UNIA EUROPEJSKA CORAZ BARDZIEJ PODOBNA DO RWPG

22 godzin temu

Związek Sowiecki, w celu bardziej efektywnej eksploatacji i powstrzymywania rozwoju zdominowanych przez Moskwę państw Europy, stworzył podległą sobie organizację o nazwie Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Skrót tej nazwy, czyli RWPG, najtrafniej odczytywaliśmy wówczas jako: „RWPG czyli Ruskim Wszystko Polsce G…o”.

Dzisiejsza Unia Europejska, wypoczwarzająca się w koszmar coraz bardziej upiorny, od dekad nie mający nic wspólnego z ideą jej ojców – założycieli, w skali wykwitających w niej patologii dawno przebiła niegdysiejszą, z gruntu zgangrenowaną RWPG. Jest już ta nieszczęsna Unia w takim samym stopniu, jak RWPG, trampoliną imperializmu i instrumentem sprawnej eksploatacji słabszych przez cynicznego hegemona dbającego wyłącznie o własne interesy. W RWPG hegemonem tym był Związek Sowiecki, w Unii Europejskiej są nim Niemcy.

Zwróćmy uwagę na to, iż wszystko zarówno w rosyjskiej jak i niemieckiej politycznej frazeologii, konstruowanej dla własnego interesu ideologii czy narracji historycznej jest wierutnym kłamstwem. Niemcy każdą swą ekspansję nazywali „niesieniem kultury” (Kulturtraegeren). Rosja – „zbieraniem ziem ruskich” (Kacapy te „ziemie ruskie” znajdywały choćby na zachód od Kalisza) a potem „internacjonalizmem”. Swoje ludobójstwa Niemcy nazywali „procedurami medycznymi” (tak we wszystkich dokumentach III Rzeszy kwalifikowano produkcję gazu Cyklon B, funkcjonowanie komór gazowych, krematoriów itd.), Rosja topienie we krwi wystąpień niepodległościowych do dziś nazywa „uspokajaniem”. To bardzo ważne, żebyśmy rozumieli adekwatny sens słów używanych przez siły realizujące zabójcze dla nas zamiary. W Bundestagu i Unii Europejskiej mówi się coraz więcej np. o „obowiązku wzięcia przez Niemcy większej odpowiedzialności”. Znaczy to najściślej to, iż „Niemcy muszą mieć więcej władzy nad innymi narodami”. Bardzo niebezpiecznie jest też nabierać się na piękne słowo „federalizacja”. Wg słownika oznacza ono równoprawny ład takich państw, jak np. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, czyli federację pięćdziesięciu państw, z których każde ma duży zakres autonomii (np. prawa ustanowionego przez te grupy narodowe czy religijne, który dany stan założyły) i każde, bez względu na swój rozmiar, ma taką samą ilość przedstawicieli we wspólnym dla całych Stanów parlamencie. W Unii Europejskiej o niczym takim nigdy nie było mowy. Mimo, iż obowiązuje tzw. prawo unijne i Niemcy dzień w dzień od wszystkich żądają jego przestrzegania, skutecznie egzekwując grzywny nakładane na tych, którzy mu się nie podporządkowują, to jednak same stoją na gruncie „wyższości prawa niemieckiego nad unijnym”. Bo mimo, iż (wbrew legendom zaszczepianym w pomyślunkach gawiedzi) same Niemcy nigdy żadnym państwem prawa nie były to przyjęły doktrynę, wg której „Niemcy to wyższa kultura prawna”. Co znaczy, iż normy prawa unijnego można egzekwować od innych. A od Niemiec – nie. Od dziesięcioleci konsekwencje ma to kolosalne. Pozwoliło to dofinansować i ocalić wszystkie stocznie niemieckie równocześnie wszystkie polskie skazując na zagładę. Zmusić Polskę do zamykania jej kopalń przy równoczesnej budowie całej masy kopalń niemieckich. Zakazać użeglownienia polskich rzek przy równoczesnym inwestowaniu w rozwój żeglowności rzek niemieckich. Identyczna zasada dotyczy wszystkiego a doświadczyliśmy jej już ubiegając się o przyjęcie do Unii Europejskiej. Spełniając wymogi akcesyjne likwidowaliśmy mnóstwo przedsiębiorstw choćby takich, jak cukrownie czy mleczarnie (w których miejsce natychmiast wchodzili potentaci zza Odry). Z powodu „nierentowności” zmuszeni też zostaliśmy do zlikwidowania ponad 3600 kilometrów polskich linii kolejowych. W Niemczech nie zlikwidowany został ani jeden kilometr, mimo iż ani jeden kilometr z ich linii od niepamiętnych czasów nigdy nie był rentowny, zawsze wymagał dopłat z budżetu. RFN stoi jednak na stanowisku, iż „wszystkie niemieckie linie kolejowe to wymagająca ochrony infrastruktura strategiczna”. Niemców żadnych linii kolejowych pozbawiać więc nie wolno. A Polakom je odbierać wolno a choćby trzeba.

