Grzegorz Sroczyński: Jaki jest aktualny stan gry między Tuskiem i Kaczyńskim?
Marcin Duma: Obaj są w defensywie. Polska polityka utknęła na jałowym biegu, nikt nie ma pomysłu na wielką opowieść, która mogłaby stworzyć wielki spektakl. Toczy się mała gra, kopanie piłki na kartoflisku, dużo podań, dużo kontuzji, ale błysku geniuszu w tym nie zobaczymy. Natomiast nie jest tak, iż w tej małej grze brakuje strategii.
REKLAMA
I jakie są te strategie?
Tusk wrócił do straszenia PiS-em. Różni mądrzy mówią: "Nie straszcie PiS-em!", "Ha, ha, znów straszą PiS-em". Ale dzisiaj z punktu widzenia KO to zaczyna mieć sens.
Dlaczego?
Bo wygrał Nawrocki. A potem przez dwa miesiące była tłuczona w mediach narracja, iż PiS wróci do władzy w 2027 roku. I iż posprzątane. Elektorat w swoim świecie emocjonalnym przeżywał to niemal tak, jakby Kaczyński już teraz z powrotem rządził. I naprawdę się wystraszyli. Skoro nam to wychodzi z badań, to Platformie na pewno też wychodzi. Wiedzą, iż teraz jedyne zadanie, to przypomnieć tym zdemobilizowanym wyborcom, za co nie lubili rządów PiS-u. I Tusk to w tej chwili robi, po to są rozliczenia, po to jest Żurek.
Zobacz wideo Koalicja PiS-u z Konfederacją? Stanowcze słowa Kaczyńskiego
Bo wyborcy się zdemobilizowali i trzeba ich naprostować?
Wyborcy mieli wielkie oczekiwania wobec rządu Tuska, które pozostały niespełnione. Ich rozgoryczenie dramatycznie rosło - w badaniach to widać co najmniej od roku - narzekali, wściekali się, złość wykrzykiwali w mediach społecznościowych. A po wakacjach doszło do przesilenia, wrócili, wzięli głęboki oddech i zrobili rachunek sumienia: narzekaliśmy, pomstowaliśmy i sami sobie zrobiliśmy kuku, bo rzeczy, których chcieliśmy, to i tak rząd ich nam nie dał, a jeżeli dalej będziemy narzekać, to PiS wróci do władzy. Im teraz nie chodzi o to, iż będzie tak źle, jak było. Oni się boją, iż będzie znacznie gorzej. Widmo koalicji PiS z Konfederacją plus jeszcze Braun tworzy taki scenariusz, którego oni nie chcą zaryzykować.
Jak zrobili ten rachunek sumienia, to przystąpili do rozprawienia się ze swoimi oczekiwaniami wobec rządu. Mieli wyobrażenie, iż ich sytuacja zmieni się szybciej i bardziej. To nie nastąpiło. Ale w rozmowach z nimi w trakcie badań fokusowych jedno słowo pojawia się teraz częściej: "lepiej". "Nie jest tak dobrze, jak nam obiecano i jak się spodziewaliśmy, ale jest lepiej niż w 2023 roku". Nastąpiło urealnienie oczekiwań.
Urealnienie?
Na przykład jeżeli chodzi o inflację, to oni doszli do wniosku, iż to, co dostali, jest okej. Rytualnie od trzech lat pytamy: "A ceny to rosną, czy nie rosną?". I rytualnie badani odpowiadają: "O tak, rosną!". A teraz dodają: "Rosną w sposób przewidywalny", "Są wysokie, ale stabilne". I za tym poszła następna refleksja: "Inflacja jest wysoka, oj wysoka, ale adekwatnie czego myśmy się spodziewali? Że ceny w sklepach spadną?". "Przecież spadek inflacji nie oznacza, iż ceny spadną". Jakby nagle odkrywali Amerykę. Czują, iż presja związana ze wzrostem cen jest dziś o niebo słabsza, a za PiS-u była mocniejsza.
I to jest nowe?
Tak. Bo pamiętaj, iż dopiero na początku tego roku wyrównał się średni skumulowany wzrost płac ze średnim skumulowanym wzrostem cen po tym całym kołowrotku covidowo-wojennym. A żeby ludzie to poczuli w portfelach, to musi minąć trochę czasu. To się nie stało przed wyborami prezydenckimi, ale nastąpiło teraz po wakacjach. I widzimy to nie tylko w naszych wywiadach w ramach projektu "Światowid", ale też w badaniach GUS-u, GFK, czy CBOS-u. Ośrodków, które skupiają się nie na preferencjach partyjnych, ale na tym, jak ci się żyje albo czy udało ci się zgromadzić jakieś oszczędności.
