Norwegia, jedno z najbardziej ekologicznych i stosunkowo mało emisyjnych państw na świecie zaczęła ostatnio realizować dość osobliwy projekt. Chodzi o zasilanie odnawialnymi źródłami energii platform wiertniczych, które od wielu lat wydobywają przeznaczone głównie na eksport gaz i ropę. Projekt ten budzi pewne wątpliwości natury ekologicznej, głównie w kontekście ograniczania emisji gazów cieplarnianych do atmosfery.
Osobliwy projekt
Equinor, największe w Norwegii przedsiębiorstwo energetyczne zrealizowało ostatnio dość by powiedzieć interesujący projekt energetyczny. Chodzi w nim o to, by wydobywające gaz i ropę platformy wiertnicze zasilać czystą energią, a dokładnie energią z wiatru. Hywind Tampern, to mająca generować 88 megawatów (MW) energii, pływająca na wodach Morza Północnego farma wiatrowa. Obiekt znajduje się 140 km na zachód od wybrzeży Norwegii.
Wart prawie 640 mln euro projekt, składa się 11 ogromnych wiatraków, które unoszą się na powierzchni głębokiego w tym miejscu od 260 do 300 metrów Morza Północnego. Jak pokazuje to powyższa grafika, są to duże turbiny umocowane na specjalnych pływakach. Te swego rodzaju platformy pływające są tak zaprojektowane, by cała konstrukcja wiatraka mogła swobodnie i stabilnie unosić się na powierzchni otwartego oceanu. Pamiętajmy, iż Morze Północne jest częścią Oceanu Atlantyckiego, a warunki pogodowe do wyśmienitych tam nie należą. Same zaś pływaki są dodatkowo zakotwiczone stalowymi linami do dna morskiego. To daje dodatkową stabilność, a przede wszystkim uniemożliwia turbinom niekontrolowane dryfowanie po oceanie.
Ma zasilać… platformy wydobywające ropę i gaz
Koncepcja wydaje się na pierwszy rzut oka być jak najbardziej w porządku. Hywind Tampern ma dostarczać energię elektryczną potrzebną do pracy platform wiertniczych. Dzięki czemu platforma sama ma z założenie emitować mniej CO2 niż normalnie. Siri Kindem, dyrektor działu odnawialnych źródeł energii w firmie Equinor w Norwegii, powiedziała, iż firma wykorzysta doświadczenie i naukę wyniesioną z tego projektu, aby stać się jeszcze lepsza. „Będziemy budować większe, obniżać koszty i budować nowy przemysł na barkach przemysłu naftowego i gazowego”, powiedziała.
- Czytaj także: Samochody elektryczne górą w Norwegii. To już ponad połowa rynku nowych aut
Sens takiego projektu z racji walki ze zmianami klimatu
Wiceprezes Equinor ds. szelfu kontynentalnego w Norwegii, Kjetil Hove, stwierdził: „Oczekuje się, iż Hywind Tampen zmniejszy emisję CO₂ o 200 tys. ton rocznie od kluczowych producentów ropy i gazu na Morzu Północnym”. Jak przyznaje, jest to odważna inwestycja, „Projekt zapewnił nam i branży dostawców cenne doświadczenie, które będzie ważne, gdy będziemy współpracować nad dalszym rozwojem morskiej energetyki wiatrowej w Norwegii i na całym świecie, zwiększając skalę w przyszłości. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy się do tego przyczynili. To rozwój przemysłowy, z którego możemy być dumni”, argumentuje Hove.
Czy jednak jest sens, by takie coś realizować, po to, by zasilać platformy wiertnicze? Zapytaliśmy o to Bernarda Swoczynę, głównego eksperta ds. energii i klimatu w Fundacji Instrat. „Jest to wątpliwe, ponieważ czas użytkowania platformy wiertniczej jest ograniczony, a choćby gdyby wynosił 40 lat, przynajmniej fundament pod morską farmę wiatrową może służyć znacznie dłużej. Znacznie lepiej jest podłączyć urządzenia do sieci lądowej, wtedy mamy możliwość wysyłania prądu również na ląd. Gdyby cała instalacja nie miała połączenia z lądem, platforma wiertnicza wciąż potrzebowałaby uzupełniającego źródła prądu, prawdopodobnie zużywającego towarzyszący ropie naftowej metan lub propan. Lepiej od razu stworzyć sieć koordynowaną.”
To po prostu zwykła ekościema
Zważywszy na to iż transport samochodowy musi być elektryfikowany. W wielu krajach UE, także w USA, o czym jakiś czas temu pisaliśmy, jest parcie na odchodzenie od spalinówek. W samej Norwegii, w Oslo tworzy się miejsca zamknięte dla spalających benzynę samochodów. Podobnie zresztą w innych stolicach zachodnioeuropejskich państw. Ale choćby nie chodzi to, a o samą opłacalność w sensie ograniczania emisji. Owe 11 turbin ma zaopatrywać pobliskie platformy w jedynie 35 proc. Co to jest? Tym bardziej iż te 200 tys. ton CO2 rocznie to choćby przypadku małoemisyjnej Norwegii, to tyle, co nic.
