W Sejmie toczy się walka, której przeciętny Kowalski nie widzi. "To głupota i absurd do kwadratu"

3 godzin temu
"Lex Koryto", "Ustawa Koryto Plus" albo "ustawa Sami Swoi" – pod takimi hasłami protestują przeciwko niej jej przeciwnicy. Projekt PSL, który niedawno trafił do Sejmu rozpalił emocje i w niektórych środowiskach wywołał ostry sprzeciw. Jednak jego zwolenników w całym kraju też nie brakuje. Wręcz przeciwnie, jest ich ogrom. Tu właśnie rozgrywa się dziś ważna społeczno-polityczna bitwa. – To jest głupota. Absurd. Nieporozumienie – mówią nam samorządowcy o próbach zatrzymania obecnego prawa.


Dwukadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów, bo o nią chodzi, nie jest czymś, co być może spędza przeciętnemu Polakowi sen z powiek. Ba, w ciemno można założyć, iż pewnie raczej mało kogo to pasjonuje.

– Myślę, iż większość Polaków nie ma tej świadomości. Ludzie zorientują się dopiero za jakiś czas. Gdy, jeżeli prawo nie zostanie zmienione, nie będą mogli już zagłosować na tego, na kogo zwyczajowo głosowali do tej pory – przyznaje dr Cezary Trutkowski, prezes Zarządu Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej im. Jerzego Regulskiego, konsultant samorządowy i badacz społeczny.

"Ograniczenie kadencji jest złym rozwiązaniem ustrojowym, ale..."


Sprawa jest jednak i ważna, i być może rewolucyjna. W najbliższej perspektywie może oznaczać być albo nie być dla ponad tysiąca samorządowców w kraju, którzy rządzili od lat, a w dalszej – zmiany, które mogą mieć swoje konsekwencje na przyszłość.

Od paru dni kłócą się o to politycy. Widać podziały w lokalnej społeczności. Mnóstwo lokalnych mediów zastanawia się, czy wójtowie/burmistrzowie w ich regionie będą musieli w 2029 roku odejść.

"Lex koryto", "Ustawa Koryto Plus", "Ustawa Sami Swoi", "Stop betonowaniu, korupcji, nepotyzmowi" – przewija się w przestrzeni publicznej. I w drugą stronę: "Stop dwukadencyjności", "To PiS to wprowadził, żeby pozbyć się prezydentów dużych miast", "To mieszkańcy lokalnych społeczności, a nie politycy powinni decydować".

I choćby jeżeli Kowalski w Warszawie, Gdańsku, czy Krakowie tego nie widzi, właśnie tym żyje dziś kawał Polski. Kto ma rację?

– Ograniczenie kadencji jest złym rozwiązaniem ustrojowym, ponieważ ludzie powinni móc sami decydować o wszystkich sprawach, które ich dotyczą na poziomie lokalnym. W tym, o tym, kto sprawuje poszczególne funkcje – uważa dr Trutkowski.

Jednak zaraz dodaje: – Ale...

"Co PSL ma do rzeczy? Nigdzie w samorządach nie ma poparcia dla dwukadencyjności"


Przypomnijmy najpierw, w 2018 roku PiS wprowadził limit dwóch 5-letnich kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów. W lipcu tego roku PSL złożyło w Sejmie projekt ustawy, który wprowadza nowelizację Kodeksu wyborczego i znosi tę dwukadencyjność.

A w piątek 12 września w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu, po czym projekt został skierowany do komisji nadzwyczajnej ds. zmian w kodyfikacjach. – To nie ustawa, a mieszkańcy powinni decydować, kto rządzi w ich gminach – argumentował lider PSL, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.

Za dalszymi pracami opowiedział się klub KO, Lewicy, Polski 2050 oraz PiS, choć z zastrzeżeniami. Już samo czytanie w Sejmie wywołało multum emocji. "Wieczni prezydenci i lokalne sitwy mają się z czego cieszyć. Sejm będzie pracować nad zabetonowaniem władzy w samorządach. Wniosek o wyrzucenie ustawy "Sami Swoi" do kosza upadł" – emocjonował się na X Adrian Zandberg.

