Wojna a sprawa polska

3 godzin temu

Wojna a sprawa polska

8 marca, wpis nr 1342 Napisał Jerzy Karwelis dziennikzarazy/wojna-a-sprawa-polska

Tego się właśnie obawiałem: iż przyjdą nowe czasy, zaś my będziemy jechali po staremu. Nie tylko w szaleństwie bezmyślnej wojny polsko-polskiej, ale przy całkowicie innym tzw. paradygmacie znowu wrócimy do ulubionego zajęcia klasy politycznej III RP – szukania na gwałt patrona. A adekwatnie jeszcze gorzej – przy zmianie pozycji utartych i wytartych patronów – czy to niemiecko-unijnego czy amerykańskiego – będziemy szukali nie tego, co dla nas lepsze, tylko zapewniali swych odwiecznych panów o swojej bezwarunkowej lojalności. Tylko tyle i tylko taka nam się ostała nasza, pożal się Boże, polska racja stanu.

Taka postawa do niczego nie pasuje i widzą to… choćby nasi patroni. Bo co im z naszych deklaracji lojalności, jak albo nie wiedzą – ci ONI – co z nimi samymi będzie (Niemcy i Europa) albo głupio im nam powiedzieć (jak Amerykanom), iż pobite gary, no bo jak tu patrzeć w służalczą mordkę klienta i powiedzieć mu prawdę, której sam chyba się domyśla wypierając fakty? Że kochamy się, iż zasługi, ale teraz radźcie sobie sami? Tylko my tego nie widzimy, albo – znowu gorzej – oni tam na polskiej górce widzą swą bezradność, ale nam jej nie ujawnią, bo byśmy ich zapytali jak to się stało z tym porozumieniem bezradności ponad politycznymi podziałami?

Ujawniły się bowiem dwa stronnictwa, co prawda istniejące od dawna, ale teraz wyraźnie po refleksji dni ostatnich ich sytuacja się zaognia. Postawa jest zadziwiająca – dzieje się, panie, ale my tu będziemy i tak stali przy naszym patronie, choćby jak nas będzie od siebie odpędzał. Mamy więc dwa obozy i pewne oboczności, ale najpierw zajrzymy do namiotów plemiennych; na pierwszy rzut idzie PiS.

Make America Great Forever

Pisowcy mają zagwozdkę. Bez zastanowienia przy takiej rozgrywce rzuciliby się w ramiona Trumpa – co im tam zadrzeć z Europą, czy dać się jednak przypisać do zdrajców orbanowsko -ficowskich. Spokojnie by wystawili się jako (jedyny?) lojalny partner USA, boć to przy nim stali, choćby za Bidena. Ale jest jedna przeszkoda – Rosja. Otóż jest to dla PiS-u nierozwiązywalny dylemat. Z Trumpem choćby do piekła, ale ten Trump właśnie za partnera obrał sobie znienawidzonego przez PiS – Putina. Trzeba by było więc zjeść swój własny język i – pośrednio – dostarczyć tuskom argumentu, iż jednak to ten Kaczor to onucowy jest.

Przypomnijmy, iż licytowanie się na onucyzm to trwała zabawa polskiej klasy politycznej, kiedy okazało się w rezultacie, iż wszyscy są putinowcami, a więc prawdziwi agenci w tym zamieszaniu mogą spać spokojnie. Teraz już widzimy, iż osmatyczne poparcie PiS-u dla działań Trumpa jest używane, szczególnie w kampanii na prezydenta, jako bicz onucyzmu PiS-u, trzymanego w ręku tusków. Nie wiadomo dlaczego PiS się tego panicznie boi i zaczyna się tłumaczyć, a tłumaczą się – w polskim mniemaniu – tylko winni. Jest tu więc słaby punkt.

Ale nie najsłabszy. To, iż jednocześnie PiS chce się trzymać Trumpa, a ten chce się trzymać Putina, to dla Kaczyńskiego ogólna zagwozdka. Moim zdaniem PiS jest rzeczywiście antyrosyjski, co kiedyś dawało plusy dodatnie temu ugrupowaniu, ale te czasy już minęły. Teraz, kiedy Trump gada z Putinem, odzywa się kandydat jak najbardziej społeczny, czyli Nawrocki, iż jak będzie prezydentem to zerwie stosunki dyplomatyczne z Moskwą. Tłumaczy to tym, iż Rosja jest państwem zbrodniczym i nie będzie z takim gadał. Ale co, taki Trump to już może? A co – amerykański Donald jest wynajęty do czarnej roboty? To pokazuje głębokie niezrozumienie sytuacji. W obliczu wyjścia Amerykanów z Europy będziemy się musieli dogadywać z Rosją i może modlić, by ta zechciała, albo by Trump to na niej wymusił. A to jest scenariusz nie do pomyślenia dla Kaczyńskiego.

