Kiedy w latach dziewięćdziesiątych polskie bazary wypełniły tysiące handlarzy przybywających z Rosji widywałem na nich dość zdumiewające scenki. Do kolejnych ich rodaków podchodziło dwóch około trzydziestoletnich Rosjan, którzy wymieniali niemałą jak na owe czasy kwotę i natychmiast ją otrzymywali. Nikt w najdrobniejszy choćby sposób nie próbował sprzeciwiać się żądaniu, nikt się nie tłumaczył, nie prosił o mniejszy rozmiar haraczu a zdaje się, iż często żądano od nich kwot zbliżonych do całego uzyskanego w Polsce zarobku.
„To Afgany” – szeptem wyjaśniła mi to jedna z moich rosyjskich bazarowych rozmówczyń. Słowo „Afgany” oznaczało kogoś, kto był na wojnie w Afganistanie. W całym Związku Sowieckim wszyscy wiedzieli, iż dla nich zabić to mniej, niż splunąć. Z owymi „Afganami” wiąże się też pewien wątek z ostatniego okresu działania Solidarności Walczącej. Od samego początku organizacja ta udzielała pomocy dezerterom z Armii Sowieckiej. Na łamach swej podziemnej prasy informowała o żołnierzach uciekających z sowieckich jednostek, apelowała o udzielaniu im schronienia, prosiła o kontakt tych, którzy coś o ukrywających się dezerterach wiedzieli. Organizacja Kornela Morawieckiego udzieliła skutecznej pomocy co najmniej kilku młodym uciekinierom z sowieckiego wojska. Każdemu z nich, w przypadku wpadnięcia w ręce siepaczy z ich armii, groziła nieuchronna śmierć. Pod koniec lat osiemdziesiątych poznałem jednego z tych rosyjskich chłopaków. Niektórzy uważali go za prowokatora, stąd po cichu nazywano go „Kagiebesznik”. Stanowczo sprzeciwiał się takim opiniom Kornel Morawiecki podkreślając, iż „to prosty chłopak ze wsi, żaden ruski agent”. Pamiętam, iż chłopak ten czas jakiś ukrywał się w gospodarstwie Rolanda Winciorka w Wilczynie Leśnym. W sumie w Polsce spędził kilka lat. Mieszkając u różnych ludzi związanych z Solidarnością Walczącą doczekał formalnego upadku Związku Sowieckiego oraz masowych przyjazdów handlarzy z Rosji i innych posowieckich krajów. Wtedy już facet ten chadzał sobie po Wrocławiu swobodnie, raczej nigdzie nie pracował a rodzina, u której mieszkał zauważyła, iż dysponował coraz większymi pieniędzmi. Okazało się, iż ten nasz „Kagiebesznik” podpatrzył proceder „Afganów” i zaczął uprawiać ich „rzemiosło”. Ni mniej ni więcej – przychodził na bazary (głownie te mniejsze z podwrocławskich miasteczek) i podając się za rzekomego „Afgana” wymuszał na swych rodakach płacenie mu haraczu. A wszyscy płacili bez szemrania, bo woleli nie ryzykować sprawdzania, czy to „prawdziwy Afgan”. Bo wiadomo – jeżeli z wojny wrócił to zamorduje bez sekundy zawahania i szczęściem będzie, jeżeli śmierć ta nie zostanie zadana w sposób wymyślnie okrutny.
Jednym z długotrwałych spadków po każdej wojnie są tysiące ludzi, których wojna przerobiła na „maszynki do zabijania”. W polskiej literaturze lat czterdziestych zjawisko to nazywano „zarażeniem śmiercią”. Urodziłem się dziewiętnaście lat po wojnie a w moich młodych latach nasłuchałem się o tym, na czym to polegało. Czyli o zabijaniu się z byle powodu, albo i bez jakiegokolwiek powodu, co było niemal normą przynajmniej kilku powojennych lat. w tej chwili w Polsce dochodzi do kilkuset zabójstw rocznie. W 2023 odnotowano ich 565, w 2024 – 503. Statystyki z pierwszych lat powojennych są jedynie szacunkowe. Choć wiadomo, iż w latach czterdziestych, kiedy to w całej Polsce żyło kilka ponad 23 miliony ludzi, rocznie dokonywano co najmniej kilku tysięcy zabójstw. Choć raczej – kilkunastu tysięcy. Podkreślam, iż chodzi tylko o morderstwa kryminalne a nie te w liczbie mogącej sięgać w sumie 150 tysięcy, będących wynikiem komunistycznego terroru pierwszej dekady pod sowiecką okupacją. jeżeli chodzi tylko o mordy typowo kryminalne – trzeba było całych dziesięcioleci, żeby ze skali liczonej w tysiącach – rozmiar ten uległ zmniejszeniu do w tej chwili odnotowywanych kilkuset. Co jest dziś rozmiarem należącym do najmniejszych na świecie. W roku 2022 mieliśmy 0,73 zabójstwa na sto tysięcy mieszkańców przy średniej europejskiej 2,24 i światowej – 6,5! Odsetek ludzi zabijanych skutkiem morderstwa mamy dziś w Polsce znacznie niższy, niż w Niemczech, Francji, Szwecji, Finlandii i blisko dziesięciokrotnie niższy, niż to się statystycznie dzieje w średniej światowej. Na tę makabryczną średnią światową „pracują” przede wszystkim kraje, w których niedawno zakończyły się konflikty zbrojne i kraje sąsiadujące z areną wojen. Tam ofiarą morderstw (nie wojennych, ale stricte kryminalnych) pada choćby kilkadziesiąt razy więcej ludzi, niż u nas!
