To raczej całkowita klęska Torysów niż triumf Partii Pracy

2 miesięcy temu

Partia Pracy zdobyła co najmniej 409 mandatów, ponad dwa razy więcej niż w wyborach pod koniec 2019 roku. Oznacza to większość w Izbie Gmin zbliżoną do 170 głosów. Biorąc pod uwagę, iż Keir Starmer skutecznie spacyfikował skłóconą z nim corbynowską lewicę, taka większość oznacza, iż nowy premier będzie miał komfort rządzenia, jakim nie mógł się cieszyć żaden brytyjski szef rządów co najmniej od 2007 roku.

Wszystko wskazuje, iż Partia Pracy zdobędzie tak gigantyczną przewagę przy poparciu około 35 proc. – a więc mniejszym niż w 2017 roku, gdy pod wodzą Corbyna zdobyła trochę ponad 40 proc. głosów. Mandat osłabia też bardzo niska jak na Wielką Brytanię frekwencja, która najpewniej nie przekroczy 60 proc. – co oznacza spadek o 7 punktów procentowych wobec 2019 roku. Od 2010 roku w żadnych wyborach frekwencja nie spadała poniżej 65 proc.

To, iż około 35 proc. głosów przekłada się w tym roku na nokaut Torysów, wynika ze specyfiki brytyjskiej ordynacji – jednomandatowych okręgów wyborczych – oraz załamania się poparcia Torysów. Wyniki są bowiem bardziej absolutną porażką Konserwatystów niż triumfem Partii Pracy.

Całkowite załamanie poparcia

Konserwatyści zdobędą nie więcej niż 25 proc. głosów, co dam im ok. 134 mandatów – tylko 36 proc. tych, które zdobyli w 2019 roku. Spływające wyniki wyraźnie pokazują, iż koalicja wyborcza, jaką udało się zbudować w 2019 roku Johnsonowi – łącząca głosujące na Konserwatystów zamożne wiejskie i podmiejskie okręgi z południowej Anglii z uboższymi, popierającymi Brexit okręgami z północnej i środkowej Anglii, tradycyjnie wspierającymi Laburzystów – nie przetrwała choćby jednej kadencji.

Sama utrata okręgów z głosującego wcześniej na Partię Pracy „czerwonego muru” nie tłumaczy jednak aż takiego załamania się poparcia Konserwatystów. Według analiz BBC, w okręgach, gdzie w 2019 roku wygrali Konserwatyści, poparcie dla ich partii spadło aż o 28 pkt proc – o ponad jedną czwartą.

Najlepszy wynik od ponad stu lat zdobędą centrowi Liberalni Demokraci, którzy z poparciem na poziomie 12 proc. powiększą swoją parlamentarną reprezentację o ponad 50 mandatów – z siedmiu w poprzedniej kadencji. Te wyniki w dużej mierze są efektem głosowania taktycznego – w okręgach, gdzie Partia Pracy nie miała szans na mandat, wyborcy, którzy mieli już serdecznie dość torysów, głosowali na mających większe szanse kandydatów Liberalnych Demokratów.

W czwartek w nocy wydawało się, iż w ten sposób mandat straci kanclerz skarbu, najważniejszy minister gospodarczy w rządzie, Jeremy Hunt. Przetrwał jednak większością kilkuset głosów. Mandaty straciło jednak co najmniej 10 ministrów rządu Sunaka, w tym szef resoru obrony Grant Shapps, ministra edukacji Gillian Keegan oraz przewodnicząca Izby Gmin Penny Mordaunt – polityczka często wymieniana jako ewentualna następczyni Sunaka na stanowisku liderki Partii Konserwatywnej.

Torysi znów, jak w czasach Blaira, stają się regionalną partią, z poparciem ograniczonym niemal wyłącznie do Anglii. W niedzielę stracili wszystkie swoje mandaty w Walii, także wyniki ze Szkocji zapowiadają się katastrofalnie. Mandat utracił m.in. szef szkockich Konserwatystów.