Partia Razem nie zostawiła na PSL suchej nitki.

– Dyskutujemy nad projektem, który jest projektem z bezwstydnym znaczkiem made by PSL. Jak ktoś nie wie, co znaczy ten skrót to tłumaczę Posady Swoim Ludziom. I nie tylko w samorządzie, bo o to państwo walczycie, ale także w spółkach skarbu państwa i w innych miejscach – grzmiała posłanka Paulina Matusiak.



W reakcjach internetowych mnóstwo Polaków zareagowało w bardzo podobnym duchu: "Eldorado dla PSL chcą przywrócić, nie ma na to zgody", "Trzeba zakończyć PSL owską czapę w regionach", "PSL, czyli Pilnowanie Stanowisk Ludowców", itp. Nie jest tajemnicą, iż PSL jest silna lokalnie.

Ale – co trzeba podkreślać – nie tylko PSL forsuje ten pomysł. "Za" są włodarze w całym kraju, bez względu na opcję. Mówią o tym m.in. twórcy nowej partii Nowa Polska, byli samorządowcy, dziś senatorowie Wadim Tyszkiewicz i Zygmunt Frankiewicz. Ale nie tylko.

Wiele głosów dotyczy tego, iż jeżeli już, to nie tylko samorządowcy, ale również Sejm i inne instytucje i spółki także powinny mieć takie ograniczenie.

– Co PSL ma do rzeczy? Nigdzie w samorządach nie ma poparcia dla dwukadencyjności. Związek Gmin Wiejskich uznał ją za nieporozumienie. Takie samo stanowisko wyraził Związek Miast Polskich, a tam z PSL raczej nikogo nie ma. choćby od mieszkańców słyszymy, iż dwukadencyjność to głupota i nie powinno to mieć miejsca – reaguje w rozmowie z na Temat Krzysztof Iwaniuk, wiceprezes Związku Gmin Wiejskich i od 1992 roku wójt Terespola.

Dlaczego? Pytamy włodarzy, którzy rządzą od lat oraz eskperta z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej im. Jerzego Regulskiego. To, co mówią, ma sens.

"Uważam dwukadencyjność za głupotę. Źle to odbieram"


Jak mówi Krzysztof Iwaniuk, przeżył na tym stanowisku 18 rządów. Jest bezpartyjny. Nigdy w czasie wyborów nie miał drugiej tury, takie miał poparcie. Na 1600 gmin wiejskich takich jak on, którzy rządzą od ok. 1990 roku, w całej Polsce zostało 34 wójtów.

– To nie jest tak, iż wszyscy się zasiedzieli i tylko marzą o tym, by zostać na stanowisku. Ograniczenie do dwóch kadencji nie ma sensu, gdyż średnio 40 proc. włodarzy, których mieszkańcy nie chcą, i tak zmieniała się przy każdych wyborach – mówi.

Sam w kolejnym wyborach nie zamierza już jednak startować.

– Jako odchodzący samorządowiec uważam dwukadencyjność za głupotę. Źle to odbieram. Nie powinno jej być, a już szczególnie tylko i wyłącznie dla wójtów, burmistrzów i prezydentów. To absurd do kwadratu. Niektórzy posłowie są dłużej w Sejmie a mówią o ograniczeniach tylko w gminach, które są najważniejsze dla mieszkańców? – reaguje.

I on, i inni uważają, iż dwukadencyjność jest niekonstytucyjna, gdyż odbiera się mieszkańcom możliwości wyboru. Według niego to też psucie samorządów. Bo częsta rotacja będzie oznaczać jeden wielki bałagan i osłabienie samorządu.