Wyborcy koalicji na maksa rozczarowali się rządem Tuska, a teraz melodia jest mniej więcej taka: "Lepszy ten beznadziejny rząd niż rząd Brauna, Mentzena i Kaczyńskiego z Czarnkiem jako premierem". To jest suma wszystkich strachów dla połowy Polski.
Umiesz mi wyjaśnić, po co Kaczyński funduje elektoratowi drugiej strony tę sumę wszystkich strachów? Po co eksponuje Czarnka - "Pan Przemek może będzie premierem" - po co zaprasza na konwencję programową PiS Kurskiego, po co uruchamia Bąkiewicza?
Bo Kaczyński rozgrywa swój własny mecz, a Tusk swój własny. I to są dwa odrębne spotkania. Jedna z tez, którą traktuję jako punkt wyjścia do opisu naszej dzisiejszej sytuacji politycznej, jest taka, iż PiS przegrał wybory prezydenckie.
Przegrał?
Nawrocki wygrał, a PiS przegrał. Spójrz na wyniki pierwszej tury: kandydat PiS dostał dwa miliony głosów mniej, niż PiS dostał w wyborach w 2023 roku. Natomiast Mentzen dostał dwa razy więcej głosów, niż Konfederacja dostała kiedykolwiek. Czyli Kaczyński stracił dwa miliony wyborców. I gdyby jeszcze oni zostali w domach: "E tam, nie ma to sensu, Nawrocki nie wygra, więc po co iść?". Wtedy Kaczyński mógłby się nie martwić, tylko pomyśleć: zmobilizujemy ich, potem dostaniemy premię za zwycięstwo i podbijemy świat. Problem polega na tym, iż większość z tych dwóch milionów nie została w domu, tylko poszli i w pierwszej turze zagłosowali na Brauna albo na Mentzena. Patrzyłem w poszczególnych gminach na przepływy wyborców. W gminie Jedwabne liczba głosujących w 2023 roku w wyborach parlamentarnych i 2025 roku w wyborach prezydenckich była podobna, ale dokładnie tyle więcej głosów dostali Braun i Mentzen, ile ubyło PiS-owi. Prosta matematyka, jakbyś z naczynia przelewał do naczynia. Takich miejsc jest więcej: w Małopolsce, w świętokrzyskim, w podkarpackim.
I dlaczego PiS traci?
Jest w kryzysie. Zalążek problemów było widać w wygranej Nawrockiego. Choćby to, iż figura bohatera ludowego jest bardzo daleka od figury starszego pana z Żoliborza, jednego z czołowych reprezentantów polskiej inteligencji. I ta różnica bije po oczach. Kaczyński postawił na człowieka, który jest jego antytezą, przy Nawrockim wygląda jeszcze starzej, a PiS wygląda jeszcze mniej przytomnie. Co dotarło do wyborców po niedawnej konwencji programowej PiS-u? Ziobro, Kurski, Gliński, Błaszczak, czyli sami tacy bohaterowie sennych marzeń Polek i Polaków. A tu masz gościa, który zakłada bejsbolówkę i idzie na kebaba. Za każdym razem, kiedy on to robi, pokazuje, jak bardzo dziaderski jest PiS, jak daleko PiS-owi do zwykłych ludzi. On w pewien sposób szkodzi PiS-owi, degraduje, obnaża istotę PiS-u jako partii władzy.
Na to nakłada się inny problem: wszystkie tematy, które PiS świetnie sobie zmapował do kampanii prezydenckiej, dzisiaj już nie żrą. Kampania Nawrockiego - poza tym, iż oto ja jestem bliżej ludu, a Trzaskowski bliżej elit - kręciła się wokół niższych cen. "Drożyzna Tuska". "Jak zostanę prezydentem ceny energii wam obniżę o 33 procent". I właśnie to się ostatnio zmieniło w percepcji Polaków, iż inflacja jednak spadła, dzisiaj rozmowa o szalejących cenach jest nie do końca adekwatna. Problem wysokich cen przez cały czas istnieje, ale nie aż tak mocno, żeby nas angażować.
