25 kwietnia prokuratorka generalna USA Pam Bondi wystosowała memorandum, które sugeruje, iż Departament Sprawiedliwości ma prawo żądać od mediów ujawnienia źródeł informacji i osób, które je przekazały. Oznaczałoby to, iż dziennikarze nie będą w stanie zagwarantować anonimowości sygnalistom, na przykład w przypadku przecieków z rządowych agencji.
To wielki cios dla mediów i sygnalistów, a także dla amerykańskich czytelników, którzy mają dużą mniejszą szansę dowiedzieć się, co rząd robi za plecami obywateli.
Mimo deklaracji, jakoby prezydent Trump był wielkim obrońcą pierwszej poprawki do Konstytucji, która gwarantuje wolność słowa, zarówno media, jak i uniwersytety (o politycznych i społecznych aktywistach nie wspominając) znajdują się pod ostrzałem –czy to za niewłaściwe poglądy, czy choćby za samo relacjonowanie faktów, które Trumpowi nie pasują.
Dobrym przykładem może być afera Signalgate. Magazyn „The Atlantic” opisał, jak jego redaktor naczelny został – przypadkowo – zaproszony na czat, gdzie najważniejsi oficjele opisywali szczegóły ataku USA na Jemen. Media pokazały tym samym, iż w administracji Trumpa najbardziej wrażliwymi operacjami kieruje banda nieudaczników.
Przedstawianie mediów jako wrogów narodu było charakterystyczne już podczas pierwszej tury Trumpa, a wyraźnie nasiliło się po tym, jak Trump przegrał wybory w 2020 roku i odmówił uznania tego wyniku.
Tuż przed wyborami 2024 gazety „Washington Post” i „Los Angeles Times” wycofały poparcie dla demokratycznej kontrkandydatki Trumpa, Kamali Harris. Była to decyzja właścicieli firmy, Jeffa Bezosa i Patricka Soon-Shionga, podjęta najpewniej w trosce o przyszłość ich biznesów, gdyby Trump miał wygrać. Obaj panowie zaszczycili zresztą swoją obecnością prezydencką inaugurację Trumpa w styczniu 2025 roku.
W listopadzie 2024 roku Trump pozwał jedną z najważniejszych amerykańskich stacji telewizyjnych, CBC, za „nieuczciwą redakcję materiału”. Chodzi o segment z października, w którym Kamala Harris, wówczas kontrkandydatka Trumpa, wypowiadała się na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zdaniem Trumpa telewizja mocno zredagowała wywiad, tak by Harris wypadła jak najkorzystniej.
W kwietniu 2025 roku producent programu, Bill Owens, złożył rezygnację po tym, jak należący do firmy Paramount kanał CBS poszedł na ugodę z Trumpem. Decyzja Paramount była podyktowana najprawdopodobniej tym, iż CBS ma zostać sprzedane korporacji Skydance Media, a do transakcji będzie potrzebna zgoda rządu. CBS ma zapłacić Trumpowi 16 milionów dolarów.
Podobnie zareagowała należąca do koncernu Disney telewizja ABC, gdy Trump pozwał kanał za wypowiedź prowadzącego George’a Stephanopoulosa, który powiedział na antenie, iż Trump został skazany za gwałt (w rzeczywistości prezydent został skazany za nadużycie seksualne). Disney przeznaczył 15 milionów dolarów na budowę przyszłej biblioteki prezydenckiej Trumpa i pokrył wszystkie koszty prawne.
W grudniu 2024 roku Trump pozwał gazetę „Des Moines Register” w stanie Iowa, należącą do grupy medialnej Gannett, za to, iż gazeta – w kontekście wyborów prezydenckich 2024 – do końca upierała się, iż Trump jednak przegra.
Należąca do Marka Zuckerberga Meta zapłaciła Trumpowi 25 milionów dolarów za zdjęcie go z platformy Facebook po ataku na Kapitol z 6 stycznia 2021 roku, kiedy to zwolennicy Trumpa, po jego przegranej, próbowali siłą powstrzymać przejęcie władzy przez Joe Bidena.
