Wyobraź sobie, iż jesteś, ja wiem, węgierskim naukowcem i jedziesz do Polski na konferencję. I nagle służby na lotnisku w Twoim telefonie znajdują mema z Tuskiem. I zostajesz wyrzucony z kraju. A teraz wyobraź sobie, iż idziesz na prywatną uczelnię. Taką z idealnego świata Mentzena. Zawierasz umowę i płacisz hajs za studiowanie. I na uczelni jest protest przeciwko Izraelowi. Przemawiają politycy z Konfederacji, ale akurat w tym się zgadzacie. I nagle okazuje się, iż Tuskowi to się nie podoba. Zamraża hajs dla uczelni, który dostawała uczelnia w zamian za realizację ustawowych obowiązków. A Ty masz być wyrzucony. Tuskowi nie podoba się to jak krzyczałeś na demonstracji. Twoja umowa z uczelnią? Kogo to? Władza mówi won i ty masz zrobić won z uczelni.
A teraz wyobraź sobie, iż jeden z byłych urzędników Tuska mówił kiedyś tam kiedyś, iż jest on, Tusk słabym premierem. I nagle Tusk każe prokuratorom go ścigać, bo przecież obraziłeś władzę. Albo iż Polsat zrobił program o złym Tusku i trzeba zabrać Polsatowi koncesję. No chyba iż Polsat zrobi program o Kasi Tusk, to wtedy ok. Może Tusk odpuści.
Albo wyobraź sobie, iż Wilfred Leon z dziećmi po meczu siatkarskim pojechał sobie do maca, ale właśnie jest pakowany do suki i wywieziony na Kubę. Że nie ma przeciwko niemu żadnych dowodów? I co z tego, władza nie może się mylić. Już tam koledzy Fidela Castro nad Leonem popracują w więzieniu, żeby się do wszystkiego przyznał.
Trochę zamordyzm, co? Tymczasem dokładnie to dzieje się w USA. Tyle iż Tuskiem jest Trump. I co? I nic. Przez całe dekady tabuny kuców, Konfederatów, wolnorynkowych prawicowców przekonywały nas, iż im chodzi tylko o wolność. Że tak naprawdę to państwo, to przebrzydłe państwo, jest źródłem największego zagrożenia i przed tą „bolszewicką” przemocą trzeba się chronić. Że lewica to zamordyzm.
Tymczasem dokładnie taki sam, wręcz podręcznikowy, zamordyzm państwa dostajemy ze strony Trumpa i co? I nic. Prawactwo nie tylko nie krytykuje, prawactwo jest wniebowzięte. Wręcz wyje z radości. Oto okazuje się, iż lewacy znowu mieli rację: nie, prawactwu nigdy nie chodziło o wolność. Zawsze chodziło o zamordyzm. Tylko, iż byli za słabi, żeby rządzić, więc chowali się za parawanem wolnościowego frazesu. Ale dziś, gdy rządzić już mogą, widać jak bardzo imponuje im silna władza państwowa. Jak bardzo wolność stała się lewacką fanaberią i jak władca chce kogoś wyrzucić, zamknąć, zgnoić albo upokorzyć to ma do tego prawo.
Dlatego na Florydzie prawactwo nie ma problemu z cenzurowaniem bibliotek stanowych i po prostu tworzeniu indeksu ksiąg zakazanych, zgodnie z wieloletnią prawacką logiką. Dlatego zawsze prawactwo kochało Mussoliniego i także w Polsce wykrzykiwano mi miłość od razu od 1922 roku. Dlatego te wszystkie opowieści, iż faszyzm, nazizm to lewackie ideologie to brednie. Prawacka miłość do Trumpa pokazuje, iż nie ma takiego zamordyzmu, jakiego nie pokocha prawactwo, byleby to nasz trzymał za mordę.
Więc te wszystkie prawackie, wolnościowe książki możecie spokojnie dziś schować do szafy albo saplić. Zanim spali Wam je Trump, bo coś tam coś tam go u Bastiata, Friedmana czy Rothbarda akurat obraża.
Tradycyjnie, podoba ci się tekst? Możesz Postawić herbatkę https://buycoffee.to/galopujacymajor