Zaklinacze rzeczywistości i zaklinacze prawa. (Nie) Polityczny Kraków

1 dzień temu

Czy my w ogóle mamy w Polsce prezydenta? A czy będziemy go mieli 6 sierpnia? To temat, który nurtuje dziś wielu, a odpowiedź chyba wcale nie jest taka trudna.

1 lipca Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego stwierdziła ważność wyboru Karola Nawrockiego na prezydenta. No i się zaczęło! Zwolennicy nowego prezydenta odtrąbili powrót Polski na drogę demokracji, a przeciwnicy im na to, iż wcale nie wiadomo, bo izba Sądu Najwyższego, która orzekła o ważności tego wyboru to żadna izba, tylko spotkanie neosedziow przy kawie i ciasteczkach.

Rzeczywiście, krajowe i międzynarodowe orzeczenia sądowe mówią, iż Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych sądem nie jest, a więc i o ważności czegokolwiek orzec nie może. W tej sytuacji co dociekliwsi zadają pytanie, czy 6 sierpnia można zaprzysiąc Nawrockiego na prezydenta? Ci co go nie lubią twierdzą, iż nie i iż od 7 sierpnia obowiązki prezydenta przejmuje Marszałek Sejmu. A zdolni do snucia szerszych scenariuszy dodają do tego, iż powinny odbyć się nowe wybory, a tak w ogóle skala niespodziewanych wahnięć poparcia na korzyść Nawrockiego jest tak wielka, iż to Trzaskowski jest prezydentem.

Pod Wawelem głowy są mniej gorące, choć pogoda do tego nie zachęca, dlatego spróbujmy do całej sprawy podejść wbrew temperaturze na zewnątrz- na zimno. Przede wszystkim, o tym, iż Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie jest sądem orzekło już wiele gremiów, bo tryb jej powoływania miał bardzo luźny związek z praworządnością. Jakie to rodzi konsekwencje? W pierwszej kolejności takie, iż o ważności wyborów zdecydowało coś co nie powinno tego robić. Orzekło jednak, iż wybory są ważne i to jest pół biedy. Dlatego, iż dużo gorzej byłoby, gdyby Izba/quasiIzba/neoIzba (niepotrzebne skreślić) orzekła, iż wybory są nieważne. Wówczas naprawdę nie byłoby wiadomo co zrobić; czy powtarzać wybory, czy nie, czy zaprzysięgać Karola Nawrockiego, czy nie i kto w ogóle jest prezydentem po 6 sierpnia.

Najracjonalniejszy głos w całej dyskusji na ten temat też płynie spod Wawelu, a należy do profesora Andrzeja Zolla, który w naszym cokolwiek smutnym świecie bez autorytetów, ten autorytet niewątpliwie posiada. Ten były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej i Trybunału Konstytucyjnego nie pozostawia wątpliwości, iż 6 sierpnia Marszałek Sejmu Szymon Hołownia powinien zwołać Zgromadzenie Narodowe i…od razu zawiesić jego posiedzenie. Spowoduje to fakt, iż o północy skończy się kadencja Andrzeja Dudy, którego obowiązki, wobec braku zaprzysiężenia nowego prezydenta przejąłby Szymon Hołownia, który podpisałby przyjętą wiosną przez parlament, a zawetowaną przez prezydenta Dudę tzw. ustawę incydentalną. Zakłada ona, iż o ważności ostatnich wyborów prezydenckich orzeknie 15 sędziów o najdłuższym stażu w Sądzie Najwyższym, a więc tych, w przypadku których nie ma wątpliwości co do sposobu ich powołania. Teoretycznie Karolowi Nawrockiemu powinno to być na rękę, bo nikt już nie będzie kwestionował legalności procedur związanych z jego wyborem. Tylko, iż PiS boi się tego, iż Hołowni w pałacu prezydenckim spodoba się za bardzo, podpisze więcej rzeczy niż ustawę incydentalną (to akurat jest możliwe), a tak w ogóle, cytując Andrzeja Dudę „przekręcą wybory”.

Wiemy doskonale, iż mierzenie własną miarą jest popularne w wielu społecznościach, więc takim głosom nie ma się co dziwić. Wiemy również, iż motorem jakichkolwiek ruchów w dziedzinie uporządkowania sytuacji konstytucyjnej musiałaby być Platforma Obywatelska, a tutaj z działaniami intencjonalnymi, przemyślanymi i konsekwentnymi jest nieduży problem. Większy problem jest z szeroko pojętym środowiskiem popierającym obóz obecnej władzy. Niektórzy „popieracze” popierają bowiem tak mocno, iż w obronie demokracji gotowi są całkowicie zakwestionować wyniki wyborów i być może rozgrywać je do momentu, aż wypadną tak jak chcieliby „popieracze”.

Słuszną definicję demokracji podawał przed laty nieodżałowany Władysław Kargul, główny adwersarz Kazimierza Pawlaka z filmowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego, pytając: „A co to za demokracja, co każdemu wszystko wolno?”. No właśnie taką mamy i choćby sporo ludzi ponosiło za to w minionych latach, mówiąc delikatnie, pewne niewygody. Ponad 10,5 mln ludzi 1 czerwca wpadło na pomysł, żeby tak a nie inaczej umeblować Polskę i tym samym zgodzić się na to, by ponieść takie czy inne konsekwencje tego meblowania. Z nimi będą je również ponosić ci, którzy 1 czerwca mieli inne zdanie, ale takie to już uroki demokracji. Nieprawidłowości w liczeniu głosów niewątpliwie miały miejsce, ale mimo pokrzykiwań „popieraczy”, nie jesteśmy już bantustanem, w którym można sfałszować 370 tysięcy głosów. Skala nieprawidłowości nie zmieni więc wyniku, choć najlepiej byłoby, gdyby nie było ich wcale. A najciekawszy w tym wszystkim jest fakt, iż „popieracze” negują istnienie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych przy orzekaniu o ważności ostatnich wyborów prezydenckich, dość gwałtownie zapominając, iż to samo ciało orzekło również o ważności wyborów parlamentarnych z 15 października 2023 r. Sprawia to wrażenie czegoś w rodzaju moralności Kalego i układania demokracji w taki sposób, iż jest ona demokracją, gdy jest po naszemu.

Takie rzeczy już widzieliśmy, takie rzeczy już miały się skończyć, a obietnica ich końca była jedną z głównych przyczyn rekordowej frekwencji przy urnach w 2023 r. Wynika więc z tego, iż wystarczyło je wdrożyć w życie. Być może wtedy zaklinanie prawa i rzeczywistości nie byłoby potrzebne.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

Idź do oryginalnego materiału