Uciekła przed reżimem Łukaszenki do Polski. „Zakuli mnie i wycelowali we mnie kilka karabinów”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • — Pewnego dnia do mojego mieszkania wpadli milicjanci z oddziału ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej. […] Wyrzucali wszystko z szaf i szuflad. Głośno przy tym krzyczeli — mówiła w rozmowie z TOK FM Maryna Kiyavets
  • W białoruskim areszcie spędziła pięć dni. W nocy zapalano światła, puszczano głośną muzykę. Usłyszała, iż „to nie koniec”. Postanowiła uciec przed reżimem Aleksandra Łukaszenki, rodzinie powiedziała, iż jedzie do sanatorium. Teraz mieszka w Polsce i w końcu czuje się bezpiecznie
  • Kiedy polskie dzieci mówią białoruskim, iż „są od Łukaszenki i jako takie pozostają groźne”, tłumaczy: — To nie my jesteśmy straszni, tylko Łukaszenko. Rozpętał wojnę przeciwko swojemu narodowi
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

TOK FM opisuje historię inżynierki i chemiczki z Białorusi Maryny Kiyavets. Pracowała w laboratorium w białoruskich wodociągach, została zwolniona za komentarz w mediach społecznościowych, w którym sprzeciwiała się zamknięciu Towarzystwa Języka Białoruskiego. Po sfałszowanych wyborach w 2020 r. wyszła na ulicę i już wtedy miała pierwsze problemy w pracy. W końcu została zwolniona i nie mogła już znaleźć zatrudnienia w zawodzie. By móc utrzymać trójkę dzieci, zaczęła pracować w sklepie kosmetycznym.

„Usłyszałam od jednego z funkcjonariuszy, iż na tym nie koniec”

— Pewnego dnia do mojego mieszkania wpadli milicjanci z oddziału ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej. Zakuli mnie w kajdanki i nakierowali na mnie kilka karabinów. Inni wyrzucali wszystko z szaf i szuflad. Głośno przy tym krzyczeli — opowiedziała TOK FM.

Później została przewieziona do aresztu, w którym przeszła rewizję osobistą. Musiała się rozebrać i kucać, wszystko pod okiem kamer zawieszonych pod sufitem. Nie mogła brać prysznica ani chodzić na spacerniak, w nocy strażnicy zapalali światło i puszczali głośno muzykę.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Aresztowano ją za „udostępnianie materiałów ekstremistycznych” — Maryna podała dalej post z informacją o tym, jak rosyjscy żołnierze zbombardowali w Ukrainie dom dziecka. Po pięciu dniach wróciła do domu, dostała 1000 euro grzywny. — Usłyszałam od jednego z funkcjonariuszy, iż na tym nie koniec. Bo wrócą po mnie i następnym razem posadzą na butelkę. To oznaczało, iż mnie zgwałcą. Grozili też, iż trafię na wiele lat za kraty, a moich synów przeniosą do domów dziecka – wspominała.

To doświadczenie było najtrudniejsze dla jednego z jej synów, który ma niepełnosprawność intelektualną. Kiedy do ich domu wpadli milicjanci chłopiec „nawet nie płakał, tylko wył”. Później był wystraszony i miał trudności z mówieniem.

Od męża słyszała, iż ma „siedzieć i milczeć”

Kobieta ostatecznie wyjechała do Polski. Rodzinie i bliskim powiedziała, iż jedzie do sanatorium, nie chciała narażać ich na niebezpieczeństwo. Mężowi też nie powiedziała, słyszała od niego, iż ma „siedzieć i milczeć”, teraz mężczyzna współpracuje ze służbami Łukaszenki. jeżeli wróciłaby na Białoruś, grozi jej 14 lat więzienia.

W Polsce Maryna pracuje dorywczo, dostała dodatek mieszkaniowy i 800 zł na dzieci. W Warszawie nie mogła znaleźć mieszkania, słyszała od właścicieli, iż „nie wynajmują samotnym matkom z dziećmi, a tym bardziej białoruskim”. Ostatecznie zamieszkała w Białymstoku.

Słyszy też, iż polskie dzieci mówią białoruskim, iż „są od Łukaszenki i jako takie pozostają groźne”, wtedy tłumaczy: — To nie my jesteśmy straszni, tylko Łukaszenko. Rozpętał wojnę przeciwko swojemu narodowi. Zamyka ludzi w więzieniach, nakazuje ich katować i gwałcić. Jest ludożercą, który nasze cierpienie ma za nic – powiedziała.

Jest bardzo wdzięczna za to, co dostała w Polsce, bo tutaj czuje się bezpiecznie. — Dziękuję za to, co Polska robi dla wszystkich Białorusinów, którzy muszą uciekać ze swojego kraju — powiedziała w rozmowie z TOK FM.

Idź do oryginalnego materiału