W Czechowicach-Dziedzicach o powodzi nie da się zapomnieć

1 godzina temu

Minął rok od czasu, gdy mieszkańcy ulic Wierzbowej i Waryńskiego w Czechowicach-Dziedzicach musieli ratować swój dobytek w obliczu żywiołu. Domy zostały odmalowane, ogrody uporządkowane, a życie – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wróciło do normy. Ale zapomnieć się nie da.

Na pierwszy rzut oka nie widać, iż rok temu cały teren ul. Wierzbowej i Waryńskiego, posesje, domy i ogródki działkowe znajdowały się pod wodą. Spokojna dziś Iłownica nie przypomina rzeki, która we wrześniu 2024 roku zamieniła się w żywioł i wdzierała się do domów okolicznych mieszkańców. Pamięć tamtych chwil jest jednak wciąż żywa – w zniszczonych domach, w długach po odbudowie, w rozmowach sąsiadów, którzy na co dzień starają się żyć normalnie, ale wciąż spoglądają niepewnie w stronę wałów.

O powodzi przypominają worki z piaskiem zalegające na wałach, czy zniszczone meble wystawione na niektórych posesjach. Mieszkańcy pomimo upływu roku wciąż żyją w stresie i czekają na konkretne działania przeciwpowodziowe. Wielu z nich do dziś spłaca koszty odbudowy, inni czekają na realne zabezpieczenia. Rozmawialiśmy z tymi, którzy na własnej skórze odczuli skutki ubiegłorocznej katastrofy.

Najtrudniej mieli działkowcy, którzy w większości nie posiadali ubezpieczenia. Straty były ogromne, a pomoc instytucjonalna – symboliczna. – Nasz domek był zalany aż po dach. Wszystko w środku nadawało się tylko do wyrzucenia. Gmina pomogła wywieźć szlam i zniszczone wyposażenie, przekazano nam też środki chemiczne do sprzątania, ale pieniędzy na odbudowę nie było – opowiada pan Stanisław, właściciel działki w ROD Apollo. – Wszystkie koszty napraw ponosimy sami. To co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Sprzęty, altanki, narzędzia, ogrodzenia – wszystko trzeba było odtworzyć własnym kosztem. Powoli wychodzimy na prostą, ale to długi i bolesny proces.

Nieco inaczej wygląda sytuacja mieszkańców domów przy ul. Wierzbowej. – To był rok ciężkiej pracy. Każdy z sąsiadów jakoś sobie radzi. Niektórzy odnowili już elewacje, inni wciąż walczą z konsekwencjami powodzi. Sprzątania było mnóstwo, a towarzyszyły temu stres, nerwy i łzy – mówi pan Jerzy, mieszkaniec Wierzbowej. – Ja to przeżyłem już trzeci raz i mam nadzieję, iż ostatni. Za każdym razem człowiek próbuje się zabezpieczać, ale kiedy woda idzie, to nie ma szans. To uczucie bezradności jest najgorsze. Dziś żyjemy z duszą na ramieniu, bo nikt nie wie, kiedy znowu przyjdzie żywioł.

Dramatyczną historię przeżyli też państwo Jagoda i Robert, którzy mieszkają przy ul. Grabowiec – bocznej od Wierzbowej. Kilka tygodni przed powodzią wybudowali nowy dom. Nie zdążyli się do niego wprowadzić. Wydawało się, iż stracili dach nad głową bezpowrotnie. – Cały czas żyjemy w strachu. Odszkodowanie dostaliśmy dopiero w styczniu, ale wcześniej trzeba było mieć zabezpieczone pieniądze na naprawy. Uzyskanie środków kosztowało nas dużo nerwów. Wysłaliśmy ponad 200 maili do różnych instytucji. W końcu się udało – mówi pani Jagoda.

Dom po przejściu żywiołu był w tragicznym stanie. – Budynek musieliśmy rozebrać do połowy. To konstrukcja szkieletowa, drewno i wełna nasiąknęły wodą. Mieliśmy dużo pomocy sąsiedzkiej. Stres jednak wciąż jest. W lipcu był alarm przeciwpowodziowy, rozległy się syreny. Wcześniej tak się nie działo. Czekamy na konkretne działania, żeby ten teren był bezpieczny i żebyśmy nie musieli w środku nocy się pakować i wywozić dziecka do teściów – dodaje.