Po tym jak agencja Associated Press, na której reportażach opiera się amerykańskie dziennikarstwo, zdecydowała się nie zmieniać nazwy Zatoki Meksykańskiej na Amerykańską, Trump wykluczył jej dziennikarzy z prasówek w Białym Domu. Prezydent odciął fundusze publicznym mediom, takim jak NPR czy PBS, tym samym wstrzymując finansowanie setek małych radiostacji w USA. Administracja próbuje też zlikwidować legendarną stację Voice of America, która odegrała znaczną rolę podczas zimnej wojny.
Innym narzędziem walki Trumpa z mediami jest opóźnianie odpowiedzi na dziennikarskie wnioski o udostępnienie informacji publicznych, których teoretycznie musi udzielać każda agencja rządowa. Żeby wydobyć takie informacje, zawsze trzeba było czekać tygodnie, miesiące albo choćby lata, ale w tej chwili sytuacja robi się jeszcze bardziej niemożliwa. Wnioski są odkładane na rosnący stos.
Mimo to zdarzają się sukcesy. Korzystając z takiego wniosku, media ujawniły, iż administracja Trumpa doskonale zdaje sobie sprawę, iż gang Tren de Arague wcale nie jest częścią wenezuelskiego rządu. Osłabia to wymówkę Trumpa, iż Wenezuela stanowi zagrożenie dla USA, które miało usprawiedliwiać zastosowanie osiemnastowiecznego prawa Alien Enemies Act, czyli ustawy pozwalającej aresztować i deportować „obcych” wrogów państwa.
Najnowsze doniesienia dotyczą nie tyle samych mediów, co wolności słowa, którą administracja kwestionuje na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, gdzie odbyły się – również w zeszłym tygodniu – propalestyńskie protesty. Tym razem aresztowano około 70 osób, w tym młodych dziennikarzy ze Szkoły Dziennikarstwa, którzy opisywali wydarzenia dla uczelnianej gazety. Do protestów doszło w czytelni głównej biblioteki na kampusie, gdzie część studentów zwyczajnie się uczyła. Protestujący byli w maskach i chustach; były skandowania, śpiewy i bębny, podczas gdy w na kampusie odbywały się egzaminy końcowe. Uniwersytet wezwał policję i zawiesił sporą grupę studentów, odcinając ich od akademików i stołówek.
Podczas tych propalestyńskich protestów studentka Georgia Dillane, która pracuje dla uniwersyteckiej radiostacji WKCR i która zdała relację z demonstracji, otrzymała e-mail z informacją, iż uniwersytet wszczął śledztwo w jej sprawie, które może się zakończyć wstrzymaniem dyplomu.
Ostatecznie uczelnia ustąpiła, gdy się okazało, iż Dillane nie była fizycznie obecna na proteście, ale relacjonowała wydarzenia z radiowego studia. Jej historia została opublikowana w „Columbia Journalism Review”; na razie nie wiemy czy CJR, jedna z najważniejszych publikacji informujących o stanie dziennikarstwa w USA, będzie miała z powodu tego artykułu kłopoty.
Pod koniec kwietnia naczelny CJR Sewell Chan został zwolniony po dyskusji o tym, jak pisać o protestach na Columbii w świetle konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Chan, który uważał, iż gazeta nie pokazuje całej prawdy, został zwolniony przez dziekana Szkoły Dziennikarskiej Jelani Cobba, uważanego za progresywnego dziennikarza i obrońcę praw czarnych w USA.
Ponieważ tylko obrona prawna może pomóc aresztowanym aktywistom, niezależność prawników i sądów jest kluczowa jeżeli chodzi o obronę wolności słowa. Kilka dni temu sędzia federalny zablokował atak na kolejną kancelarię prawną, tym razem Parkins Coie, twierdząc iż ataki Trumpa na niezależność profesji to cios w podstawy amerykańskiego ustroju. To dobra wiadomość po tym, jak Trumpowi udało się skutecznie zaszantażować inną dużą firmę prawniczą, Paul Weiss tak skutecznie, iż dziś firma reprezentuje interesy administracji, w dodatku całkowicie za darmo.
Wszystko to osłabia prawidłowe funkcjonowanie mediów, szkół i systemu prawnego. Tak źle jak w Rosji jeszcze nie jest, ale z pewnością w tym kierunku zmierzają sprawy.