Jakie jeszcze pisowskie tematy nie żrą?
Migracja.
Nie żre?
A widziałeś warszawski wiec PiS-u przeciwko imigracji? Słabo. Temat zdechł.
Dlaczego?
Bo PiS przegrzał. Bardzo skutecznie zabili ten temat. Wysłali Bąkiewicza na granicę, miały być sceny jak z granicy serbsko-węgierskiej z 2014 roku, tłumy śniadych albo czarnoskórych mężczyzn, którzy wysiadają z niemieckich radiowozów i szturmują polskie placówki graniczne, których będzie bronić Straż Graniczna ramię w ramię z funkcjonariuszami społecznej inicjatywy Ruch Obrony Granic. Problem polega na tym, iż mimo zakupienia ze zbiórek dronów z noktowizją, mimo determinacji reportera Kanału Zero, który pokazywał kulisy nocnych patroli, nie udało się znaleźć migrantów. Wszystko w tej opowieści było, tylko nie było jej sedna, czyli krwiożerczej hordy szturmującej zachodnią granicę. Po dwóch tygodniach temat zdechł i moim zdaniem zamordowały go akcja Bąkiewicza oraz zaangażowanie w nią PiS-u. Natomiast wschodnia granica wydaje się szczelna. Tematu nie ma. Nie przeszkadza, iż mamy obywateli Indii, Pakistanu, Nepalu zasuwających na rowerach z pizzą, bo oni są okej. Pracują. Mogą zostać.
A trzecim tematem pisowskim było bezpieczeństwo: tylko my, tylko pod tym znakiem Polska będzie Polską, a Polak Polakiem, czyli pod znakiem USA, bo stawiamy na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, a nie na jakieś europejskie ciamajdy w rodzaju Macrona. Jarosław Kaczyński próbował w to grać: zróbmy Pax Americana, tylko trzeba namówić na to całą Europę. I to było super, ale do czasu, bo problemem tej całej narracji stał się Donald Trump, który nieortodoksyjnie prowadzi politykę zagraniczną. Gdybym w PiS odpowiadał za działkę zagraniczną, to codziennie rano budziłbym się zlany potem i sprawdzał na telefonie, co też takiego Trump dziś napisał lub powiedział.
Czy dziś możemy się z nim sklejać, czy lepiej nie?
Tak. Przypomnę sytuację z dronami. Reakcja Europy na to, iż wleciały do Polski była szybka i mocna. Czesi powiedzieli: jesteśmy z wami, nie mamy zbyt dużo, ale zaraz posyłamy wam trzy śmigłowce. A Trump powiedział: "Drony wleciały? Muszę się lepiej ze sprawą zapoznać, bo może to było przypadkiem". I teraz weźmy pod uwagę różnicę potencjałów, czyli to, iż USA to lotniskowce, flota kosmiczna, bombardowanie Iranu, a Czesi to, chłe, chłe, piwo i knedliki. A jednak to oni śmigłowce wysłali, a nie Amerykanie. Niemcy wysłali myśliwce, a Macron napisał tłita po polsku, co - jak się domyślasz - zrobiło nam ciepło na serduszku. Więc ta pisowska narracja, iż tylko ze Stanami, TYLKO AMERYKA, rozłazi się.
Przecież przed chwilą PiS zrobił kampanię Nawrockiemu, prowadził to Szafernaker, z mediów - również liberalnych - lały się hektolitry pochwał, jakie to było mistrzostwo świata, jak dobrze z badań korzystali.
Podzielam tę ocenę.
I nagle co? PiS zgłupiał? Stracił słuch? Nie korzysta z badań? Wygrana Nawrockiego tak ich zaczadziła, sodówka tak im odbiła, iż robią same błędy?
To nie ten przypadek. Uważam, iż profesjonalizm w korzystaniu z badań i prawidłowym ich czytaniu to element pisowskiego DNA. Tyle tylko, iż oni teraz nie grają meczu z Tuskiem. Oni grają w dość specyficznej grze przeciwko drużynie Brauna z jednej strony, i drużynie Konfederacji z drugiej. I o ile Kaczyński nie wygra z tymi dwoma przeciwnikami, to jego sytuacja w 2027 roku będzie mega trudna.