Torysi w pełni zasłużyli na swoją klęskę. Pracowali na nią przez czternaście lat. Wyniki z czwartku to mocno spóźniony rachunek wystawiony przez Brytyjczyków za politykę austerity gabinetu Camerona, za Brexit i wszystkie towarzyszące mu fałszywe obietnice, za chaos ciągle zmieniających się rządów po 2016 roku, za Partygate Borisa Johnsona i ekonomiczną niekompetencję rządu Liz Truss, wreszcie za nieprzekonującą kampanię Sunaka.

Decydującemu zwycięstwu Partii Pracy pomógł też słaby wynik Szkockiej Partii Narodowej. Prognoza BBC mówi, iż partia ma zachować tylko 8 mandatów – o 40 mniej niż w poprzedniej kadencji. W większości tych okręgów mandaty przejmie Partia Pracy – w Glasgow, największym mieście Szkocji, Laburzyści odebrali SNP wszystkie 6 mandatów.

Populizm na fali

W wielu okręgach poparcie Torysom odebrała radykalnie prawicowa Reform Party Nigela Farage’a. Pogardzany przez elity z prawa, centrum i lewa, lekceważony jako niepoważny polityczny błazen, Farage raz jeszcze pokazał, iż jest autentycznym politycznym talentem, którego w żadnym wypadku nie można lekceważyć.

To najgorsza wiadomość z czwartkowych wyborów w Wielkiej Brytanii. Choć partia Farage’a ma według prognozy BBC zdobyć ostatecznie tylko cztery mandaty, zdobyła poparcie istotnej części wyborców. W wielu okręgach, w tym popierających Brexit z północy kraju, kandydaci Reform byli drudzy. Jak się okazuje, partia z silnie autorytarnym, ksenofobicznym, prawicowo-populistycznym przekazem ma swój istotny elektorat w Wielkiej Brytanii i jest w stanie wprowadzić swoją reprezentację parlamentarną, mimo skrajnie nieprzyjaznej małym partiom ordynacji większościowej.

W czwartek Reform zaszkodziło głównie Konserwatystom – w wielu okręgach Torysi przegrali tylko dlatego, iż prawicowy głos podzielił się na dwie partie. Ale dobre wyniki w laburzystowskich okręgach pokazują, iż partia może w bliskiej przyszłości stać się zagrożeniem także dla Partii Pracy.

Dobry wynik Reform wywoła najpewniej panikę w szeregach Torysów. By zdusić formację odbierającą Konserwatystom poparcie z prawej strony, nowe przywództwo Torysów może odczuwać pokusę, by przejąć wiele tematów Reform i w takich kwestiach jak migracja jeszcze bardziej przesunąć partię na prawo. Taka Partia Konserwatywna nie będzie w stanie wejść w rolę konstruktywnej, merytorycznej opozycji wobec rządu Starmera.

Centrum trzyma się mocno?

W ciągu ostatniej dekady przy okazji wielu wyborów, gdzie triumfowały siły populistyczne, anglojęzyczni komentatorzy przywoływali wiersz W. B. Yeatsa Drugie przyjście, a konkretnie frazę: „Things fall apart, the centre does not hold”. W polskim przekładzie fraza o centrum, które nie jest w stanie wytrwać, trochę się gubi, Barańczak tłumaczy ten wers tak: „Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze”, a Antoni Libera: „Nie ma już osi, wszystko się rozpada” – ale wiadomo, o co chodzi.

Wybory z czwartku, jak się wydaje, idą wbrew temu globalnemu trendowi.

Centrum, przynajmniej na pierwszy rzut oka, trzyma się na wyspach mocno. Starmer bez wątpienia wygrał bowiem wybory z centrum. Laburzyści przejmują władzę nie tyle jako lewicowa – nie mówiąc o demokratyczno-socjalistycznej – alternatywa dla Konserwatystów, ile jako formacja zdolna pełnić rolę odpowiedzialnej, kompetentnej partii władzy lepiej niż Torysi.