Granie na dudach

Oj tam, Kaczyński – popatrzmy na Dudę. Ten to ma dopiero zagwozdkę: postawił wszystkie polskie karty na Ukrainę i jej zwycięstwo, stał się bardziej ambasadorem jej interesów niż Polski. I zbiera żniwo braku planu „B”. A wystarczyło tylko założyć, iż Ukraina tę wojnę przegra, a my się wyprujemy ze wszystkiego, łącznie ze sprawczością w swoim regionie. W końcówce to był już jakiś masochizm – my wszystko, a Kijów… z Niemcami. I okazało się, iż Duda tego nie przewidział, co każe nam spytać o jego kalkulacje najbardziej optymistycznego scenariusza. Otóż wychodzi, iż celem Dudy było odbicie w tej wojnie co najmniej terenów Ukrainy sprzed inwazji z 2014 roku, jeżeli nie zmiana władcy Kremla. To przecież Duda zapewniał, iż Rosja przyjdzie jeszcze na kolanach prosić o pokój. Takie były wizje – i to jedyne – horyzontu wsparcia Ukrainy przez Polskę w wykonaniu jej prezydenta. Trzeba przyznać, iż rozpaczliwie dziecinne, zwłaszcza iż zapalczywość w ich wyznawaniu wskazywała – a fakty to potwierdziły – iż Duda innego scenariusza nie miał. A wydarzył się właśnie ten inny.

Najlepiej tę pisowsko-dudzianą zagwozdkę pokazuje ostatnie spotkanie (to 8-10 minutowe) Dudy z Trumpem. Wiadomo bowiem co tam Duda Trumpowi powiedział. Jak się znam na Trumpie to raczej Duda słuchał niż mówił, ale jak się przedarł przez ego pomarańczowo-włosego to ostrzegł go, by Trump nie wierzył Putinowi, bo ten go okłamie, gdyż jest byłym oficerem KGB. Tak, nasz prezydent myślał, iż to jakaś rewelacja dla Trumpa, bo ten pewnie był cały czas utrzymywany w błędzie dezinformacji, iż Putin był z zawodu burłakiem na Wołdze. Zastanówmy się co o Dudzie i jego ekipie pomyślał wtedy Trump.

On tu wywija z piekłoszczykiem Putinem deal życia, dzieli świat pod pretekstem gadki o marginalnej dla niego Ukrainie, a tu wychodzą Polacy i mu ujawniają rewelację, iż jego interlokutor chce go okłamać. A więc – uwaga, uwaga! – nie wolno mu wierzyć. Tak, bo Trump się łudzi biedaczek, iż Putin dotrzyma ustaleń tylko dlatego, iż będzie mu głupio zawieść zaufanie Trumpa. To jest jakieś szaleństwo polskiego myślenia o sprawach międzynarodowych, które – moim zdaniem – dyskwalifikuje Polaków, a adekwatnie ich polityczne ekipy, jako poważnych partnerów. Deale na tym poziomie nie polegają na zaufaniu tylko kalkulacji, iż takie nowe warunki się opłacają obu stronom i są trwałe tylko do momentu, kiedy okoliczności sprawią, iż opłacać się przestaną. Putin dla Trumpa może w tej sytuacji zjadać codziennie niewinne dzieci na śniadanie i nie ma to nic do ważności dealu. A Polacy mu proponują – znowu – politykę opartą na wartościach, do których należy powątpiewanie w zaufanie do osoby, która kłamie zawodowo. Dla Trumpa takie odzywki to kosmos niedojrzałości polskiej klasy politycznej. Widzi, iż „dla Polaków można wszystko, zaś z Polakami – nic”.

Znowu Polacy nic nie zrozumieli…

Ciekawe jaka jest w tej sytuacji wizja PiS-u. Że co? Że Trump odejdzie a nas zostawi w wysuniętej kasztelanii? Że będziemy drugim Izraelem, pilnującym jego interesów w Europie? No, bo jaka jest inna wizja? Niech i będzie taka, ale to powrót w stare koleiny. To, iż będziemy klientem, to jasne, ale znowu wrócimy do mało autonomicznego partnerstwa. Znowu zaczniemy kupować broń od USA, którą nam oni będą mogli wyłączyć kiedy chcą, a zwłaszcza, jak się będziemy wybierać na Moskwę, gdzie siedzi nowy kolega Trumpa. A jak takie wyłączenia będą wyglądały jak się będziemy bronić? Podobno elektroniczne mapy polskich F kończą się na granicy z Rosją i może nie tylko, bo na granicy z Ukrainą pewnie też.