W wynikach exitpolowych po pierwszej turze wyborów prezydenckich było widać, jak się rozkładały głosy poszczególnych grup wiekowych. Fala młodych wyborców, która zmywa duopol PO-PiS, cały czas się przesuwa. Za dwa lata będziemy mieli setki tysięcy nowych wyborców, a z kolei setki tysięcy tych, co głosowali w wyborach prezydenckich, mogą już nie żyć. Byłem w Karpaczu, gdzie na jakimś panelu jeden ze sztabowców PiS-u zmierzył się z tym problemem: to są bajki z mchu i paproci, bo on od 20 lat słyszy, iż elektorat PiS-u wymiera, a PiS przez cały czas ma się dobrze. I - owszem - do niedawna była to prawdziwa odpowiedź. Tyle tylko, iż teraz pojawił się ktoś, kto organizuje młodych wyborców prawicowych: Braun i Mentzen. Już nie wyrasta się z Konfederacji, tak jak wyrastało się z Korwina, więc problem dla PiS-u staje się zupełnie realny. To zresztą było świetnie widać przed drugą turą wyborów prezydenckich. Mógł Mentzen wielkopańskim gestem zarządzić: "No, panie Karolu, pan tu podpisze zobowiązanie, iż podatków nie podniesie". To on był king maker’em. Bo gdyby tego nie powiedział - "Każdy, byle nie Trzaskowski!" - to głosy mogły się rozłożyć inaczej, a wystarczyłoby, żeby 180 tysięcy wyborców Nawrockiego zagłosowało w drugiej turze inaczej. Konfederacja w tych wyborach zdecydowała o wyniku i Kaczyński też to wie. Dlatego od razu przystąpił do szarży na Mentzena, bo rozumie, iż znalazł się w sytuacji, w której nigdy nie chciał być. "Nikt na prawo od PiS". A wyrośli mu konkurenci zarówno z prawej, jak i z lewej.
Jak to z lewej?
Braun podbiera PiS-owi tych bardziej skrajnych, a Konfederacja podbiera już teraz normalsów. Po tym, jak pozbyła się Brauna, przestała być dla nich partią niewybieralną, zaczęła zbierać wyborców dawnej Trzeciej Drogi i mniej nagrzanych wyborców PiS-u. Więc Kaczyński lewą ręką musi odganiać się od Bosaka i Mentzena, a prawą od Brauna. Wzięli go w kleszcze.
Wchodzi do studia Bosak, zawsze przygotowany, oczytany, elokwentny, wydaje się niemal politykiem centrowym. Nie zmienił poglądów ani na jotę, ale na tle Brauna nie wychodzi już na radykała. Braun natomiast wrzuca kolejny bieg i jedzie z koksem. Pamiętasz debatę prezydencką "Super Expressu"? W miejscu, gdzie wszyscy mieli szansę to usłyszeć - niemal cała Polska - użył haseł antysemickich. "No to po Braunie" - pomyślałem. Bo to była rzecz niedopuszczalna w polskiej debacie politycznej, jeżeli jechałeś wprost antysemityzmem. Zbierałeś - owszem - głosy rozmaitych oszołomów, ale jednocześnie natychmiast skutecznie się marginalizowałeś. Ktokolwiek w III RP tego argumentu używał, wypadał na absolutny margines. Tymczasem on na tym zyskał.
Dlaczego?
Fundamenty pod sukcesy Grzegorza Brauna w Polsce zbudował Benjamin Netanjahu. Interwencja w Gazie zniszczyła pancerz moralny Holocaustu, który Izrael budował przez dekady. To jest najkrótszy opis tego, co się dzieje w sprawie antysemityzmu.
Jak się wgryziesz w wyniki ipsosowego exit pola, to się dowiesz, kim są wyborcy Brauna. Po pierwsze to są ludzie skoncentrowani w twardych pisowskich regionach na południowym wschodzie Polski, głównie mężczyźni, 30-40-latkowie, wykształcenie zawodowe albo średnie, zarabiający poniżej średniej krajowej. W przeważającej mierze single. Mam wrażenie, iż Braun akumuluje narastającą frustrację tej grupy, którą normalnie obsługiwał PiS, dając im poczucie godności, dając możliwość awansu, zmiany. Ta zmiana się nie wydarzyła, bo przyszła pandemia, bo wybuchła wojna, bo sytuacja ekonomiczna się skomplikowała. Braun daje im możliwość wskazania winnych tego, iż życiowo są tam gdzie są. Dwa proste wytłumaczenia. Pierwsze: Żydzi. Drugie: Ukraińcy. Żydzi, bo to tradycyjne, wdrukowane, odruchowe, a Ukraińcy, bo to jest na czasie. W dodatku Braun jest tu na sto procent wiarygodny. Czy on kiedykolwiek chwalił pomoc wojenną dla Ukrainy? Nie. A PiS - owszem. PiS przyjął dwa miliony Ukraińców i wysłał tam setki czołgów. W jaki niby sposób takiego wyborcę Kaczyński miałby odzyskać? Próbuje się radykalizować, ale nie za bardzo na tym zyskuje, bo wtedy pisowscy normalsi mówią: nie no, kurde, to już jest za dużo.
