Australijskie lato kończy się zakwitem bruzdnicowym na południowym wybrzeżu. Jest to zakwit typu czerwony przypływ, choć bardziej zauważalnym objawem były zwały bakteryjnej piany. Ucierpiały głównie oceaniczne ryby i bezkręgowce. Nie ma ofiar śmiertelnych wśród ludzi, ale ponad sto osób uskarżało się na grypopodobne objawy.
Niepokojące objawy – toksyczny zakwit
W połowie marca media obiegły zdjęcia martwych pławikoników australijskich. Zwłoki tych ikonicznych dla Wielkiej Zatoki Australijskiej koników morskich nazywanych przez mieszkańców Australii Południowej liściastymi smokami morskimi w znacznych liczbach morze wypłukiwało na plaże Parsons czy Waitpinga w rejonie stolicy tego stanu, Adelajdy.
Równocześnie na plażach pojawiła się piana. Nie chodzi o zwykłą morską pianę, jaka powstaje podczas rozbryzgu fal, ale o gruby na kilkadziesiąt centymetrów kożuch przypominający ubite na bezę białko jajka. Australijscy eksperci badający to zjawisko nazywają ją żartobliwie bakteryjnym smoothie. Nazwa ta nie brzmi zbyt zachęcająco, mimo to australijscy plażowicze nierzadko traktują ją jako atrakcję.
Bakteryjna piana nieraz kryje w sobie toksyczne substancje. Tym razem toksyczność nie dotknęła jedynie pławikoników. Na plaży widziano również martwe ryby innych gatunków oraz martwe ośmiornice. Co więcej, kilkudziesięcioro surferów zgłosiło się do lekarzy z objawami grypopodobnymi, takimi jak ból gardła, suchy kaszel czy podrażnione oczy. Podobne objawy zgłosiło kolejne kilkadziesiąt osób, które nie wchodziły do wody, a jedynie spacerowały plażą, wdychając morskie powietrze.
Sprawa wydawała się dość jasna – to wygląda jak toksyczny zakwit przypadający na koniec australijskiego lata. Okolice Adelajdy są miejscem, gdzie po raz pierwszy poprawnie zidentyfikowano to zjawisko. W 1878 r. na łamach Nature miejscowy chemik George Francis opisał przypadki zatruć zwierząt domowych pijących wodę z jeziora Alexandrina. Pozostało tylko ustalić, który gatunek go wywołał. Nie można było też wykluczyć, iż piana jest siedliskiem chorobotwórczych bakterii.
Karenia mikimotoi – kłopotliwy przybysz
Próbki wody pobrane przez służby sanitarne Australii Południowej wysłano na Politechnikę w Sydney, gdzie badacze zbadali je mikroskopowo i genetycznie. Okazało się, iż zawiera ona dużo komórek Karenia mikimotoi. Jest to gatunek bruzdnicy znany z tworzenia toksycznych zakwitów oceanu nazywanych czerwonym przypływem. W rzeczywistości czerwony przypływ częściej ma odcienie brązu niż czerwieni, w zależności od dominującego w nim gatunku bruzdnic, których barwa zależy od kombinacji karotenoidów i chlorofilu.
Gatunek ten odkryto prawie sto lat temu u wybrzeży Japonii. Jest to nieduży, do 40 mikrometrów średnicy, wiciowiec należący do bruzdnic – jednokomórkowych glonów okrytych celulozowymi płytkami. Jego przedstawiciele obok fotosyntezy potrafią odżywiać się na sposób zwierzęcy, a niektórzy wytwarzają toksyny. W cieplejszych miesiącach potrafi zdominować fitoplankton i utworzyć zakwit.
Początkowo jego toksyczne zakwity znane były głównie w Japonii i Korei. Pod koniec lat 50. ubiegłego wieku pierwszy raz stwierdzono go w Atlantyku – u wybrzeży Stanów Zjednoczonych, a kilka lat później już w Norwegii. Od lat 70. ubiegłego wieku co jakiś czas wywołuje masowe śnięcia ryb wokół Wysp Brytyjskich. Przypuszcza się, iż jego szerokie rozmieszczenie nie jest naturalne, ale został rozprzestrzeniony przez transport morski z wodą balastową. Sprzyja temu jego szeroka tolerancja zakresu temperatur i zasolenia. Prawdopodobnie zimuje bez fazy przetrwalnika.
Nie zniknął również z wybrzeży Dalekiego Wschodu, gdzie powoduje znaczne szkody w akwakulturze i rybactwie. To między innymi jego zakwity stały się pod koniec ubiegłego wieku poligonem badawczym dla metod zwalczania, które testowano w Polsce wobec Prymnesium parvum. w tej chwili występuje niemal na całym świecie, także wokół Australii. W Wielkiej Zatoce Australijskiej jest powszechny, choć rzadko osiąga pozycję dominującą.
Mimo stu lat badań, mechanizm jego toksyczności jest słabo poznany. Prawdopodobnie chodzi o reaktywne formy tlenu. O ile u ludzi silny utleniacz powoduje podrażnienie śluzówek wywołujące łzawienie czy kaszel, o tyle u organizmów oddychających skrzelami powoduje śmierć komórek. Reaktywne formy tlenu uszkadzają też przewody pokarmowe, ale to z reguły uszkodzenia skrzeli są śmiertelne. Do uśmiercenia ryby wystarczy kilka godzin ekspozycji na toksyny Karenia mikimotoi. Ten typ toksyczności jest ostry – działa szybko, ale krótko.
Toksyczne substancje nie utrzymują się dłużej w środowisku. Możliwe jednak, iż gatunek ten wytwarza również inne, bardziej specyficzne toksyny należące do tłuszczowców. Ponadto wśród wydzielin tego gatunku są cukry złożone odpowiedzialne za tworzenie piany bakteryjnej. Sama Karenia mikimotoi nie jest bakterią, ale te mikroorganizmy licznie zasiedlają wytwarzaną przez nią pianę. o ile są chorobotwórcze, mogą potęgować szkodliwe działanie zakwitu.
W Bałtyku gatunek ten jest stosunkowo rzadki. U nas toksyczne zakwity to wciąż raczej domena sinic.