Przez długi czas naszą III RP definiował podział: postkomuniści – ludzie Solidarności. Jeszcze w 2005 bracia Kaczyńscy chcieli na tej osi zbudować kampanię Lecha, spodziewając się, iż jego głównym rywalem będzie Włodzimierz Cimoszewicz. Dopiero gdy Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania, wykreowali nowy podział – na Polskę solidarną i liberalną – bo liberalizmem chcieli zabić kandydata PO Donalda Tuska.
Z Tuska Kaczyńscy robili groźnego dla ludu liberała, ale w gruncie rzeczy wszyscy ważni politycy tamtej epoki byli ludźmi Solidarności: i Lech, i Jarosław, i Tusk, i Komorowski, czy Sikorski. Mieli różne poglądy i wrażliwości, ale etos Solidarności łączył ich wszystkich. Dopiero Jarosław posmoleński ideę Solidarności postanowił uśmiercić, stawiając z zimną perfidią na mit zamachu, nacjonalizm, populizm i Kościół spod znaku Rydzyka.
Andrzej Duda był prezydentem rozkroku – jeszcze trochę w propaństwowym duchu Lecha, ale zbyt słaby i uległy wobec Jarosława, by móc mu się przeciwstawić, gdy symultanicznie unicestwiał dorobek brata i etos Solidarności.
O etosie
Właśnie – etos Solidarności – o nim trzeba tu powiedzieć słów kilka. Etos chyba najpiękniejszej idei, jaką zrodziła ta ziemia i ten naród. Piękna synteza etosu powstań – głównie styczniowego i warszawskiego – z etosem Szarych Szeregów i AK, etosu polskiej inteligencji, tak celnie zdiagnozowanym w słynnych książkach Bohdana Cywińskiego „Rodowody niepokornych” z 1971 roku oraz pisanych w mokotowskim więzieniu „Z dziejów honoru w Polsce” Adama Michnika, wydanych w roku 1985, a także etosu personalizmu chrześcijańskiego, tak bliskiego naszemu Janowi Pawłowi II, oraz Kościoła narodowej jedności i wybaczania, tak pięknie symbolizowanym przez księdza Jerzego Popiełuszkę – czyli generalnie etosu Kościoła Wojtyły i Popiełuszki, tak szokująco odmiennego od Kościoła nacjonalizmu i nienawiści Rydzyka, Jędraszewskiego i wielu innych biskupów.
Cała kampania prezydencka Nawrockiego, jego liczne wypowiedzi – w tym zarzucająca wielu jego oponentom brak genu polskości – są tego etosu Solidarności brutalnym zaprzeczeniem.
Przypomnę tylko, iż twórcą idei „genetycznych patriotów” był wybitny pisowski intelektualista Marek Suski. Nie zarzucam Karolowi Nawrockiemu perfidnego nawiązywania do myśli Alfreda Rosenberga (wątpię zresztą, czy to nazwisko mu coś mówi), ani do przesłania i dorobku ustaw norymberskich, ale pogląd, iż można dzielić ludzi i szacować ich patriotyzm według autorytarnej oceny ich DNA, jest nawiązaniem do tamtych pomysłów – niestety. Obawiam się, iż Nawrocki na tej drodze zrobił zresztą dopiero kilka pierwszych kroków. Podbitymi ćwiekami brunatnymi buciorami niedługo zrobi następne. Wszystko na komendę „prawą marsz”.
Karol Nawrocki już chyba jakiś czas temu przeprowadził się do stolicy, ale mam wrażenie, iż w ostatnich miesiącach definitywnie wyprowadzał się z Gdańska – i to nie tylko w sensie miejsca zamieszkania i kodu pocztowego. Nawrocki wyprowadza się z Gdańska będącego naczelnym ośrodkiem pewnej pięknej idei.
Ostatniej swojej, wydanej przed jego tragiczną śmiercią, książce Paweł Adamowicz dał tytuł „Gdańsk jako wspólnota”. To było i przesłanie Adamowicza, i przesłanie solidarnościowego Gdańska dla całej Polski.
Znam najważniejsze postaci gdańskiego środowiska politycznego bardzo dobrze – niektóre od kilkudziesięciu lat. A czego nie wiedziałem, to doczytałem i dogadałem z nimi, pisząc po śmierci Adamowicza książkę „Umrzeć za Gdańsk”. Gdańsk nie był i nie jest politycznie niejednorodny. Nie po to jest kolebką Solidarności i pluralizmu. Gdańsk – tak bliski mi ideowo Gdańsk – jest stolicą różnorodności, a nie unifikacji, jednorodności i jednoznaczności.
Stąd w plejadzie wybitnych gdańskich postaci są osoby bardzo różne: Lech Wałęsa i Bogdan Borusewicz, Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki i Janusz Lewandowski, Aleksander Hall i ojciec Ludwik Wiśniewski, a ostatnio prezydent Gdańska – Olka Dulkiewicz, która tak pięknie pielęgnuje idee Pawła Adamowicza. Nie tylko przez lojalność wobec byłego szefa, ale przez – skoro już ktoś lubi o genach – jej własne DNA: córki nieżyjącego działacza Solidarności, osoby studiującej w Polsce i w Niemczech oraz nieformalnego kustosza Europejskiego Centrum Solidarności.
Olka jest dość gorliwą katoliczką, ale u siebie jest i na kościelnych rekolekcjach, i w domu dla ukraińskich uchodźców, i na paradzie równości. Takie jest jej serce, takie jest jej DNA, takie jest jej wyobrażenie o Gdańsku marzeń – mieście wolności, otwartości, tolerancji, zbliżenia kultur i międzyludzkiego szacunku.
Nadchodzi trudny czas
Karol Nawrocki nie jest z tej tradycji co wspomniane wyżej osoby. Tak jak żaden z tych ludzi nie wpadłby na pomysł, by – jak Andrzej Duda – nazywać ludzi LGBT ideologią, tak żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy, by identyfikować ludzi po genach. Nawrocki może kibicować tej samej Lechii Gdańsk co Donald Tusk, ale ideowo i duchowo jest z zupełnie innego klubu – tego, co lubi wrzeszczący nacjonalizm, panienki z Grand Hotelu i kibolskie ustawki. Też jest to jakiś etos, ale na pewno nie etos Solidarności – raczej solidarności związkowo-dudowej, tych popłuczyn po Solidarności prawdziwej.
Koniec epoki Solidarności i etosu Solidarności oznacza, iż dla Polski nadchodzi trudny czas. Jeszcze Polska oczywiście nie zginęła, ale biel jej flagi już jest przybrudzona, a amarant przechodzi powoli, choć zbyt szybko, w brunatny. Gdańsk w tych dniach przegrywa, choć znowu ma prezydenta Polski.
Przegrywa też cała demokratyczna Polska. Ale idei Solidarności nie możemy ani porzucić, ani oddać bez walki, ani tym bardziej pogrzebać. W końcu to nasze DNA – najlepsze, jakie ten kraj kiedykolwiek miał.