Czyli Kaczyński ma teraz w nosie Tuska, nie z nim walczy, bo teraz musi tak naprawdę zmierzyć się z Mentzenem i Braunem?
Zabić Brauna musi. I maksymalnie osłabić Mentzena. Nic więcej się nie liczy. Jakbym chciał w halloween nastraszyć Jarosława Kaczyńskiego, to bym się przebrał za Mentzena, który ma zdolność koalicyjną z Tuskiem.
No dobrze. Ale ta strategia Kaczyńskiego, iż "Niemcy chcą nam zabrać państwo, Francuzi też. Nie wiem dlaczego, ale tak". Plus pokazywanie oszołoma Kurskiego w panelu o mediach. Plus Bąkiewicz. Plus Czarnek. To jest skuteczna strategia w tej bitwie z Konfederacją?
Dzisiaj PiS nie ma pomysłu na to, jak się dobrać do Konfederacji. I szukają. Nie mają też pomysłu na Brauna, którego trochę lekceważą, bo on nie stworzył struktur, działa na zasadzie partyzantki, więc Kaczyński nie do końca to rozumie. W tematach, które budują Konfederację - jak na przykład Ukraina - PiS ma problem, bo Konfederaci są bardziej wiarygodni. Zawsze powiedzą: to rząd Morawieckiego otworzył dla nich granicę w lutym 2022 roku, ściągnął nam banderowców, a potem ukraińskie zboże. W temacie imigracja też są bardziej wiarygodni, choćby jeżeli ten temat więdnie. U podstaw idei Konfederacji leży egoizm ekonomiczny, a u podstaw tego, co mówi Kaczyński leży socjalizm. I to jest kolejny próg, który trudno przekroczyć. Kaczyński nie może zrezygnować z kolektywnego socjalnego podejścia na rzecz podejścia egistycznego, bo jego wyborcami są w dużej mierze emeryci, ludzie starsi.
Czyli reasumując: Tusk ma teraz łatwiej, a Kaczyński trudniej?
Tusk wyczuł falę i na nią wskoczył.
Jaką falę?
No już mówiłem. Przez dwa miesiące media przekonywały, iż w zasadzie to już posprzątane, Kaczyński odzyska władzę. PiS-owcy też w to uwierzyli, chodzili cali zadowoleni, wybierali już premiera. I właśnie ta emocja zdecydowała o tym, iż wiarygodność straszenia PiS-em jest pełna. Wszyscy są przekonani, iż PiS wygra, teraz musisz tylko im opowiedzieć, jak strasznie wtedy będzie. Bo przecież jak rządził PiS, to słońce nad Polską nie wstawało.
Czyli teraz to, iż rząd Tuska oceniany jest fatalnie, bo nie dowozi, nie realizuje obietnic, powoli przestaje być istotne?
Staje się mniej istotne. Wybory prezydenckie plus ogólny nastrój dały wielu wyborcom głębokie poczucie, iż to się już wydarzyło: Kaczyński wrócił. Więc pokazujesz, iż inflacja była wtedy większa, teraz jest mniejsza. Przypominasz afery z tych ośmiu lat i po to są rozliczenia. To znowu działa. Dokładnie to samo zrobił Tusk przed drugą turą wyborów prezydenckich. Poszedł do Polsatu do Rymanowskiego i powiedział: jesteśmy irytujący, słabi, nie dowozimy, ale czy chcecie wybrać "gangstera" i "sutenera"?
Przecież wtedy to nie zadziałało.