Możemy więc jasno powiedzieć, iż to tak zwany greenwashing, czyli z angielskiego ekościema. Innymi słowy, coś, co tylko pozornie jest ekologiczne. I tu też nie chodzi tylko o ową redukcję emisji – marne 0,4 proc. norweskich emisji. „200 tys. ton CO2 to stosunkowo kilka biorąc pod uwagę skalę działania platformy wiertniczej, bo spalenie każdej baryłki ropy to emisja 400-500 kg dwutlenku węgla, a jedna platforma wydobywa tysiące baryłek dziennie. Można porównać to do instalacji paneli fotowoltaicznych na dachu stacji benzynowej – pewna korzyść dla środowiska jest, ale nie zmienia faktu, iż podstawowa działalność tych firm jest szkodliwa dla klimatu”, tłumaczy Swoczyna.
A może jednak nie?
Zmiany klimatyczne, ale też perspektywa wyczerpania się paliw kopalnych spędzają sen z powiek. Equinor jest odpowiedzialny za około 70 proc. norweskiego wydobycia gazu. W ubiegłym roku dzięki wysokim cenom paliw kopalnych, w związku z inwazją Rosji na Ukrainę, zwiększył swoje zyski o 134 proc. Energią odnawialną te przedsiębiorstwo praktycznie się nie zajmuje.
Sama koncepcja budowy farmy wiatrowej, która może unosić się na głębokim morzu, jest jak najbardziej czymś pożądanym. Szczególnie iż wiatru tam nie brakuje, i nikt nie będzie się czepiać, iż wiatraki szpecą krajobraz. Czy możemy postawić na tym projekcie krzyżyk? Koniec końców proces odchodzenia od paliw kopalnych potrwa, a po drodze warto wprowadzać takie działania, jak zasilanie OZE platform wiertniczych. Jakiekolwiek. Poza zamknięciu platformy farma wiatrowa będzie mogła przecież służyć dalej.
„Jeśli farma wiatrowa ma potem zostać przełączona do sieci lądowej, to można zrobić to od razu, bo w zależności od relacji ceny energii na lądzie i na platformie można wtedy importować lub eksportować prąd stosownie do różnicy, można też zasilać platformę z tańszych OZE na lądzie – np. w przypadku Norwegii z elektrowni wodnych”, stwierdził Swoczyna.
Norwegia ma potencjał
Oczywiście Equinor nie powinien zostać skreślony, za to, iż chcą zasilać obiekty wydobywające paliwa kopalne. Gigant ten dąży do osiągnięcia celu, jakim jest neutralność klimatyczna do 2050 roku. Dziś przykładają rękę do emisji CO2 do atmosfery, ale z obecnych 0,6 gigawata energii z OZE jaką generują, w 2030 roku chcą, by to było aż 12-16 gigawatów. To spora zmiana, która ma szansę się powieść, gdyż w planach są w dużej mierze takie projekty jak Hywind Tampern. Z tą jednak różnicą, iż nie zasilające platformy wiertnicze na morzu, a domy na lądzie i stacje ładowania dla samochodów elektrycznych.
Firma ta ma świadomość, iż od paliw kopalnych uchodzić należy. „Wiemy, iż nasze emisje muszą zostać zredukowane i zaczyna się to od nas i od tego, jak współpracujemy z dostawcami i partnerami. Chodzi o to, jak zwiększamy wydajność naszej pracy, jak zastępujemy turbiny gazowe energią elektryczną lub jak wykorzystujemy drony do śledzenia naszych emisji metanu”, czytamy na stronie Equinor.
- Czytaj także: Czy Norwegia uratuje Europę przed importem z Rosji?
Sama z kolei Norwegia jest państwem, które już teraz jest mocno ekologiczne. Oczywiście, sprzyja temu geografia terenu, a nie to, iż kraj jest bogaty. Niemniej jednak Norwegowie w pełni wykorzystali możliwości, jakie dają tamtejsze rzeki, co pokazuje powyższy wykres. W ubiegłym roku kraj ten wyemitował 32,1 mln ton CO2. Trochę dużo, bo 7,7 tony na osobę, ale pamiętajmy o tym, jak wygląda tam poziom życia. To bogaty kraj. Ponadto od ponad 10 lat obserwuje się tam systematyczny spadek emisji CO2. Jeszcze w latach 2005-2010 do atmosfery rocznie trafiało tam blisko 38 mln ton CO2. W nieco ponad 10 lat nastąpił spadek o 15 proc.
–
Zdjęcie tytułowe: Shutterstock/DJ Mattaar