Wojna secesyjna kończy się dopiero dzisiaj – zwycięstwem Południa

2 miesięcy temu

W niedawnym wystąpieniu telewizyjnym Kevin Roberts, dyrektor Heritage Foundation (w znacznym stopniu odpowiedzialnej za szykowany na drugą kadencję Trumpa ekstremistyczny Projekt 2025), zagroził, iż jeżeli Amerykanie nie pozwolą skrajnie prawicowym siłom na przekształcenie Stanów Zjednoczonych z demokratycznej republiki w państwo autorytarne, to na ulicach poleje się krew:

„Jesteśmy w trakcie przejmowania naszego kraju. […] Oni [lewica] dostają apopleksji, prezenterzy MSNBC, na przykład, codziennie szaleją z wściekłości, bo nasza strona wygrywa. Dlatego wracam do punktu wyjścia i chcę was zapewnić, niebezpodstawnie, iż trwa druga rewolucja amerykańska, która obędzie się bez krwi, o ile pozwoli na to lewica”.

Trudno się z nim nie zgodzić. Ameryka zmieniła się w wyniku szeregu orzeczeń skorumpowanych republikańskich sędziów (wyłącznie: nie poparł ich żaden sędzia mianowany przez demokratów), które przekształciły sam system prawny i polityczny Ameryki.

Tymczasem media głównego nurtu albo wcale nie zauważają problemu, albo nie potrafią należycie przedstawić tego, jak radykalnie zmieniły się Stany Zjednoczone i jak dalece tworzący Sąd Najwyższy republikanie odwiedli nas zarówno od wizji ojców założycieli, jak i norm i standardów działającej współczesnej republiki demokratycznej.

Przede wszystkim, za sprawą szeregu decyzji – z których pierwsza została sporządzona przez słynnego korporatystę, sędziego Lewisa Powella – republikańscy sędziowie doprowadzili do faktycznego zalegalizowania wręczania łapówek politykom i sędziom przez obrzydliwie bogate wielkie korporacje.

Zaczęło się od opinii Powella w sprawie Bellottiego z 1978 roku, która otworzyła (już uchylone) drzwi dla doktryny, iż korporacje nie tylko są „osobami” w rozumieniu konstytucji, ale także, iż przysługują im prawa człowieka zapisane w Karcie Praw (pierwsze dziesięć poprawek do amerykańskiej konstytucji).

Na podstawie tej przesłanki Powell stwierdził, iż pierwsza poprawka, dotycząca wolności słowa, obejmuje korporacje tak samo jak majętne osoby prywatne. Sędzia poszedł jednak dużo dalej, orzekając, iż korporacje nie mają ust, wypowiadają się więc poprzez sposób, w jaki wydają pieniądze – to zaś oznacza, iż wspieranie polityków lub nachalne promowanie kandydatów na urzędy podchodzi pod wolność słowa i nie może być przedmiotem kontroli państwa.

Wyrok w sprawie Citizens United, kolejna z serii decyzji wydanych przez republikańskich sędziów przy decydującym głosie Clarence’a Thomasa (po tym, jak przyjął warte miliony łapówki), tylko poszerzył zakres tej doktryny w stosunku do milionerów i korporacji: doprowadził do stworzenia systemów wykorzystujących tzw. dark money, dzięki którym majętni darczyńcy i spółki mogą ukryć swoje działania na rzecz konkretnych celów politycznych, prawnych czy legislacyjnych.

Pod koniec czerwca zdominowany przez republikanów Sąd Najwyższy posunął się jeszcze dalej. Oświadczył mianowicie, iż gdy firmy lub milionerzy przekazują politykom pieniądze w zamian za kontrakty, uchwały czy inne przysługi, to, o ile zostaną one wypłacone po całej sprawie, nie stanowią łapówki, ale „wyraz wdzięczności”.

Jedną decyzją sędziowie pogrzebali 240 lat amerykańskiego prawa i zalegalizowali łapówkarstwo.

Tym samym odebrali też federalnym agencjom regulacyjnym zdolność do ochrony przeciętnych ludzi, wyborców, pracowników, a choćby środowiska naturalnego przed korporacjami, które je wyzyskują i zanieczyszczają, posuwając się przy tym choćby do kradzieży płac. W zakresie gospodarczym władza przeszła z wybieranego przez obywateli rządu na dyrektorów wykonawczych i zarządy najbardziej bezwzględnych i szkodliwych amerykańskich spółek.