– Przez ten rok walczyliśmy z ubezpieczalnią, do dziś tak naprawdę nie mamy zakończenia tej sprawy. Dom udało się odbudować. Na początku w nic się nie wliczaliśmy, bo nie byliśmy mieszkańcami. W końcu jednak dostaliśmy zapomogę od państwa i część odszkodowania. Nie pokryło to wszystkiego, ale na pewno pomogło. Dom był doszczętnie zniszczony. Mieliśmy podmyte ściany, wyrwaną podłogówkę, wylewkę, styropiany. Wszystko było do suszenia i do wyrzucenia – wspomina pan Robert.

Po powodzi szkodom na ulicy Wierzbowej przyglądał się wojewoda śląski Marek Wójcik. Kilkukrotnie na miejscu był także starosta bielski Andrzej Płonka oraz burmistrz Czechowic-Dziedzic Marian Błachut, a także przedstawiciele Wód Polskich. Prowadzono dyskusje dotyczące planów zabezpieczenia tego rejonu przed kolejnymi powodziami. W rozmowach uczestniczył także pan Robert. Jego zdaniem, po roku od powodzi, żadne konkretne działania, o których była wówczas mowa, nie zostały jeszcze zrealizowane.

– Przy tych powodziach było i wojsko i straż, która pomagała nas chronić. Za to jesteśmy wdzięczni. Ale dwa razy w tym roku było blisko kolejnej katastrofy, a choćby rośliny, które są przy rzece nie zostały wycięte. Co się stanie, jak nas zaleje kolejny raz? Wszyscy tu żyjemy w stresie – przyznaje w rozmowie z redakcją pan Robert.

– Walczymy, żeby tu się coś zmieniło. Chcemy, żeby państwo nas zabezpieczyło, Wody Polskie. Państwo musi wyłożyć pieniądze, a Wody Polskie muszą wpisać nas w realizację tych projektów, które nam obiecały. Działania zostały obiecane, ale na razie przy naszych rzekach tego nie widać – dodaje.

O to, co udało się zrobić w tym rejonie w ostatnich miesiącach pytamy w Urzędzie Miejskim w Czechowicach-Dziedzicach. – Na ukończeniu jest projektowanie przebudowy wałów na Iłownicy. To dzisiaj bardzo niewinnie wyglądająca rzeczka, a przy powodzi kolejny raz zrobiła największe spustoszenie. Mamy obietnice Wód Polskich, iż na początku przyszłego roku złożą wniosek do programu unijnego FEnIKS. To temat najszybszy do zrobienia, który znacząco powinien poprawić bezpieczeństwo – odpowiada Maciej Kołoczek, zastępca burmistrza Czechowic-Dziedzic.

– Oprócz tego Wody Polskie, prawdopodobnie pierwszy raz w ogóle zrobiły konsultacje społeczne w temacie zabezpieczenia powodziowego. Przedstawiły koncepcje, które były wcześniej konsultowane również z nami. Mieszkańcy mogli zgłaszać swoje uwagi. Oprócz inwestycji w obwałowania, wskazaliśmy, iż dobrze by było, żeby powstawały tak zwane poldery, gdzie woda nadmiarowa może swobodnie się wylać. Wody Polskie się z tym zgodziły. No i oczywiście postulujemy też, żeby zwiększyć środki na utrzymanie tego, co już jest, choćby wykaszanie rdestowca czy dbanie o infrastrukturę – dodaje.

To wszystko jeszcze jest w planach. Wiceburmistrz podkreśla jednak, iż gmina podejmuje też działania niezależne od Wód Polskich. – To na przykład zakupienie zapory. W miejscu, gdzie jest przepust w rejonie ulicy Wierzbowej jest możliwość postawienia zapory, która byłaby rozkładana przez strażaków. Ona jest na wyposażeniu OSP Dziedzice. Prowadzimy stałe doposażanie naszych jednostek ochotniczych. Podejmujemy też działania związane z utrzymaniem infrastruktury wokół rzek – wskazuje Maciej Kołoczek.

Idź do oryginalnego materiału