W centrum uwagi znalazł się wiceprezydent USA J.D. Vance, który wygłosił butne, nie do końca przemyślane przemówienie, które zbulwersowało niemiecką, i nie tylko, opinię publiczną. „To było jak uderzenie obuchem” czytamy w „Die Zeit”. Vance bowiem uznał, iż już nie istnieje to, co tworzyło transatlantyckie wspólne wartości. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych wygłosił mowę, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji, w jakiej się znalazł. Europa okazała się dlań „fikcyjnym kontynentem” o dziwnym ustroju i z nieistniejącymi prawami i wolnościami. Blisko 60 europejskich VIP-ów słuchało J.D. Vance’a w osłupieniu i tylko nieliczni słabo mu zaklaskali na koniec. Donald Trump, obserwujący Monachium z Białego Domu, uznał jednak wystąpienie swego zastępcy za błyskotliwe i znakomicie w Monachium przyjęte. Jak widać, Trumpowi w ocenie stanu rzeczy nie są niezbędne fakty, bo wystarcza mu własne przekonanie.
Umysłowa kruchość Vance’a
Zarzuty Vance’a wobec Europy o brak wolności słowa czy nieposzanowanie prawa wobec faktów, jakie oglądamy w Ameryce, wyrzucanie z pracy prokuratorów, urzędników, zabiegi o sterowanie sędziami, blokowanie redakcji i dziennikarzy, świadczą o jednym: o słabym przygotowaniu tego młodego polityka do działań na polu rozleglejszym niż kampania wyborcza w Idaho czy Ohio. Przeniesienie praktyk z kampanii wyborczej na wymagający grunt międzynarodowy odsłoniło wyłącznie umysłową kruchość Vance’a, wspartą arogancją i pychą. Populizm i ignorancja debiutanta okazały się na tyle żenujące, iż kanclerz Scholz nie zgodził się na spotkanie z nim, zaś bez porównania bardziej doświadczony w polityce prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier przejechał się jak walec po amerykańskiej polityce, zarzucając jej – przede wszystkim – brak zasad. Steinmeier niemal otwarcie zakwestionował założenia polityki USA. – Brak zasad nie może stać się modelem nowego porządku światowego – stwierdził prezydent Niemiec. Nie ma jednak pewności, czy Vance zrozumiał, o co chodzi. Ostrogą, która najboleśniej ukłuła Niemców, były wypowiedzi Vance’a (a wcześniej Elona Muska) na temat AfD i krytyka rzekomego blokowania tej skrajnej, prorosyjskiej partii przez władze Niemiec.
Wiceprezydent USA na Konferencji Bezpieczeństwa w Europie nie przejął się bezpieczeństwem w Europie. Zbeształ Europejczyków za braki w demokracji, które oddalają Stary Kontynent od wchodzących w swą złotą erę Stanów Zjednoczonych. Obwinił Europę o cenzurę i prześladowanie chrześcijan. – Administracja Trumpa chce wspierać wolność słowa. Będziemy walczyć, byście mogli wypowiadać się publicznie – pocieszył Vance zgromadzonych w Bayerische Hof. Do tego wyraził zmartwienie, iż narastają w Europie zagrożenia wewnętrzne, a tylko one są niebezpieczne. Mówił o moralności. Pouczał w kwestiach polityki migracyjnej, pokazywał dobre efekty działań „nowego szeryfa”.
Nie do zaakceptowania
Wystąpienie Vance’a sprowokowało niemieckiego ministra obrony Borisa Pistoriusa do natychmiastowego ostrego responsu. – Demokracja nie oznacza, iż głośna mniejszość ma automatycznie rację i decyduje o prawdzie – wyjaśnił Pistorius debiutantowi, ciągle trwającemu w powyborczej euforii, po czym uświadomił Amerykaninowi, iż Europa, o której tak „błyskotliwie” przemawia, nie jest Europą, w której żyje on, Pistorius. – To jest nie do zaakceptowania! – powiedział, a uczestnicy konferencji zgotowali mu owację.
Dyletantyzm Vance’a i ostre reakcje mediów europejskich na jego temat (poza skrajnie prawicowymi) nie przysłoniły najważniejszego tematu, czyli wojny w Ukrainie. Mówiła o tym Ursula von der Leyen i wypowiadał się prezydent Zełeński. Konferencja nie przyniesie zmian ani decyzji, ale – co wyraźnie czuło się po reakcjach europejskich polityków – może sprawić to samo, co bezwiednie uczynił Putin, napadając na Ukrainę w 2022 roku. Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa w Europie może wzbudzić w nas, Europejczykach, tak oczekiwane poczucie tożsamości, solidarności i wspólnoty.