A to pokazuje, iż znowu będziemy niesamodzielni, szastani interesami, jak widać zmiennymi, naszych odwiecznych przyjaciół w dealu opartym na wartościach dawno już nie uprawianych w świecie zaniku soft-power. Oczywiście pod warunkiem, iż PiS byłby u władzy i mógłby tak stać z karabinem u nogi. A u władzy nie jest, ale słychać już rachuby, iż Trump może u nas postawić na innego niż biednowsko-tuskowego konia. Ale wcale – przy takiej dziecinadzie – nie jest pewne, iż wybrałby PiS. No bo co to za partner, który od bandytów wyzywa Trumpa strategicznego koleżkę?

Tak, słyszę te ploteczki o Sowie 2.0, obaleniu tuskowych i romansie z Konfederacją, która w kategorii onucyzmu przecież była choćby wystawiana przed PiS. Ale pewnie będzie gorzej – to znaczy iż Trump może całkowicie olać Europę, niech się sama zjada. Poza tym nie wiadomo czego w tej kwestii zażąda Putin, o czym dowiemy się z telewizji.

Ten trop „myślenia” polskiego można rozpoznać dość łatwo. Po pierwszych dniach stuporu wobec wolty Trumpa prawica narodowo-socjalistyczna przycichła, ale narracja się już znalazła. Można ją zauważyć nie tylko w memach wychwalających Trumpa, ale głównie poniżających Zełenskiego. Pajaca, aktorzyny, najlepszego sprzedawcy, ukraińskiego ćwoka w zielonym dresie. To jest poziom polskiego myślenia – od ściany do ściany. A mówimy tu o gościu, co to dostał Orła Białego, najwyższe polskie odznaczenie. Na pstrym, bo amerykańskim, koniu jeździ sława mołojecka u Polaków. Te domorosłe psychoanalizy awantury z Białego Domu mają nam zastąpić myślenie strategiczne. I zastępują, choć to żałośnie żałosne.

Tuski, czyli Make Europe Still Alive

Tusk, też biedaczek, nie ma lekko. No, bo z jednej strony skończyła się zabawa jazdy na gapę, ale wcale nie widać, iż jest jakiś tramwaj, do którego się można przesiąść. To znaczy ten tramwaj jest, tylko, iż on nie jeździ. Europejski tramwaj nie jeździ już od tak dawna, iż – choć duży i zasobny – zardzewiał kompletnie, zaś nie ma go komu popchnąć.

Do tej pory to się siedziało na bocznicy, nadymało, iż fajnie, inne tramwaje popylały i zatruwały środowisko, my zaś z wyższością patrzyliśmy się na tych kulisów ze swoich europejskich przedziałów. I jak tu teraz ruszyć de? Po pierwszym szoku, iż „jak to?” zaczęła się jak zwykle konferencyjna krzątanina. Narady, konferencje, dysputy. A czas leci. A tu o żadnej solidarności mowy nie ma. Europa z dwa razy większym potencjałem ludzkim i zbrojeniowym (drugi gracz militarny na świecie) nie ma ogarniętego systemu do obrony, co dopiero do wojowania.

Tusk ma słabo, bo widać, iż jest w wirze obijania się o ściany. On jest chyba jak Kukiz – ma takie zdanie jak jego poprzedni rozmówca. Raz mówi, iż bez USA się nie da, raz, jak pogada w Brukseli, iż się da, ba – choćby to lepiej, bo się Europa ogarnie, oczywiście pod światłym przywództwem jego unijnej prezydencji. A tu wszystko przesypuje się przez palce.

Jestem jednak pewien, iż akurat Tuski wylądują w „rozwiązaniu” unijnym. Ciągnie swój do swego. A więc pora je tu zarysować, byśmy wiedzieli, w co się angażujemy. Po pierwsze – Niemcy. Nowy kanclerz zadeklarował gigantyczne środki własne na zbrojenia. Niemiec. A to ważne rozróżnienie , bo obok toczy się proces równoległy. Otóż kiedy konie kują geopolitykę, to żaba unijna w postaci Ursuli von der Leyen – podstawia nogę. Finansowaniem dozbrajania Europy ma się zająć Komisja Europejska. I wszystko jasne, iż nic z tego nie będzie. Będzie tak, jak z KPO – zrzucą się wszyscy, kasę będzie trzymać i decydować na co wydać Ursula, będzie tymi decyzjami karać i nagradzać, spłacać mają wszyscy, choćby ci, którzy nic nie dostaną, zaś armaty – jak za kowida szczepionki – Ursula będzie zamawiać z Big Militarią esemesami, które znowu się gdzieś skasują. Czyli zarobi, kto ma zarobić, zaś sytuacja militarna się nie zmieni. Takie to mechanizmy szykuje nam wciskająca się tu Unia.

