Woś próbuje się bronić. Nie brzmi to przekonywująco

1 dzień temu
Zdjęcie: Woś


Słowa byłego wiceministra sprawiedliwości Michała Wosia trafiły do mediów nie ze względu na nowe fakty, ale przez rytuał obrony politycznej, który staje się coraz bardziej przewidywalny. Zamiast rzeczowej odpowiedzi na zarzuty związane z Funduszem Sprawiedliwości otrzymaliśmy spektakl retoryczny z dobrze znanymi elementami: personalne ataki na prokuraturę, odwołania do „motywacji politycznej” i teatralne gesty oburzenia. To wszystko brzmi atrakcyjnie dla twardego elektoratu PiS, ale przy bliższym spojrzeniu okazuje się pozbawione sensu.

Woś nie milczy, ale powtarza kilka stałych figur argumentacyjnych. Najpierw delegitymizuje akt oskarżenia: „Treść aktu oskarżenia jest absurdalna, naciągana i niezgodna z rzeczywistością. Widać, iż prokurator, który się tym zajmował, był szkolony w czasach słusznie minionych.” To mocne sformułowanie, jednak nie zastępuje dowodów. Krytyka proceduralna — jeżeli jest uzasadniona — powinna wskazywać konkretne błędy prawne, nie odwoływać się do biografii prokuratora ani do nostalgii za „czasami słusznie minionymi”. W ten sposób Woś odwraca uwagę od meritum sprawy i buduje narrację ofiary.

Drugi element to strategia nobilitowania własnej intencji: „Gdybym miał taką intencję, to półtora roku temu spieniężyłbym majątek i wyjechał gdziekolwiek” — mówi, kategorycznie odcinając się od zarzutu ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości. Tyle iż ta deklaracja nie obala obciążających faktów i nie tłumaczy, dlaczego decyzje finansowe z tamtego okresu przybrały akurat taką formę. To klasyczne zagranie: zamiast rozliczyć okoliczności — przedstawia się jako ktoś, kto pozostał, aby „walczyć”. Sympatie patriotyczne mają tu zastąpić transparentność.

Trzeci, najniebezpieczniejszy element retoryki, to umiejętność eskalowania sporu na poziom tożsamościowy i spiskowy: „Zostaję, żeby walczyć z niemiecką partią w Polsce, która realizuje niemiecką agendę w koalicji 13 grudnia.” To sformułowanie to mieszanka prorodzinnej mitologii i antyniemieckiego tropu, które ma mobilizować elektorat przez wykreowanie wroga zewnętrznego i wewnętrznego zarazem. Polityka oparta na takich uproszczeniach ułatwia polaryzację, ale nie sprzyja instytucjom ani debacie publicznej.

Równie niewiarygodnie brzmią emocjonalne, lekceważące frazy, które mają pokazać prokuraturę jako przesadnie teatralną: „Łaskawy pan, iż mnie nie aresztował. Może jeszcze jakieś wyrazy wdzięczności powinienem mu wysłać lub, gdyby był kobietą, to może bukiet kwiatów? To absolutnie żenujące.” Takie słowa — poza ordynarną prowokacją — zdradzają mechanizm obrony oparty na ośmieszaniu przeciwnika zamiast rzeczowej argumentacji. Często bywa to wygodne, bo ośmieszenie łatwiej rezonuje w mediach społecznościowych niż długa analiza prawna.

Nie sposób również pominąć kwestii zabezpieczenia majątku — argumentu, który Woś klasyfikuje jako „absolutne kuriozum” i dowód „politycznej motywacji”. o ile środki zabezpieczające stosuje się rzadko i przy końcu postępowania, to należy to wykazać dowodami prawnymi. Samo stwierdzenie, iż to „pokaz czystej politycznej motywacji”, nie wystarcza; wymaga ono konfrontacji z dokumentami postępowania i jasnej, merytorycznej obrony.

Ostatecznie mamy do czynienia z dobrze wystylizowaną linią obrony: delegitymizacja prokuratury, apele do lojalności, spiskowe narracje i teatralne ośmieszanie przeciwnika. To działa — dla zwolenników. Nie działa natomiast jako odpowiedź na pytanie: czy decyzje o przekazaniu publicznych pieniędzy były zgodne z prawem i interesem publicznym? Na to pytanie odpowiedź powinna płynąć z faktów, dowodów i transparentnej argumentacji — nie z retorycznych sztuczek.

Jeśli polska scena publiczna ma odzyskać standardy, to politycy winni dowodzić swoich racji, a nie je udawać. W sytuacji Wosia brakuje tej ciężkiej, nudnej, ale koniecznej pracy: dokumentów, wyjaśnień i dowodów. Dopóki jej nie zobaczymy, retoryka pozostanie — co najwyżej — spektaklem.

Idź do oryginalnego materiału