Bo cały czas ci tłumaczę, iż to nie był ten moment! Nikt nie wierzył, iż Nawrocki wygra. A teraz jest ten moment, wszyscy nie tylko wiedzą, iż Nawrocki wygrał, ale jeszcze wierzą, iż PiS zaraz wraca. Paradoksalnie może się okazać, ze wygrana Nawrockiego utrudni Kaczyńskiemu powrót, a ułatwi Tuskowi zrobienie dwóch kadencji.
Czy jest jakaś szansa, iż do 2027 roku duopol PO-PiS diabli wezmą?
Przecież cała nasza rozmowa jest o tym, iż to nie duopol decyduje, co się w tej chwili dzieje w polskiej polityce. Chociażby to, iż Kaczyński walczy o życie nie z Donaldem Tuskiem, tylko z Konfederacją i z Braunem. Z kolei Tusk też nie jest skoncentrowany tak naprawdę na Kaczyńskim, tylko zwiera szeregi Koalicji Obywatelskiej, żeby stworzyć szersze porozumienie z PSL-em i niedobitkami Polski 2050. Widać, iż obaj władcy polskiej sceny politycznej mają problem z rozłażącymi się armiami. Dwóch odwiecznych wrogów bardzo chciałoby się ze sobą zmierzyć w epickim zwarciu, ale mają wojnę domową za plecami i najpierw tym muszą się zająć. "Ej, stary, poczekaj chwilę, bo muszę uporządkować sprawy w domu". "Spoko, rozumiem, u mnie to samo".
Odwołajmy się po raz kolejny do wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich: widać rekordowo słaby PO-PiS, suma głosów oddanych na kandydatów obu tych partii była najniższa w historii, ale jednocześnie masz silną prawicę, bo jak połączymy Brauna, Mentzena i PiS, to cały obraz jest mocno prawicowy. jeżeli dzisiaj popatrzymy w sondaże, to od wyborów prezydenckich kilka się zmieniło, wciąż mamy relatywnie słaby PO-PiS, a poza tym magmę. Po stronie lewicowej coś się wykluwa, mieli się, a po drugiej stronie masz walkę PiS z Konfederacją i Braunem, gdzie wynik jest niejasny. Jakbyśmy popatrzyli uczciwie w sondaże, to ani Tusk, ani Kaczyński nie mają dzisiaj pewności, iż będą samodzielnie kiedykolwiek rządzić. choćby jakby PiS poprawił notowania, to i tak nijak nie może się spodziewać samodzielnej większości.
Czyli co dalej?
Duopol jest zbudowany z naszych polskich pragnień i aspiracji. Oto masz obóz Tuska, "Gazety Wyborczej", liberalnej inteligencji, która uważa, iż polskim przeznaczeniem jest uczyć się od Zachodu, pamiętać, iż jesteśmy ubogim krewnym, ciężko pracować, żeby się z biedy wydobyć, a poza tym musimy być nieustannie wdzięczni naszej zachodniej rodzinie za to, jaką nam wielką dobroć wyrządziła, przyjęła do Unii, do NATO, uznała za część Zachodu. I mamy drugą stronę - pisowską - która mówi tak: to nie jest żadna dobroć, oni nas nieustannie zdradzali, a to, iż jesteśmy ubodzy, iż musimy się z tej biedy wydobywać, to wina Zachodu, a tak naprawdę to oni chcą nas, biedaków, wykorzystać, okraść. Ten spor od lat tak jest zorganizowany. Tymczasem z naszych badań wyłania się stopniowy zanik polskiego kompleksu niższości. I z tego powodu PO-PiS staje się anachroniczny.
Zanik kompleksu?
W młodszych rocznikach pojawia się naturalne poczucie własnej wartości. Jak pytamy ich o to, czy byli na Zachodzie, to wszyscy byli, również klasa ludowa. W jednej z grup fokusowych był robotnik, który właśnie wrócił z Londynu od syna. I niezależnie, czy ktoś był we Włoszech, Grecji, Francji, Wielkiej Brytanii, każdy z nich miał wrażenie, iż dzisiaj Polska jest krajem nowocześniejszym, lepiej ogarniętym infrastrukturalnie. Poza tym: "Mam pracę, jest bezpiecznie". To jest takie poczucie, iż Polska jest lepszym krajem do życia niż ten cały wyidealizowany Zachód. Tusk i Kaczyński wychodzą ze starej wrażliwości, a jak słuchasz Konfiarzy i Razemków, to oni nie mają tego kompleksu, iż chodzili w portkach pocerowanych po starszym bracie. I to oni zaczynają ważyć w wyborach.