Krążenie jelit

Tak jak w przypadku polskiej klasy politycznej, tak tym bardziej i unijnej nie wierzę, iż bez zmiany elit uda się jakoś przejść suchą nogą przez te mokradła. Czasy już inne, a oni kombinują po staremu. To się znowu tylko uda na użytek wewnętrzny, ale tym razem z bardzo szybką zapłatą rachunków za ściemę. Konferencje wydalą z siebie kolejny projekt dłużny, gdy Unia pożyczy „na rynkach” kasę pod zastaw państw-członków, będzie się preferowało zakupy u tych co trzeba, drogo, ale za to późno. Czyli skończy się na tym samym. Moim zdaniem bezwzględnie finansowanie zbrojenia się Europy powinno się odbyć poza organizmem Unii. Inaczej to będzie kosztowna ściema. A taki pozaunijny układ może by wypracował organizacyjną alternatywę dla samej Unii. Może to będzie największy wkład Trumpa w nasz region – nie „obudzenie” Europy, tylko jej przemiana. Mieliśmy bowiem do tej pory dwa scenariusze: trwanie w Unii przy jej gniciu, albo jej gwałtowny koniec, a przynajmniej Polexit, zwany także Polescapem.

Teraz pojawia się trzecia możliwość – powstanie równoległej organizacji konkretu, która poprzez swą podstawową, bo militarną sprawczość, przejdzie gwałtownie na poziom polityczny i przejmie rozsądne zadania europejskie.

Ten trend też, jak ten pisowski, ma swoje memy. A rebour. Tam gdzie jest u pisowców pajac Zełenski, tam zastępuje go pajac Trump. Pomarańczowo-grzywy głupek, który niczego nie rozumie, amerykański chłopek-roztropek z filmów o white trash. Na przemian z zaśpiewami o niszczeniu odwiecznych i uzgodnionych wartości. A przepraszam – jakich wartości? Genderyzmu, cenzury pod pretekstem mowy nienawiści, czy organizowaniu okrągłych stołów w sprawie poradzenia sobie z nieprawilnymi wynikami wyborów? Czyli tym wszystkim, o czym Europejczykom wygarnął wiceprezydent Vance w Monachium? Jak grochem o ścianę. I znowu – nie tylko Polacy – pogrążamy się w spór bez sensu, ale o dużym znaczeniu, bo rachunki za takie zaniechania nie zabrania się za sprawę – są znaczne. Porysujemy sobie znowu kredkami po asfalcie naszej racji stanu, nic nie zrobimy, obrazimy się na rzeczywistość, zamiast wyciągnąć z niej wnioski. Jak się jeden z drugim odwraca ze wzgardą od okropnej rzeczywistości, to ona wcale nie znika, za to można od niej dostać solidnego kopa.

Finis Europae?

Dożyliśmy czasów zerwania zasłon. Żyliśmy sobie na tej widowni udawanego teatru. Życie toczyło się gdzie indziej, za kulisami, które urosły do takich rozmiarów, iż to my staliśmy się zapleczem. Teraz nam to nagle uświadomiono, tę naszą bezradność. My się łudzimy, iż dopiero jak to zauważyliśmy (co poniektórzy) to to się dopiero teraz zaczęło. I gniewamy się na posłańców realizmu. A ta sytuacja trwa od lat, świat wygląda inaczej niż nam się go pokazywało od dawna. A to, iż nam się to podobało to wcale nie oznacza, iż ten deficyt będzie trwał wiecznie. Że rachunki, im bardziej opóźnione, nie będą tylko większe. Odsłoniły się nam prawdziwe konstrukcje rzeczywistości, a my co robimy? Dalej wywołujemy swych ulubionych aktorów z odwołanego właśnie spektaklu. I buczymy na widowni, iż to co się okazało wcale nam się nie podoba.

Smutne to, bo z tego dałoby się wyjść, ale Europa musiałaby wyjść z samej siebie, a na to jej nie stać. Potrzeba byłoby wymiany elit, a alternatywy dla niej nie bardzo widać, o co się obecna elita stara cały czas. Trzeba by było pewnego poziomu świadomości wśród ludu, a ten jest kompletnie ogłupiały albo przekupiony fundowanymi przez państwo socjalnymi bańkami komfortu. Kto pójdzie bronić Europy? Tęczowo-rurkowa armia która walczyła dotąd jedynie o zaimki? Zostają więc, ach cóż za upokorzenie, jedynie kibole? A po drugiej stronie mamy poważnych przeciwników – kałmuckie mordki, które pójdą z chęcią na Europę jeżeli Putin im każe. Nasze nieodwiedzane biblioteki spalą na ogniskach, przy których będą sobie pokazywać prawdziwe europejskie trofea – sedesy i pralki z domów byłych panów świata…

Napisał [i przeczytał] Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Idź do oryginalnego materiału