotą, błędem czy grzechem zacietrzewienia, w czasie wojny staje się zdradą” – powiedział z sejmowej mównicy.
Warto zwrócić uwagę, iż Tusk używa słowa „wojna” w sensie polityczno-hybrydowym, nie militarnym. To stan nieustannego zagrożenia, w którym przeciwnik nie wypowiada działań, ale sączy narrację mającą osłabić państwo od środka. Odpowiedź na to nie może być połowiczna. Premier ujął to jednoznacznie: „W czasie wojny nie ma żadnego ‘ale’ – można być albo za Polską, albo przeciwko niej”.
Taka retoryka budzi sprzeciw części sceny politycznej, zwłaszcza tej, która przez lata korzystała na polaryzacji, bo dzięki niej mogła mobilizować własny elektorat. jeżeli jednak spojrzeć na sytuację chłodno, jasne staje się, iż spór nie dotyczy już samej interpretacji wydarzeń politycznych, ale odporności państwa. Opozycja, która – świadomie lub nie – powiela narracje zgodne z interesami Moskwy, powinna wsłuchać się w słowa premiera nie jako w partyjną agitację, ale jako w ostrzeżenie.
Tusk zwrócił się przy tym nie tylko do parlamentarzystów, ale także do obywateli: „Zwracam się jeszcze raz do każdej Polki i każdego Polaka… Opamiętajcie się, póki jeszcze jest czas”. To apel bardziej moralny niż polityczny. I wbrew opiniom o nadmiernej ostrości, jest to apel potrzebny. Premier nie mówi bowiem o bezrefleksyjnym popieraniu rządu, ale o odrzuceniu tych zachowań, które – celowo lub z naiwności – wzmacniają rosyjską strategię chaosu.
„W kwestii narodowego bezpieczeństwa wobec rosyjskiego zagrożenia, albo będziemy zjednoczeni, albo nie będzie nas wcale” – zakończył premier. Ta konkluzja może brzmieć dramatycznie, ale właśnie dramatyzm tej chwili wymaga, aby politycy odrzucili pokusę małości. Polska, jeżeli ma pozostać silna, potrzebuje dziś nie symetrycznych dystansów i fałszywych równowag, ale jasnego wyboru: czy stawiamy na wspólnotę, czy na chaos.
Tusk stawia sprawę jasno. I może właśnie dlatego jego słowa wybrzmiewają jak głos, który nie tylko opisuje rzeczywistość, ale także przywraca odpowiedzialność jako zasadę życia publicznego.

4 dni temu












