– A może jakieś magiczne słowo? – Czary mary!? Mniej więcej w taki sposób można podsumować dotychczasowy dialog pomiędzy USA i Ukrainą, z tym, iż ten kabaretowy „suchar” w wykonaniu „średnio utalentowanego komika”, w ogóle nie rozśmieszył Donalda Trumpa. Stało się wręcz przeciwnie, prezydent USA poważnie się zirytowało i przełożył własny dyskomfort na decyzje polityczne, które są fatalne, a być choćby ostateczne w skutkach dla Ukrainy.
Czy w taki sposób powinno się uprawiać politykę na najwyższym międzynarodowym szczeblu? Zdecydowanie nie, jednak ta surowa ocena odnosi się do Wołodymyra Zełeńskiego, który bezczelnością posuniętą do granic arogancji, próbował nadrobić całkowity brak argumentów. Wystarczy jeden rzut oka na całą sytuację, aby dostrzec kto walczy o życie, a kto może w tej walce pomóc lub nie. Prezydent Ukrainy pojechał do Waszyngtonu wyłącznie ze swoimi niezdrowymi ambicjami i prawdopodobnie podpowiedziami europejskich fałszywych przyjaciół. Nastawienie miał bojowe plany poza zasięgiem możliwości i dlatego skutek był opłakany nie tylko dla niego, ale dla całej Ukrainy.
Od tego czasu administracja Białego Domu kilkukrotnie dała Wołodymyrowi Zełeńskiemu do zrozumienia, iż musi się nauczyć i poważnie potraktować kilka magicznych słów: dziękuję, proszę, przepraszam. Jak do tej pory nauka prezydentowi Ukrainy idzie opornie, a do tego mówi niewyraźnie. Gdy się dobrze wsłuchać to „dziękuję” już parę razy padło, ale nie wiemy, czy Donaldowi Trumpowi chce się wytężać słuch, po tym, co usłyszał w swoim własnym Białym Domu. Przy jeszcze większym zaangażowaniu zmysłów udałoby się też dostrzec jakieś tam „proszę”, wybąkane między wierszami, ale jest to dalej bardzo dalekie od kanonów kultury i dyplomacji. Ostatni i najpewniej najważniejsze dla Trumpa słowo „przepraszam” nie padło w ogóle.
Komentatorzy i eksperci tkwiący w głębokim błędzie, opowiadają niestworzone historie o tym, iż psychologia i emocje nie mają w polityce znaczenia. Otóż mają i to wielowymiarowe, politycy jednocześnie kreują emocje, jak również im ulegają. Prezydent mocarstwa z oczywistych powodów nie może sobie pozwolić na takie traktowanie, które zaprezentował prezydent kraju niemal anonimowego dla Amerykanów. I odwrotnie prezydent przeżartej korupcją i ociekającej krwią Ukrainy nie powinien licytować jakby był szejkiem z Dubaju albo sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Chin. Zresztą żaden szejk i sekretarz komunistyczny nigdy w taki sposób nie ośmielił się z prezydentem USA rozmawiać.
Wołodymyr Zełenski od początku nie był ulubieńcem Donalda Trumpa, być może dlatego, iż Donald Trump wie więcej o prezydencie Ukrainy niż wszyscy komentatorzy politycznych wydarzeń razem wzięci. Po tym, co się odbyło w Białym Domu Zełeński prawdopodobnie już na zawsze jest przez Trumpa skreślony, a jeżeli nie zdobędzie się na pilną i sumienną naukę wszystkich magicznych słów i nie wyrecytuje ich wyraźnie, to przekreślona będzie też Ukraina.
Dodatkowe nieszczęście Zełenskiego i Ukrainy polega na tym, iż Donald Trump musiał mieć bardzo poważne alibi na wypadek nieudanych negocjacji z Rosją, w kwestii zakończenia wojny, co ciągle jest jego kluczową obietnicą wyborczą. Dzięki bezczelności i co najmniej politycznej głupocie Wołodymyra Zełenskiego, takie alibi ma i co więcej widział je cały świat. W tej grze nie ma dwóch graczy, jest tylko jeden Donald Trump i chłopiec do bicia Wołodymyr Zełeński.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!