"Chcą mojej politycznej śmierci" - mówiła w zeszłym roku Marine Le Pen o śledztwie w swojej sprawie. No to czas obstalowywać polityczną trumnę. Liderka Zjednoczenia Narodowego (czyli Frontu Narodowego po rebrandingu) do tej pory startowała w wyborach prezydenckich trzy razy. Czwartego razu w 2027 ma nie być. Paryski sąd, w ramach kary za defraudację publicznych środków, przychylił się do wniosku prokuratury. Właśnie skazał Le Pen na pozbawienie wolności, grzywnę i odebrał jej bierne prawo wyborcze.
REKLAMA
Zobacz wideo Trzaskowski chce obciąć pieniądze szpitalom. Żeby "nie zarzynać przedsiębiorców"
Jaka dokładnie kara spotka Le Pen?
Prokuratura żądała dla Le Pen pięciu lat więzienia, a także grzywny w wysokości 300 tys. euro i pięcioletniego zakazu kandydowania na urzędy publiczne. Różne były na ten temat głosy - wychowanek Le Pen Jordan Bardella, dziś prezes Zjednoczenia Narodowego, jeszcze niedawno upierał się, iż nie ma w ogóle o czym rozmawiać, bo zakazu kandydowania nie będzie. Minister sprawiedliwości, centroprawicowy Gérald Darmanin, twierdził, iż z Le Pen trzeba walczyć przy urnach wyborczych, a nie w sądzie. A inni - jak lider Partii Socjalistycznej Olivier Faure - zwracali uwagę, iż istnieje we Francji coś takiego jak trójpodział władzy i może politycy powinni jednak wstrzymać się z takimi wypowiedziami.
Le Pen finalnie została skazana na cztery lata pozbawienia wolności. Dwa lata z tego to kara w zawieszeniu, dwa nie, ale tę część kary Le Pen będzie mogła odbyć w systemie dozoru elektronicznego. Zapłaci też 100 tys. euro grzywny. I - co najważniejsze - przez pięć lat nie będzie mogła kandydować na urzędy publiczne. Ten ostatni element kary wchodzi w życie natychmiast. To oznacza, iż choćby jeżeli polityczka się od niego odwoła (co najprawdopodobniej zaraz uczyni), nie będzie tak, iż przed wyrokiem sądu apelacyjnego będzie mogła startować w wyborach jak gdyby nigdy nic. Co więcej, kara finansowa spotka też ugrupowanie Le Pen. Zjednoczenie Narodowe będzie musiało zapłacić 2 mln euro grzywny (w tym milion w zawieszeniu).
Czytaj także:
"Nie jestem faszystą, ale...". Skrajna prawica maszeruje po władzę
Za co dokładnie skazano Le Pen?
Za sprzeniewierzenie europejskich pieniędzy. Chodzi o zatrudnianie asystentów europosłów, którzy tak naprawdę nie zajmowali się unijnymi sprawami, tylko partią. Oprócz Le Pen (która była europosłanką w latach 2004-2017) za podpisywanie takich fikcyjnych umów skazano jeszcze ośmiu eurodeputowanych i dwunastu asystentów. Jak ogłosiła przewodnicząca składu sędziowskiego Bénédicte de Perthuis, w Zjednoczeniu Narodowym opracowano cały system. "Ustalono, iż wszystkie te osoby [asystenci] w rzeczywistości pracowały dla partii, a zatrudniający ich europosłowie nie powierzali im żadnych zadań" - mówiła sędzia o pracownikach zatrudnionych przez Le Pen i jej partyjnych kolegów. "Przechodzili od jednego deputowanego do drugiego. [...] Nie chodziło o uwspólnianie pracy asystentów, ale raczej o uwspólnianie ich kopert [z pensją]". Sąd oszacował, iż w sumie Le Pen i jej współpracownicy zdefraudowali 2,9 mln euro.
Jakie dowody obciążały deputowanych ze Zjednoczenia Narodowego? Choćby wyniki śledztwa, które przeprowadził Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych. Jak się okazało, np. Catherine Griset między październikiem 2014 a sierpniem 2015 spędziła w PE w sumie około dwunastu godzin. To dość mało jak na osobę, która przez ten czas pobierała unijną pensję jako asystentka europarlamentarzystki. Są też maile. Wallerand de Saint-Just, skarbnik Zjednoczenia Narodowego, w 2014 r., kiedy partia zmagała się z dużymi długami, pisał do Le Pen tymi słowy: "Nie wyjdziemy z tego, jeżeli nie uda nam się porządnie zaoszczędzić dzięki Parlamentowi Europejskiemu". W tym samym roku eurodeputowany Zjednoczenia Narodowego Jean-Luc Schaffhauser wymieniał z de Saint-Justem takie kawałki: "To, czego żąda od nas Marine, jest równoważne z fikcyjnymi zatrudnieniami. [...] Rozumiem jej motywacje, ale sparzymy się na tym".
