Zbigniew Ziobro zatapia PiS. Skutecznie, konsekwentnie, codziennie

16 godzin temu
Zdjęcie: Zbigniew Ziobro zatapia PiS. Skutecznie, konsekwentnie, codziennie


Tchórz Ziobro uciekł na Węgry. Wie, iż grozi mu odsiadka prawie do końca życia. Bo sprawa Funduszu Sprawiedliwości – tego, który miał pomagać ofiarom przestępstw, a według ustaleń dziennikarzy, śledczych i komisji sejmowej stał się portfelem na polityczne inwestycje – jest jak kamień u szyi, który ciągnie PiS na dno. I nie jest to metafora na wyrost. To jedna z najpoważniejszych afer w historii III RP: rozległa, wielowarstwowa i obrzydliwa w swoim moralnym wymiarze.

Bo tu nie chodzi tylko o to, iż pieniądze były wydawane na polityczne fochy, kampanie, fundacje-krzaki, pseudoekspertów i zaprzyjaźnione stowarzyszenia. Chodzi o to skąd je brano. Te środki miały służyć tym, którzy przeżyli najgorsze dramaty swojego życia – pobicia, gwałty, przemoc domową, wypadki, utraty bliskich. A według kolejnych doniesień, raportów i przesłuchań – stały się one narzędziem budowania politycznego imperium Zbigniewa Ziobry i jego środowiska.

Ziobro i najbliżsi współpracownicy latami traktowali Fundusz jak prywatną kasę wyborczą, a politycy PiS udawali, iż nic nie widzą. Dopóki służył do mobilizowania elektoratu i podtrzymywania większości parlamentarnej, dopóty nikt z partii rządzącej nie miał odwagi, by głośno zapytać: „co tu się adekwatnie dzieje?”. To milczenie dzisiaj wraca jak bumerang – bo opinia publiczna nie kupuje już opowieści o „pojedynczych nadużyciach” czy „błędach urzędników”. Skala patologii jest zbyt duża, zbyt jaskrawa, zbyt udokumentowana.

Co kilka dni wypływają nowe informacje: pieniądze kierowane do organizacji powiązanych z Suwerenną Polską, dotacje bez transparentnych kryteriów, sprzęt kupowany za miliony, który nigdy nie dotarł tam, gdzie miał dotrzeć, gigantyczne transfery do podmiotów, które nikomu wcześniej nie były znane. Wszystko to tworzy obraz systemowego drenażu państwowej kasy, który – według krytyków – funkcjonował jak precyzyjnie zaprojektowany mechanizm obsługujący polityczne interesy jednego środowiska.

I tu dochodzimy do sedna: Ziobro nie zatapia wyłącznie siebie. Zatapia PiS.

Tak długo, jak Jarosław Kaczyński pozwalał Ziobrze na wolną amerykankę w Ministerstwie Sprawiedliwości, tak długo brał polityczną odpowiedzialność za to, co tam się działo. To była transakcja: Ziobro dostaje wpływy i buduje własne zaplecze, a PiS ma zapewnioną większość. Dziś – gdy wszystko pęka – cena tej transakcji okazuje się gigantyczna.

Obrazy, które trafiają do opinii publicznej, są druzgocące: politycy bawiący się za pieniądze przeznaczone dla ofiar przemocy, siatka powiązań finansowych jak z trzeciorzędnego thrillera, a do tego bezczelność, która bije rekordy choćby jak na polskie standardy. Nic dziwnego, iż elektorat PiS, zwłaszcza ten bardziej tradycyjny i „moralny”, czuje się zdradzony. Bo dla wielu wyborców to nie są „zwykłe nadużycia”, tylko zdrada idei, którą PiS sprzedawał przez lata: rzekomej uczciwości i troski o słabszych.

Dziś widać wyraźnie, iż Ziobro stał się dla PiS toksycznym obciążeniem. Kaczyński i Ziobro toną. Złodziejstwo nie popłaca.

Idź do oryginalnego materiału