Dzisiejsza Partia Pracy w niczym nie przypomina tej z czasów Corbyna i trzeba oddać Starmerowi, iż gdyby to Corbyn ciągle stał na czele Partii Pracy, choćby katastrofalny stan rządów Torysów mógłby nie dać jej zwycięstwa. Starmer wykonał wielką pracę konieczną do tego, by przekonać wyborców, iż Laburzyści są rozsądnym wyborem z punktu widzenia gospodarczego i militarnego bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Ceną za to był bardzo ostrożny program wyborczy, odległy nie tylko od zupełnie przestrzelonego programu z 2019 roku, ale też od obietnic i aspiracji, jakie Starmer rozbudził, obejmując władzę w partii w 2020 roku.

Centrowa strategia Starmera przyniosła Laburzystom głęboko paradoksalny mandat. Z jednej strony, patrząc na przewagę w Izbie Gmin, jest on bardzo mocny. Z drugiej, biorąc pod uwagę procentowy udział głosów i niską frekwencję – nie do końca. Gdyby głosy rozłożyły się podobnie przy proporcjonalnej reprezentacji, w nowej Izbie Gmin mogłoby być trudno stworzyć spójną większą rządową. Wyniki z czwartku zwiększą żądania reformy ordynacji wyborczej – eksperci już mówią, iż były to jedne z najbardziej nieproporcjonalnych wyborów w historii. Jednocześnie dominująca w Izbie Gmin Partia Pracy nie ma dziś najmniejszego interesu, by podjąć temat reformy wyborczej.

Kłopoty dopiero się zaczną

Jeśli w ciągu kadencji Partia Pracy nie wywiąże się ze swoich obietnic – przede wszystkim związanych ze stymulacją wzrostu gospodarczego i ambitnymi planami dotyczącymi budownictwa mieszkaniowego – to choćby niewielki spadek poparcia może przełożyć się w przyszłych wyborach na znaczny spadek liczby mandatów. Zwłaszcza jeżeli dojdzie do choćby taktycznego porozumienia w kluczowych okręgach między Torysami a Reform albo jeżeli prawica się zjednoczy.

Prawicowy populizm mocno zaznaczył swoją obecność w tych wyborach i można się spodziewać, iż jeżeli rząd Starmera zawiedzie masowo Brytyjczyków, będzie tylko rósł w siłę. A biorąc pod uwagę, w jakim stanie znajduje się brytyjska gospodarka i społeczeństwo, głębokość wielu kryzysów trapiących Wielką Brytanię, to brytyjską politykę mogą czekać jeszcze wstrząsy, jakie dziś obserwujemy po drugiej stronie Kanału La Manche.

Klęsce rządu Starmera jeszcze bardziej niż Torysi czy Reform kibicować będzie radykalna corbynowska lewica. Jego sukces i utrzymanie władzy przez Partię Pracy w kolejnej kadencji pokazywałby bowiem dobitnie, iż corbynizm był ślepą uliczką i nie ma do niego powrotu w głównym nurcie brytyjskiej polityki. Sam Corbyn obronił w czwartek mandat w swoim okręgu wyborczym Islington North w północnym Londynie, startując jako kandydat niezależny, konkurujący z przedstawicielem Partii Pracy. Można się spodziewać, iż nikt nie będzie tak atakował rządu jak on.

Więc choć są powody, by świętować odsunięcie Torysów od władzy, choć stanowisko premiera obejmuje polityk Partii Pracy stojący twardo na gruncie natowskich zobowiązań Wielkiej Brytanii i rozumiejący zagrożenie ze strony Rosji, choć to jakoś pocieszające, iż zamiast charyzmatycznego trickstera zwyciężył staromodnie nudny polityk, to nie spieszyłbym się z ogłaszaniem triumfu odpowiedzialnego centrum. Zwycięstwo nad Torysami w ich obecnym stanie było stosunkowo łatwym zadaniem. Dopiero teraz przed Starmerem staną prawdziwe wyzwania.

Idź do oryginalnego materiału