W kwestii immunitetu Donalda Trumpa Sąd Najwyższy postanowił, iż prawo karne nie pozwala na ściganie prezydenta bez względu na popełnione przez niego czyny, o ile Trump oświadczy, iż stanowiły one część jego „oficjalnych” obowiązków. Kto decyduje o tym, co jest oficjalnym obowiązkiem prezydenta? Sześcioro republikanów w składzie Sądu Najwyższego.

Obecnie w Ameryce korporacjom przysługują prawa człowieka, pieniądze nie różnią się niczym ważnym od wypowiadanych słów, państwowe urzędy tracą prawo do regulowania działalności prywatnych firm, a prezydent stoi ponad wszelkim prawem, jak niegdyś królowie, szachowie, mułłowie, dyktatorzy i papieże. Te werdykty Sądu Najwyższego fundamentalnie zmieniły naturę Ameryki.

Nie sposób uczynić zadość znaczeniu tych orzeczeń i ich konsekwencjom. Ameryka 1.0 dobiegła końca; żyjemy w nowej Ameryce, przypominającej bardziej państwo Konfederacji, w którym zamożne rodziny i wielkie spółki tworzą prawo, egzekwują przepisy i karzą tych, którzy trafią w ich czuły punkt lub staną im na drodze.

W Ameryce 2.0 nie ma prawa głosu. Gubernatorzy i sekretarze stanu mogą je odebrać bez konieczności informowania o tym (chociaż przez cały czas muszą zwrócić się do sądu, jeżeli chcą odebrać komuś broń). Mogą zniszczyć dowolnego polityka, jeżeli tylko włożą w kampanię wystarczająco dużo środków (w tym dark money, których źródła nie sposób ustalić).

Prezydent może teraz zrobić o wiele więcej niż George W. Bush, który bez procesów torturował i więził niewinnych ludzi w Guantanamo. Może np. postrzelić kogoś na Piątej Alei na oczach całego świata i powiedzieć, iż zrobił to w ramach sprawowania urzędu. Może też pozbawić każdego Amerykanina środków do życia lub uwięzić w oparciu o wątpliwe „oficjalne” prawne przesłanki.

Ameryka 2.0 nie jest demokracją – jest oligarchią, o czym pisałem w książce The Hidden History of American Oligarchy (Nieznana historia amerykańskiej oligarchii). Po tak długim czasie Południe wygrało wreszcie wojnę secesyjną. Lub jest o krok od zwycięstwa.

I chociaż miną miesiące, a raczej całe lata, zanim Amerykanie zdadzą sobie sprawę z nowych uprawnień, jakie republikanie w Sądzie Najwyższym nadali prezydentowi, milionerom i korporacjom, to jednak stopniowo przekształcą one USA w państwo, które bardziej przypomina Węgry lub Rosję niż republiki europejskie czy demokracje w południowo-wschodniej Azji.

Jedynym lekarstwem na tę trwającą od ponad 50 lat kampanię, która dziś osiągnęła zaawansowane stadium, jest olbrzymi zryw do urn tej jesieni, w wyniku którego Kongres dużą większością głosów trafi do demokratów, a Biały Dom pozostanie w ich rękach.

Jeśli się to nie uda, to choć rozproszone ośrodki będą stawiać opór przez lata, zawrócenie Ameryki z kursu, jaki wyznaczyli prawicowi miliarderzy, będzie prawie niemożliwe.

Ostatnim tak ważnym okresem w amerykańskiej historii, gdy bogaci oligarchowie usiłowali obalić demokrację, była wojna secesyjna. Dziś, podobnie jak i wtedy, stawką jest przetrwanie państwa tworzonego przez nas i dla nas, dla wszystkich ludzi Stanów Zjednoczonych Ameryki.

**
Thom Hartmann jest komentatorem radiowym i telewizyjnym. Opublikował ponad 20 książek, w tym Unequal Protection: The Rise of Corporate Dominance and the Theft of Human Rights (nagroda Project Censored, 2004) oraz The Last Hours of Ancient Sunlight, na bazie której w 2016 roku powstał film dokumentalny Before the Flood. Na Twitterze: @thom_hartmann

Artykuł opublikowany w magazynie Common Dreams na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

Idź do oryginalnego materiału