– Jesteśmy jedynym krajem w Europie, gdzie wójt, burmistrz, prezydent musi być tylko wybrany. Nie musi być przygotowany do tego urzędu i nie ma też w samorządach służby cywilnej. Wójt jest pracodawcą, odpowiada za każdą decyzję administracyjną i każdą złotówkę publiczną. Musi być też menedżerem, bowiem istotą samorządu jest rozwój lokalny – mówi wiceszef Związki Gmin Wiejskich.

Jak dodaje, na dodatek przepisy antykorupcyjne nie pozwalają zatrudnić się w żadnej firmie dla której wydana została decyzja administracyjna, a to dotyczy wszystkich firm na terenie gminy, dla których wydawane są decyzje podatkowe.

A włodarz z dłuższym stażem od razu działa. – Nie zastanawia się już nad finansami publicznymi i decyzjami, nie musi się uczyć samorządu. Ma też dobranych pracowników. U mnie niektórzy są od 1990 roku. Jesteśmy wierni wypracowanej strategii, modyfikowanej z dużym wyprzedzeniem przez kolejne Rady Gminy, a inwestycje przechodzą z roku na rok bez żadnych rewolucji – mówi.

"Jestem za nielimitowaniem kadencji. Za tym, żeby decydowali wyborcy przy urnie wyborczej"


Andrzej Pietrasik, członek Zarządu Związku Miast Polskich i burmistrz Płońska, od 2002 roku jest pierwszym i jedynym burmistrzem tego miasta wybieranym przez mieszkańców w głosowaniu powszechnym. A wcześniej, z przerwą na jedną kadencję, był burmistrzem od 1990 roku.

Jak mówi nie przeszkadza mu to mieć świeże pomysły, nowe wyzwania i bardzo dobre relacje z mieszkańcami Płońska.

– Generalnie jesteśmy przeciwni dwukadencyjności i staramy się, żeby nasz głos był słyszany. Jestem za nielimitowaniem kadencji. Za tym, żeby decydowali wyborcy przy urnie wyborczej. Burmistrzowie, wójtowie, prezydenci wystarczająco są weryfikowani przy wyborach bezpośrednich i powszechnych. Nam nikt nie daje posad, my musimy zdobyć je w wyborach – mówi w rozmowie z naTemat.

Zawsze podczas wyborów miał konkurentów. Ludzie stawiali na niego. – Niech mieszkańcy decydują, kto będzie burmistrzem, a nie urzędnicy w Warszawie, którzy samorządowcom chcą narzucić dwukadencyjność, a nie wiedzieć czemu np. nie parlamentarzystom – podkreśla.

Tłumaczy, jakie plusy ma to w praktyce. Na przykład realizuje pomysły, na które czeka 10-15 lat. Sporządzenie dużych projektów to minimum 2-3-5 lat. Do tego zrobienie budżetu, całego biznesplanu, przekonanie i zachęcenie ludzi...

– Tego nie da się zrobić w rok, czy dwa. I najczęściej nie da się zrobić w jedną kadencję. Z punktu widzenia pozyskiwania środków znacznie bardziej sprawdzają się burmistrzowie wielokadencyjni od burmistrzów, którzy dopiero zaczynają urzędowanie. To jest udowodnione – mówi.

Jego zdaniem jeżeli dwukadencyjność zostanie zachowana, straci na tym Polska racja stanu: – Bo na pewno pewne inwestycje zostaną wstrzymane. U nas, w 94-tysięcznym powiecie płońskim na 12 burmistrzów i wójtów zostanie tylko 2. Reszta będzie do wymiany. A przypomnę, iż na stanowiska urzędniecze są wymagania, jak wykształcenie i kwalifikacje, a na burmistrza nie ma.

Czyli – nie wiadomo, kto z jakim doświadczeniem i wiedzą potem się trafi. Czy nie trzeba będzie zaczynać wszystkiego od początku.

