Zuckerberg oznajmił, iż zlikwiduje cenzorskie zespoły „weryfikatorów faktów”, przyznając zarazem, iż był zawsze świadom, iż owi „weryfikatorzy są politycznie stronniczy”. Z jego oświadczenia jasno wynika, iż rozumiał także zawsze, iż jego platforma nie służy wolności, ale zniewoleniu słowa i myśli – pisz Jan Rokita.
Trudno w tych dniach pisać o czymkolwiek innym niźli o tektonicznych przemianach, jakie wywołuje w świecie Trump, choć jeszcze choćby nie objął władzy w Ameryce. Ja przyznam, iż jestem pod silnym wrażeniem wolnościowej rewolucji na Facebooku, jaką obwieścił we wtorek 7 stycznia 2025 r. Mark Zuckerberg w krótkim oświadczeniu – filmiku. Oto właściciel największej platformy internetowej świata, użytkowanej przez trzy miliardy ludzi, ogłasza likwidację ideologicznej cenzury w swoich mediach, nie kryjąc tego, iż ta iście rewolucyjna przemiana spowodowana jest „kulturowym punktem zwrotnym, jakim były wybory prezydenckie w USA”.
To ważne, co o tych wyborach mówi teraz Zuckerberg. Otóż jego zdaniem głębokim sensem wygranej Trumpa, czyli ze swej natury zdarzenia politycznego, ma być przemiana kultury, w której najpilniejszym zadaniem staje się przywrócenie znaczenia wolności słowa. Nie wiem, czy Czytelnicy podzielają ten rodzaj uczuć, ale przyznam się – doznałem autentycznego wzruszenia, słuchając słów Zuckerberga, wedle których „musimy radykalnie zmniejszyć skalę cenzury” i „priorytetowo traktować wolność słowa”, aby „na naszych platformach ludzie znów mogli się dzielić swoimi przekonaniami, także na tematy takie jak płeć czy migracje”. To jest ten rodzaj wzruszenia, który człowiek przeżywa, gdy dowiaduje się, iż istotne wartości, w które zawsze wierzył, a które zostały jednak wzgardzone i obalone, w jakiś cudowny niemal sposób odzyskują nagle swoją moc.
Każdy wie, iż Facebook jest dotąd awangardą zniewolenia myśli i mowy milionów ludzi. Zwyczajną praktyką jest tu cenzura, szykany czy „banowanie” ludzi tylko dlatego, iż chcieli na tej platformie zamanifestować swoje przekonania religijne albo emocjonalne przywiązanie do własnej ojczyzny i narodowości. Nie mówiąc już choćby o tych, którzy nie godzą się z patologicznym przymusem wiary w pluralizm płci albo mają wątpliwości co do ideologii radykalnego „klimatyzmu”.
fiarami tej cenzury, szykan i zakazów padały też tysiące (jeśli nie miliony?) użytkowników sieci publikujących po prostu materiały na temat historii, religii czy nauk społecznych, bo cenzorzy z Kalifornii i ustawione przez nich algorytmy wyszukiwały słowa i zdania, które przez ludzi Zuckerberga uznane zostały, często nie wiedzieć czemu, za nieprawomyślne.
Prawdę mówiąc, jakiś czas temu, nim jeszcze Musk przejął Twittera, zacząłem nieco depresyjnie przypuszczać, iż za sprawą zmowy demokratycznych polityków i koncernów Big Tech świat całkiem serio może zmierzać do jakiejś katastrofalnej dystopii, w rodzaju tej, jaką Orwell wymyślił w 1984. A ratunkiem mógł stać się tylko jakiś nagły „kulturowy punkt zwrotny”, który uświadomiłby dysponentom wielkich platform cyfrowych, iż niszcząc wolność słowa, nie zaprowadzają postępu, ale otwierają wrota ciemnocie, korupcji umysłów i patologicznym ideologiom.
Zuckerberg oznajmia teraz, iż zlikwiduje cenzorskie zespoły „weryfikatorów faktów”, przyznając zarazem, iż był zawsze świadom, iż owi „weryfikatorzy są politycznie stronniczy”. Z jego oświadczenia jasno wynika, iż rozumiał także zawsze, iż jego platforma nie służy wolności, ale zniewoleniu słowa i myśli. Do tego, by uznać na powrót „priorytet wolności słowa”, skłonił go dopiero zwycięski Trump, który swego czasu groził mu choćby więzieniem, jeżeli Facebook nie zmieni swoich praktyk.
Rzecz jasna, nie wiem, jakim człowiekiem jest Zuckerberg, poza tym, iż jest jednym z nielicznych geniuszy cyfrowego biznesu. Nie mogę zatem wykluczyć hipotezy o „nawróceniu” Zuckerberga pod wpływem tego wszystkiego, co ostatnio dzieje się w Ameryce. Choć jako realiście prawdopodobna wydaje mi się hipoteza bardziej polityczna, o której z pogardą dla Zuckerberga piszą teraz „postępowe” media: „całkowicie uklęknął przed Trumpem”. Gdyby tak było, to z pewnością nie żywiłbym z tego powodu pogardy dla właściciela Facebooka, bo uklęknięcie przed siłą w dobrej dla świata sprawie też przecież zasługuje na uznanie.
W każdym razie teraz należałoby sprawdzić autentyczność przemiany zapowiedzianej przez Zuckerberga. Dobrze by więc było, aby na Facebooku ożywili się ci wszyscy, których tam szykanowano, cenzurowano i „banowano”, a także ci, którzy przestali użytkować „fejsa”, zniechęceni stosowanymi tam praktykami.
https://wszystkoconajwazniejsze.pl/jan-rokita-zuckerberg-cud-na-facebooku/