Funkcjonowanie Niemiec ponad wszelkim prawem i ich permanentna praktyka eksploatowania słabszych możliwe są za sprawą serwilistycznej postawy Francji. Trudno się oprzeć wrażeniu, iż po serii historycznych klęsk, zadanych Francuzom przez Niemców, doszli oni do przekonania, iż najlepszym dla nich rozwiązaniem będzie zajęcie w Unii „pozycji nr 2”. Francuzi najwyraźniej doszli do wniosku, iż kilka ich ostatnich pokoleń zebrało już dostatecznie wielki łomot, po którym za satysfakcjonującą dla nich uznali pozycję „juniorpartnera Niemiec”. W latach 1870 – 71 Prusacy przejechali przecież przez Francję jak walcem, z łatwością wydarli im sporne prowincje, upokorzyli Paryż paradami zwycięstwa a decyzję o zjednoczeniu Niemiec ogłosili wprost z wersalskiej siedziby francuskich królów. Pierwsza wojna światowa teoretycznie przyniosła Francji zwycięstwo, ale – najściślej pyrrusowe. Nie toczyła się na ziemi niemieckiej, niszczona była ziemia francuska a potem z Niemiec długo nie dało się wyegzekwować ani procenta należnych odszkodowań. Świadomość strat, jakie zadać potrafią Niemcy, w 1940 roku sprawiła, iż francuski opór okazał się być słabszy od rok wcześniejszego oporu Polski, znajdującej się wówczas w sytuacji o całe piekło gorszej. W 1940 Francuzom wystarczyło parę tygodni niemieckiego natarcia, by Francuzi zaskomleli o rozejm i przeszli na stronę Hitlera. Od tego czasu skundlona Francja konsekwentnie widzi w Niemczech swojego „większego brata”. Dbająca o pozory swej potęgi, poprawiająca sobie samoocenę produkcją oszczerstw o rzekomych „polskich współsprawcach holokaustu” i sypiąca radami, w rodzaju „byśmy korzystali z szansy siedzenia cicho”, skupia się na czerpaniu korzyści z bycia „pierwszym podnóżkiem Niemiec”. Dla Polaków, od wieków świetnie rozumiejących myśl zawartą w „Panu Tadeuszzu”: „Co Francuz wymyśli – to Polak polubi” prawda ta jest bolesna. A jeszcze bardziej bolesne są dla nas skutki francuskiej samo – degradacji.

Francuska „strategia” zgody na pozycję Niemiec jako głównego wysysającego potencjał innych członków Unii, bo zgadzają się one na to, by Francja była drugim wysysającym – ma dla nas coraz gorsze skutki. Sztafeta takich właśnie działań – zdaje się nie mieć końca. Ostatnio, argumentując to wojną na Ukrainie, postanowiono o przeznaczeniu środków wszystkich państw Unii (w dużej mierze z obciążającego ich rachunki giga – kredytu) na inwestycje w przemysł zbrojeniowy. Niemal całość tych inwestycji, realizowanych w ogromnej mierze za nasze polskie pieniądze, skoncentrowana zostanie w Niemczech i Francji. Równocześnie Komisja Europejska (na kształt której Polska wpływu nie ma żadnego, ten organ decydujący w Unii o wszystkim znajduje się poza jakąkolwiek rzeczywistą kontrolą i w żaden demokratyczny sposób nie jest on wybierany) zdecydowała o de facto uniemożliwieniu nabywania broni od dostawców innych, niż unijni. Co może zniweczyć wszystkie amerykańskie czy koreańskie inwestycje w polski przemysł. A czy rzeczywiście to, co damy na inwestycje w zbrojeniówkę francuską czy niemiecką przyniesie nam choć odrobinkę bezpieczeństwa więcej? Absolutnie nie! jeżeli choćby Niemcy i Francja zwiększą produkcję broni – to w perspektywie długich lat. W czasie których bardzo możliwe, iż okaże się, iż także nasze pieniądze przeznaczone zostały na cele tak naprawdę całkowicie inne. W tematach zbrojeniowych bowiem nie istnieje dostateczna transparentność (zbrojenia to przecież tajne rzeczy!) a bardzo często trudno je oddzielić od inwestycji cywilnych (bo tu i tam jest mnóstwo np. elektroniki, tu i tam produkuje się chemię, pojazdy itd.). Stawiam więc dolary przeciw kasztanom, iż prędzej czy później okaże się, iż argumentowana rosyjskim zagrożeniem (bo jak wiadomo Niemcy i Francja zagrożone są nim najbardziej) „ogólnounijna” zrzutka na niemieckie i francuskie fabryki zbrojeniowe okaże się być pomysłem na dofinansowanie ledwie dziś zipiących gospodarek Niemiec i Francji.

I jak tu sobie nie przypomnieć PRL – owskiej prawdy, wg której RWPG to „Rosji Wszystko Polsce G…”. Teraz to Unia Europejska oznacza „Niemcom (i trochę Francji) Wszystko.” A Polsce – już choćby mniej, niż przysłowiowe „G…o”

Artur Adamski

Idź do oryginalnego materiału