Jak bardzo?
Młodych jest mniej niż starszych, ale dzięki wysokiej frekwencji przegłosowują starszych, którzy chodzą tak, jak chodzili. Waga tego jest w polityce ogromna.
Ale jak to przegłosowują?
No bardzo prosto. O tym, iż mamy takiego prezydenta i taki parlament, nie zdecydowali starzy wyborcy, tylko najmłodsi 18-29. Bo jest różnica we frekwencji. Starsi 60 plus mają frekwencję poniżej 60 procent, a młodzi wyraźnie powyżej 70 procent.
Ale dlaczego? Zawsze było odwrotnie, to młodzi nie chodzili, a starsi chodzili.
Bo młodym bardzo spodobało się głosowanie. Poszli, zagłosowali i wiesz, co się stało? Otóż nastąpił efekt. Sprawczość. "Zmieniliśmy władzę!". Teraz w wyborach prezydenckich to władza Tuska była "be" - mówię o rządzie. No to co? Trzeba wybrać Nawrockiego. Oni są dużo mniej spętani tymi wszystkimi konwenansami, pedagogiką wstydu, którą uprawia Kaczyński - iż nam się należy, iż jesteśmy gorsi, ponieważ Niemcy nam tak zrobili - ale też są odporni na pedagogikę wstydu uprawianą przez liberalny salon, iż Zachód, ach, tam jest prawdziwa demokracja, a tu ciemnota i zabobon. Młodzi są poza tym. Mają na obie te narracje totalnie wywalone. Bo socjalizowali się w zupełnie innych warunkach, nie czytają "Gazety Polskiej", nie czytają "Gazety Wyborczej", nie interesuje ich zdanie publicystów. Patrzą, co się dzieje na youtubie i TiK-TOK-u. Najmłodsi - ważni z punktu widzenia frekwencyjnego - w większości czerpią informację z tych dwóch platform. Trudno być zakładnikiem jednego i drugiego salonu z ich kanałami dystrybucji prestiżu, kiedy funkcjonuje się w alternatywnej rzeczywistości. Rewolucja technologiczna morduje dotychczasowe podziały i buduje swoje własne.
Jakie?
Badaliśmy stosunek do II wojny światowej. Starsi mówią: "Niemcy rozpętali wojnę i tę wojnę przegrali, a potem się okazało, iż to my jeździmy do nich na szparagi. No jaka to, panie, sprawiedliwość?!" A młodzi mówią: "No ale o co chodzi? Byłem ostatnio w Niemczech, brudno, gangi migrantów sprzedają kokę, niebezpiecznie, ja to wolę Polskę". I nie masz tego patrzenia z zawiścią i poczuciem gorszości. Ale nie masz też tej drugiej emocji, iż trzeba pojechać, zobaczyć jak tam jest mądrze wszystko urządzone, może pracę dadzą, to się nauczymy i też kiedyś będziemy tacy, jak oni. Młodzi mówią: "Po pierwsze nie chcemy być tacy, jak oni, bo jesteśmy fajniejsi, a po drugie w ogóle o czym wy mówicie? Jakaś historia zamierzchła, prehistoria". I w tym miejscu najlepiej widać gigantyczny sukces Polski po 1989 roku, który doprowadził tych ludzi do tego, iż wyzwolili się ze wstydu, który nas pętał przez lata, hamował naszą innowacyjność. To fałszywe poczucie bycia gorszym od Zachodu jest blokadą rozwoju, zabiera śmiałość i wolność eksperymentowania. Dzisiaj mamy społeczeństwo, które oczekuje należnego mu miejsca w rodzinie europejskiej. Natomiast duopol PO-PiS mówi głosem swojego pokolenia. Ludzie, którzy tymi schematami myślą przez cały czas istnieją, są istotną częścią naszego społeczeństwa, to moi rodzice, twoi rodzice, sporo też takich ludzi w naszym pokoleniu, ale już mój syn i moja córka są kompletnie z tego wyzwoleni.
***
Marcin Duma (1978) założyciel i prezes IBRiS - Fundacji Instytut Badań Rynkowych i Społecznych. Od kilkunastu lat zajmuje się badaniami opinii w Polsce.

                                                    18 godzin temu
                    