"Dwukadencyjność musi być, inaczej zabetonujecie się na pokolenia"


Nie wszyscy Polacy to rozumieją. Z samorządów też dobiegają odrębne opinie. Radny z Opola tak na przykład argumentuje na FB: "Dwukadencyjność to mechanizm, który chroni przed koncentracją władzy i tworzeniem lokalnych baronów. Dzięki niej w życie publiczne wchodzą nowi ludzie, pojawiają się świeże pomysły i innowacyjne rozwiązania".



Czytam komentarze internetowe. Mnóstwo jest o układach i klikach:


"Dwukadencyjność musi być inaczej zabetonujecie sie na pokolenia", "Jestem za dwukadencyjnoscią. Widzę co się dzieje tam gdzie się nie zmieniają ludzie – władza deprawuje", "Musi być dwukadencyjności bo robią się mafię lokalne" itp.

– Jestem zdegustowany. Mówi się, iż my robimy kliki? Jak? Przecież gdyby wyborcy nas nie chcieli, to by nam podziękowali. Ufajmy mieszkańcom, o ile mamy być społeczeństwem obywatelskim – reaguje wójt Terespola.

Burmistrz Płońska też protestuje. – Nie zgadzam się z takimi komentarzami – mówi. Przypuszcza, iż w małych miejscowościach czasami trudno jest znaleźć kontrkandydata w wyborach, który dorównałby wykształceniem, kontaktami, czy umiejętonościami pozyskiwania środków. I być może to, iż dany wójt czy burmistrz wygrywa wynika też z tego.



Ekspert: "Problemy polskiego samorządu są rozległe i zdefiniowane, tylko dziś brakuje dyskusji na ten temat"


Dr Cezary Trutkowski nie dziwi się, iż związki bronią swoich członków. Sam nie jest za dwukadencyjnością, choć zwraca uwagę, iż istnieje ona w Portugalii, we Włoszech, czy na Cyprze.

Jak tłumaczy, problemy polskiego samorządu są rozległe i zdefiniowane, tylko dziś brakuje dyskusji na ten temat. Zresztą o likwidacji dwukadencyjności też nie widzi debaty. Jako ekspert uczestniczył tylko w jednym spotkaniu na ten temat w Senacie.

– Wrzuca się pomysł likwidacji ograniczeń bez refleksji, jaki to będzie miało efekt ustrojowy. Jedyny argument, który słyszę to, iż 1,5 tys. wójtów, burmistrzów, prezydentów straci władzę. I co z tego? Przyjdą inni. Czy ktoś chce powiedzieć, iż inni, którzy przyjdą, będą gorsi i słabsi? Nie przyjmuję argumentu, iż jak wójt lub burmistrz po 10 latach odejdzie z pracy to wszystko się zawali. Czy to jest normalna sytuacja, iż ktoś sprawuje władzę w jakimś miejscu przez 30 lat? – mówi.

Bardziej chodzi mu o to, by rozmawiać o koniecznych zmianach w samorządzie, a nie tylko ograniczać problem do dwukadencyjności. W maju organizacje pozarządowe wystosowały zresztą apel w tej sprawie.

– Od 35 lat nie poddaliśmy samorządu żadnej refleksji co do długofalowego oddziaływania wdrożonych mechanizmów rozwojowych. Wiele lat temu wprowadziliśmy bezpośrednie wybory wójta, burmistrza, prezydenta, które sprawiły, iż na poziomie lokalnym zupełnie zmienił się układ sił – mówi.

W praktyce wygląda to tak:


Sam słyszy od ludzi, iż coś z tym trzeba zrobić, iż rozprzestrzenienie się takich układów na poziomie lokalnym, niekiedy jest przerażające.

"Tylko 40 proc. Polaków uznaje, iż ma jakikolwiek wpływ na sprawę swojego miasta lub gminy"


– Mamy bardzo wielu dobrych wójtów, burmistrzów, prezydentów oraz kobiet, które piastują te stanowiska, którzy świetnie radzą sobie z zarządzaniem samorządem lokalnym. Ale mamy też bardzo dużą grupę samorządów, w której ten rozwój jest podporządkowany interesom albo jednostkowym, albo partyjnym, albo pewnej określonej grupy grupy ludzi i w tym sensie jest to rozwój, który jest ograniczany – mówi dr Trutkowski.

