Zbigniew Parafianowicz: Gruz 200 my wmiestie, czyli dlaczego liczba ofiar się nie liczy?

1 godzina temu

Jeśli przyjąć za realne szacunki sekretarza generalnego NATO Marka Rutte dotyczące tygodniowej liczby ofiar wojny na Ukrainie – ponad 10 tysięcy po obydwu stronach – w samym 2025 roku zginie lub zostanie rannych 520 tysięcy Rosjan i Ukraińców. Przyjmując, iż 90 proc. ofiar konfliktu to żołnierze piechoty, obie armie tracą ogromną liczbę tak zwanej siły żywej. Przy czym można uznać, iż wojska Władimira Putina, jako atakujące, stanowią 2/3 strat osobowych (ranni i zabici).

Te wszystkie liczby to oczywiście gra. Nie sposób wiarygodnie ustalić dokładnej skali strat. Według Wołodymyra Zełenskiego od początku inwazji zginęło 46 tysięcy żołnierzy ukraińskich [takie dane prezydent Ukrainy podawał w lutym 2025 roku – przyp. red.]. Donald Trump mówi o 600 tysiącach zabitych i rannych Rosjanach i 400 tysiącach Ukraińców. Magazyn „The Economist” podaje szacunki od 60 do 100 tysięcy zabitych Ukraińców. A dziennikarze Mediazony [medialnego projektu tworzonego przez rosyjskich dziennikarzy i opozycyjnego wobec Putina – przyp. red.] piszą o 78 tysiącach poległych Rosjan. Rozbieżność jest radykalna.

Przyjmijmy najbardziej optymistyczną wersję dla Rosjan – czyli dane Mediazony. Zakładając, iż armia Putina to ok. 1,3 miliona żołnierzy, powinna się ona wykrwawić w nieco ponad 16 lat. I te szacunki już nie są grą. Ale są abstrakcją i iluzją, i w żadnym razie nie mogą posłużyć do analizy wytrzymałości państwa rosyjskiego na ból. W wojnie afgańskiej w latach 80. Sowieci stracili łącznie prawie 15 tysięcy żołnierzy. jeżeli przyjmiemy, iż tamten konflikt był gwoździem do trumny ZSRR i wielką traumą kulejącego imperium, obecne ofiary na Ukrainie już dawno powinny były położyć kres władzy Putina.

Pieniądze albo życie

Skąd zatem bierze się fenomen niekończącego się wkładu do maszynki do mięsa? I gdzie jest graniczna liczba ofiar, po której system upadnie lub chociaż osłabnie na tyle, by można było skłonić Kreml do ustępstw? Wydaje się, iż takiej liczby nie ma. Statystyka dotycząca ofiar śmiertelnych jawi się w wojnie przeciwko Ukrainie jako najmniej istotny czynnik dla Kremla. Po pierwsze wynika to ze świadomej polityki werbunkowej, która oparta jest na najczystszej formie darwinizmu społecznego. Po drugie – system wypłat skonstruowany przez Kreml – niezależnie od wielkości „ładunku 200” (gruz 200), jak określa się martwych – sprzyja pobudzaniu konsumpcji (popytu wewnętrznego) w obłożonej sankcjami gospodarce, a tym samym generuje wzrost ekonomiczny w najuboższych regionach państwa, z których zbierani są kandydaci do walk na Donbasie i Zaporożu.

W drugiej połowie 2024 roku rosyjskie ministerstwo obrony za podpisanie kontraktu wypłacało żołnierzowi jednorazową kwotę około 400 tysięcy rubli (co w przeliczeniu na złotówki daje sumę około 18,5 tysięcy złotych). choćby przyjmując stawki z 2023 roku, czyli o połowę niższe – to kwota kosmiczna z punktu widzenia mieszkańca Machaczkały, Czyty, Ułan Ude czy Chabarowska. Mówimy tu o kwocie jednorazowej. Miesięczne wynagrodzenie żołnierza jadącego na Ukrainę to około 10 tysięcy złotych. Zakładając, iż przeżyje miesiąc (to i tak dużo w warunkach ukraińskich), do jego rodziny trafia łącznie – w przeliczeniu na polskie złote – około 30 tysięcy. Plus tak zwane grobowe, czyli jednorazowa wypłata związana ze śmiercią. Odliczając koszty pogrzebu i stypy, to wciąż kwota, która w głubince, czyli na głębokiej rosyjskiej prowincji, pozwala rodzinie „dwusetki” urządzić się na całe życie.

Zarobki żołnierza na kontrakcie są – jak podaje Mediazona – od pięciu do siedmiu razy wyższe niż średnia płaca w Rosji. Ten sam serwis obliczył, iż najwięcej ofiar śmiertelnych przypada na autonomiczną Baszkirię. Nie wpływa to jednak na popularność kontraktów wojennych wśród tamtejszej ludności.