Reakcje? Już są
Z Kremla. Rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow, zapytany o wyrok dla Le Pen, powiedział: "coraz więcej europejskich stolic obiera drogę pogwałcenia norm demokratycznych". (To, iż Marine Le Pen ma związki z Rosją, jest powszechną wiedzą, zwana była wręcz "przyjaciółką Putina"; niczym nowym nie jest też wiadomość, iż Moskwie pasuje skrajna prawica w Europie).
Z Budapesztu. Viktor Orban w ramach wyrazów wsparcia zatweetował "Je suis Marine!".
Z Rzymu. Wicepremier Włoch, skrajnie prawicowy Matteo Salvini, zasugerował, iż wyrok to sprawa polityczna, podważając francuski trójpodział władzy. "Kto się boi wyroku wyborców, ten często ucieka się do wyroku sądów" - oznajmił.
Z własnej partii. "Dziś niesprawiedliwie skazano nie tylko Marine Le Pen. To egzekucja francuskiej demokracji" - oto skrzydlate słowa Jordana Bardelli, prezesa Zjednoczenia Narodowego.
Co z wyborami w 2027?
Marine Le Pen do tej pory startowała w wyborach prezydenckich trzy razy. Za każdym razem poprawiała swój wynik:
2012: Le Pen w pierwszej turze ląduje na trzecim miejscu z 18 proc. głosów. Prezydentem zostaje ostatecznie François Hollande, który w drugiej turze pokonuje Nicolasa Sarkozy'ego.
2017: Le Pen wchodzi z drugiego miejsca do drugiej tury wyborów. W niej ulega Emmanuelowi Macronowi (33 vs. 66 proc.).
2022: W drugiej turze ponownie ścierają się Le Pen i walczący o reelekcję Macron. Tym razem różnica poparcia jest mniejsza: 41 vs. 59 proc.
W roku 2027 Macron kończy drugą kadencję, więc nie może już startować. W czasie ostatnich kilku lat nie stworzył wokół siebie silnej partii. Dowiodły tego ostatnie, rozpisane na gwałtownie wybory parlamentarne, w których gospodarz Pałacu Elizejskiego srogo się przeliczył. W pierwszej turze jego ugrupowanie zajęło dopiero trzecie miejsce, za Zjednoczeniem Narodowym i lewicowym Nowym Frontem Ludowym. W tej chwili prezydent nie ma żadnego jasnego następcy. O nominację i poparcie kolegów w szeroko pojętym obozie obecnej władzy będzie walczyć kilku lub choćby kilkunastu polityków - m.in. były premier Gabriel Attal. Biorąc to pod uwagę, do wczoraj oceniano, iż Le Pen ma duże szanse na zwycięstwo za dwa lata.
Ale dzisiejszy wyrok zmienia wszystko. Jedyna szansa dla Le Pen to złożyć apelację i liczyć nie tylko na to, iż ją wygra, ale też na to, iż wyrok zapadnie przed wyborami prezydenckimi - co niekoniecznie wydaje się dziś najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. jeżeli ktoś zastanawia się, czy kandydatem Zjednoczenia Narodowego na prezydenta mógłby zostać 29-letni Jordan Bardella - formalnie mógłby. Francja to nie Polska, nie ma cezury wiekowej 35 lat, prezydentem może zostać choćby osiemnastolatek. Nie zmienia to faktu, iż tak młodemu politykowi w oczach wyborców może brakować prezydenckiej powagi. Nowe szanse otwierają się także przed francuską lewicą - na której są dziś wyraźne podziały, ale w ubiegłorocznych wyborach lewicowcy pokazali, iż w chwili próby potrafią się dogadać. Dzięki wspólnemu frontowi w drugiej turze osiągnęli najlepszy wynik. A stawka wśród liberalnych polityków walczących o schedę po Macronie też nagle wyraźnie się podniosła.
Więcej o wyroku w sprawie Marine Le Pen i jego politycznych skutkach powiemy w najbliższym odcinku "Co to będzie". Już dziś zapraszamy na Spotify, YouTube i stronę główną Gazeta.pl w czwartek 3 kwietnia o godzinie 20.