Zwraca uwagę, iż włodarz z silną pozycją ma podporządkowany cały aparat administracji. Że często dysponuje swoją gazetką, mediami społecznościowymi, instytucjami samorządowymi itp. i może bardzo skutecznie budować swoją przewagę konkurencyjną we wszystkich procesach wyborczych.

Jednak jego zdaniem bardziej niepokojące jest to, iż w Polsce mamy do czynienia z zanikającym udziału obywateli w podejmowaniu decyzji o sprawach lokalnych.

– Nasze badania pokazały, iż tylko 40 proc. Polaków uznaje, iż ma jakikolwiek wpływ na sprawę swojego miasta lub gminy. To jest alarmujący wskaźnik.

– jeżeli nie wprowadzimy do naszego systemu rozwiązań, które sprawią, iż ludzie będą się chętnie angażować w sprawy publiczne to nie tylko szkodzimy samorządności, ale w moim przekonaniu szkodzimy też odporności społeczności lokalnych na różnego rodzaju kryzysy. Bo ludzie nie będą się chcieli angażować w sprawy publiczne, jeżeli nie będą się czuli za niewspółodpowiedzialni – mówi eskpert.

Fundacja proponuje więc inne rozwiązanie, o nim mówią nam też samorządowcy. Chodzi o wzmocnienie rad lokalnych i oddzielenie ich od polityki. Wójt czy burmistrz mógłby więc być przez cały czas wybierany w sposób bezpośredni przez obywateli jako przewodniczący Rady Gminy. Natomiast na czele urzędu stanąłby wykwalifikowany dyrektor wybrany w konkursie.

– Proszę zwrócić uwagę, iż w tej chwili ktoś, kto wygra wybory może nie ma żadnego doświadczenia w zarządzaniu, staje na czele miasta i ma do czynienia z wielomilionowym budżetem – mówi dr Trutkowski.

"Gminy, które miały dłużej urzędujących władarzy, rozwijały się lepiej".

Jak wynika z niedawnego raportu Unii Metropolii Polskich pt. "Zmiany lokalnych liderów", w ciągu 18 lat 87 proc. gmin zmieniało włodarzy. "A mimo to, już w 2029 roku 61 proc. samorządów będzie zmuszone do wymiany liderów – przez przepisy o dwukadencyjności. Czy naprawdę mamy w Polsce "samorządowy beton"? – pyta UMP.



A Krzysztof Iwaniuk wskazuje na badania Związku Miast Polskich, z których wynika, iż te gminy rozwijały się lepiej, które miały dłużej urzędujących włodarzy. I na swoją gminę, która może być przykładem

– Takim dorobkiem nie mogą poszczycić się gminy, gdzie włodarz zmieniał się często – mówi.

Dlatego z tej perspektywy ocenia dwukadencyjność.

– Co dobrego ona wniesie? jeżeli ktoś będzie miał perspektywę dwukadencyjności, to pewnie będzie się zastanawiał, czy w ogóle kandydować. Tym bardziej, iż w niektórych gminach już są łapanki na sołtysów czy choćby wójta. Czy będą chętni? Może ci bliżej emerytury. Kto zrobi sobie przerwę zawodową na 10 lat? Gdy zaczynałem pracę w samorządzie, to była misja i wiara, iż wreszcie w swojej "małej ojczyźnie" zrobimy to, co nie było możliwe przez wieki – mówi.

– I to właśnie dzięki samorządom gminnym w Polsce dokonaliśmy przez ostatnie 35 lat ogromnego skoku cywilizacyjnego, którego nam zazdroszczą choćby koledzy samorządowcy z państw "starej unii". Nie rozumiem po co psuć to, co najlepiej funkcjonuje spośród tak licznej administracji publicznej w naszym kraju.

Idź do oryginalnego materiału