W ten sposób Rosja ma oczywistą przewagę nad Ukrainą. Mimo iż również Kijów nie skąpi na zarobkach osób najbliżej frontu. W wojnie na zasoby Kreml jest jednak w lepszej pozycji. Dla motywacji Putina znaczenie może mieć cena ropy – jak prognozuje JP Morgan, za dwa lata cena za baryłkę Brent może spaść poniżej 30 dolarów, co będzie oznaczało również spadek wartości rosyjskiej ropy Urals – ale już w „uczciwej umowie społecznej”, jaką jest majątek za życie, liczba ofiar argumentem, który by przemawiał za końcem wojny, nie jest.

Ofiary się nie liczą

Podobnie było w przypadku werbowania więźniów do Grupy Wagnera w 2023 roku (ten proces trwa nadal, tyle iż jest realizowany w odniesieniu ogólnie do sił zbrojnych, a nie tylko do prywatnych firm wojskowych). Wówczas jeszcze niższym kosztem pozyskiwano wkład do maszynki do mięsa – i tym samym obniżano społeczne koszty konfliktu. Wynagrodzeniem za służbę przy szturmie Bachmutu była wolność. Niewielu wagnerowców pozyskanych z zony jej dożyło, ale Bachmut ich wysiłkiem został zdobyty. Korzyścią dodatkową dla Putina było oczyszczenie zakładów penitencjarnych, a przede wszystkim zmniejszenie obłożenia na metr kwadratowy zony, co jest największym wyzwaniem dla rosyjskiego systemu więziennictwa.

Jednocześnie wojna pozostaje priorytetem rosyjskiego budżetu. Jak podaje Ośrodek Studiów Wschodnich nakłady na bezpieczeństwo narodowe i wewnętrzne Rosji urosły w roku 2025 w stosunku do 2024 roku i pochłoną około 43 proc. wszystkich pieniędzy zapisanych w budżecie (w sumie 415 miliardów dolarów). Podobnie – jak wynika z szacunków na lata 2026 i 2027 – będzie i w najbliższej przyszłości, co jest wyraźną sugestią, iż Kreml jest zdeterminowany, aby dalej prowadzić wojnę.

Wojennym wydatkom towarzyszą cięcia w wydatkach socjalnych i podwyżki podatków, za które płaci biznes. Sankcje, brak realnego wzrostu gospodarczego i rosnący deficyt są finansowane długiem na rynku wewnętrznym, który jest z kolei opłacany przede wszystkim przez państwowe banki. Nie jest to sytuacja idealna. Ale też daleka od defaultu, który jest wróżony Putinowi w zasadzie od aneksji Krymu w 2014 roku.

Na jednym ze spotkań w ramach Festiwalu Siedem Stron Świata w Łowiczu Wałeckim znakomity reporter i pisarz oraz były korespondent „Rzeczpospolitej” w Rosji [obecnie dziennikarz „Polityki” – przyp. red.] Paweł Reszka stwierdził, iż istnieje pewne zaburzenie percepcji liczby ofiar w świecie Zachodu. „Analizujemy liczbę 10 tysięcy i myślimy, iż jeszcze pięć i Rosja się załamie i wycofa z wojny. Później przekraczamy liczbę 20 tysięcy, 40, 60 i kolejne. A Rosja przez cały czas jest w stanie wysyłać na śmierć kolejnych żołnierzy” – mówił.

Ta makabryczna logika połączona z więziennym sposobem organizacji rosyjskich sił zbrojnych powoduje, iż liczenie ofiar nie pozwala ocenić, jak długo Putin jest w stanie wojować. Ten koszt dla władz na Kremlu jest po prostu najmniej istotnym czynnikiem w analizie zysków i strat.

*Gruz 200 my wmiestie – to popularne w ukraińskim internecie hasło określające masową skalę ofiar po stronie rosyjskiej. My wmiestie ma oznaczać: „my razem”. Gruz 200 to pamiętające jeszcze czasy sowieckie określenie zabitego podczas wojny.

Zbigniew Parafianowicz jest dziennikarzem „Dziennika Gazety Prawnej”, m.in. byłym korespondent w Iraku i Afganistanie. Publikuje materiały dotyczące Europy Wschodniej, państw dawnego ZSRR i wojskowości. Autor m.in. książek Polska na wojnie oraz Śniadanie pachnie trupem. Ukraina na wojnie, współautor Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę.

Foto.: Library of Congress, Poster showing soldiers advancing with bayonnets, cropped by the RPN team, public domain.

Artykuł jest częścią najnowszego numeru „Res Publiki Nowej” Ostatnia zima zła. O upadku imperium rosyjskiego opublikowanego 16 grudnia.

Idź do oryginalnego materiału