A my niestety – sąsiadujemy z krajem objętym naprawdę straszną wojną. Rzezie, do jakich dochodzi na ludności cywilnej, to nie wszystko. Armia ukraińska dziennie traci około 1500 ludzi, z których ok. 300 to straty śmiertelne, blisko tysiąc to ranni a paruset – zaginieni (głównie dezerterzy). W przypadku rannych chodzi przede wszystkim o urazy ciężkie, często nieodwracalne. Taka jest bowiem specyfika używanej dziś broni. Kiedyś granaty i karabinowe kule najczęściej doprowadzały do urazu możliwego do zaleczenia, współczesne odłamki czy pociski często ciała rozrywają, kończyny – urywają. Wiadomo, iż od początku wojny amputacje kończyn przeprowadzono na ok. 150 tysiącach ukraińskich żołnierzy. W tej liczbie w dużej części – amputacje obydwu nóg czy zarówno rąk, jak i nóg. Podobna skala strat, też liczona w setkach tysięcy, czwarty już rok ma miejsce po stronie rosyjskiej. Co jakiś czas do nieoficjalnego obiegu medialnego przedostają się też nagrania dokumentujące bestialskie zachowania, bez wątpienia stanowiące coraz powszechniejszy standard tej wojny. Czyli sfilmowane akty najokrutniejszych metod zadawania śmierci i okaleczania, np. odcinania genitaliów schwytanym żołnierzom przeciwnej strony.
W przypadku II wojny światowej prawda o tym, jak jej uczestników przerabiać ona potrafiła w bestie, zwykle kolportowana była tylko metodą osobistych opowieści. Środki masowego przekazu ją ukrywały a takich kanałów informacji, jakim dziś jest Internet czy You Tube (też cenzurowany!) nie było. Dopiero po latach, a i tak w skali ułamka promila, do opinii publicznej przedostawały się wyznania takie, jak Władena Ancziszkina, kapitana w oddziale moździerzy jednego z oddziałów I Fronty Białoruskiego. Mówił on: „Po jakimś czasie wszyscy na wojnie wpadają w obłęd. Stajemy się bestiami. Żołnierz to nie intelektualista a choćby jeżeli intelektualista zostaje żołnierzem to jak każdego dnia napatrzy się na krew, wnętrzności i mózgi – zostają z niego tylko instynkty. A wszystkie ludzkie cechy ulegają zatraceniu. I człowiek – zamienia się w potwora”.
Wojna na Ukrainie dawno przekroczyła skalę tej, która toczyła się w Afganistanie. Ilość zabitych po stronie sowieckiej, w ciągu dziesięciu lat walk, wyniosła tam 14 453 żołnierzy. Niektórzy liczbę tę uważają za zaniżoną i za prawdziwą uznają sięgającą 26 tysięcy. Do czego należy dodać kilkanaście tysięcy zabitych z prosowieckich sił afgańskich i trudną do oszacowania liczbę zabitych po stronie Mudżahedinów. Mogło to być 75 do 90 tysięcy oraz kilkaset tysięcy cywilnych Afgańczyków. Choć niektórzy szacują, iż rozmiar ten to w ciągu dziesięciu lat choćby dwa miliony. Przynajmniej więc w szeregach wojskowych – już na Ukrainie mamy co najmniej kilka (a może i kilkanaście, jeżeli nie dziesiątki) razy większą liczbę zabitych, niż w czasie całej dekady wojny afgańskiej. Piekło ukraińskiej wojny trwa już niemal tyle, co wojna sowiecko – niemiecka. I bez wątpienia w wielu jej uczestnikach dokonała zmian takich, o jakich opowiadał kapitan Ancziszkin.
Powszechnym pragnieniem jest, by wojna na Ukrainie w ten czy inny sposób – dobiegła końca. Polska na ten koniec wojny powinna być przygotowana w sposób szczególny. Już na swoim terytorium mamy miliony obywateli Ukrainy, co w ostatnim czasie wiąże się z narastającymi w szybkim tempie coraz poważniejszymi problemami. A co będzie, kiedy do tych milionów już przebywających w Polsce Ukraińców zechce dołączyć chociaż część z tych setek tysięcy od lat żyjących w samym sercu piekła wojny? I to takiego piekła, którego żniwo to setki tysięcy zabitych, setki tysięcy straszliwie okaleczonych i gdzie codziennością są sceny niewyobrażalnego okrucieństwa? Jedno jest pewne – urokliwa utopia świata otwartych granic na bardzo długo musi odejść do krainy nierealnych marzeń. Solidna kontrola granic Rzeczpospolitej i najściślejsza wiedza o każdym człowieku przebywającym na naszym terytorium – to bezwzględny warunek naszego bezpieczeństwa.
Artur Adamski