Szpiegowanie, zwolnienia, szantaż. Tak wygląda wolność według Trumpa i Muska

4 godzin temu
Od czasu objęcia urzędu w styczniu, prezydent USA Donald Trump kwestionuje amerykańską praworządność na wielu poziomach i nieustannie testuje jej granice – pisze Thomas Latschan w "Deutsche Welle" (oprac. Alexandra Jarecka).


Prezydent USA Donald Trump sprawuje swój urząd od zaledwie trzech miesięcy. W tym czasie Stany Zjednoczone doświadczyły nie tylko wstrząsów wewnętrznych, ale także wstrząsów fundamentów demokracji. Renomowany waszyngtoński think thank Brookings Institut odnotował "niebezpieczne pęknięcia w filarach amerykańskiej demokracji". I ataki te realizowane są na kilku poziomach.

Spór z uczelniami wyższymi


"Harvard to kpina, uczy nienawiści i głupoty i nie powinien już otrzymywać finansowania". Donald Trump opublikował to na swojej platformie Truth Social w środę (16.04.2025). Jest to najświeższa eskalacja sporu między rządem USA a elitarnymi uniwersytetami w tym kraju. Spór został wywołany faktem, iż Harvard i inne prywatne uczelnie rzekomo nie podjęły wystarczająco surowych działań przeciwko propalestyńskim protestom wymierzonym w wojnę w Strefie Gazy, narażając w ten sposób żydowskich studentów na niebezpieczeństwo.

Spór ten jednak eskaluje już od dłuższego czasu i w tej chwili dotyczy ogólnej orientacji politycznej elitarnych uniwersytetów, które w oczach administracji Trumpa postrzegane są jako (zbyt) lewicowe. Aby zapewnić im dalsze otrzymywanie funduszy federalnych, poglądy polityczne studentów i kadry dydaktycznej mają być kontrolowane, a dane dotyczące przyjęć wszystkich studentów udostępniane rządowi.

Jednak prezydent Uniwersytetu Harvarda Alan Garber sprzeciwia się tym żądaniom i uważa, iż zagrożona jest wolność badań i nauczania. Oświadczył, iż uniwersytet nie jest gotowy zrezygnować ze swojej niezależności lub konstytucyjnie gwarantowanych praw.

– Żaden rząd, niezależnie od tego, która partia jest u władzy, nie powinien dyktować, czego mogą uczyć prywatne uniwersytety, kogo mogą przyjmować i zatrudniać oraz jakie obszary studiów i badań mogą prowadzić – stwierdził.

Podwójna gra z wymiarem sprawiedliwości


Rządy prawa i przestrzeganie nakazów sądowych to jeden z fundamentów zachodnich demokracji i dokładnie to jest coraz bardziej zagrożone w USA. Administracja Trumpa już zignorowała kilka wyroków sądowych i przeprowadziła deportacje wbrew nakazom sądowym.

Szczególnie głośna stała się sprawa Kilmara Abrego Garcii, który został omyłkowo deportowany do osławionego więzienia o zaostrzonym rygorze CECOT w Salwadorze. Sąd Najwyższy nakazał rządowi USA podjęcie starań o szybki powrót Garcii do kraju. Jak dotąd nic się nie wydarzyło, co skrytykowała sędzia federalna Paula Xinis podczas przesłuchania.

Sędziowie tacy jak James Boasberg, którzy sprzeciwiają się rządowi Trumpa i wstrzymują jego planowane deportacje, są publicznie oczerniani jako "szaleni lewicowi radykałowie". Trump grozi im postępowaniem dyscyplinarnym i rozważa zastąpienie ich sędziami bardziej mu przychylnymi. Jednocześnie wykorzystuje Ministerstwo Sprawiedliwości do podejmowania działań przeciwko jego krytykom.

W pierwszych tygodniach urzędowania zwolnił lub przeniósł wielu pracowników zaangażowanych w śledztwa przeciwko niemu. Na przykład w lutym nakazał zwolnienie wszystkich prokuratorów federalnych pochodzących z ery prezydenta Joe Bidena. Jednocześnie powierzył kilku swoim prawnikom wysokie stanowiska w rządzie. Jeden z nich jest teraz zastępcą prokuratora generalnego.

Trump ułaskawił również prawie wszystkie z 1600 osób skazanych za szturm na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. Powołał do Departamentu Sprawiedliwości Pam Bondi, która jest absolutnie lojalna wobec jego partii.

Pierwsze ograniczenia wolności prasy


Krytyczne doniesienia na jego temat od dawna są solą w oku Donalda Trumpa. – Są skorumpowani i nielegalni – tak prezydent USA wypowiedział się przeciwko głównym amerykańskim nadawcom, takim jak CNN i MSNBC, podczas przemówienia w Departamencie Sprawiedliwości w połowie marca.

Oskarżył ich o negatywne informowanie o nim "przez 97,6 procent czasu antenowego" oraz o bycie "ramieniem politycznym Partii Demokratycznej". Już podczas kampanii wyborczej groził odebraniem licencji stacjom, które nie przypadły mu do gustu.

Trump całkowicie zablokował finansowanie międzynarodowych amerykańskich mediów: Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa, które są na skraju bankructwa. Administracja Trumpa ponadto unieważniła akredytację agencji prasowej AP do sali prasowej Białego Domu, ponieważ ta odmówiła nazywania Zatoki Meksykańskiej "Zatoką Amerykańską", jak chciał Trump. Po raz kolejny sąd orzekł, iż jest to niedopuszczalne, i po raz kolejny zostało to zignorowane przez rząd USA; dziennikarze AP muszą pozostać na zewnątrz.

Reorganizacja aparatu państwowego


Gdy Trump oświadczył w swoim przemówieniu w Kongresie, iż "dni niewybranych biurokratów u władzy" dobiegły końca, spotkał się z drwiącym śmiechem ze strony Demokratów. To właśnie Elon Musk, doradca prezydenta, który nigdy nie został demokratycznie zalegalizowany, stoi od stycznia na czele resortu ds. wydajności rządu (DOGE) i ma za zadanie zwiększyć wydajność administracji i władz USA oraz ograniczyć niepotrzebne wydatki, a tym samym odchudzić cały aparat państwowy zgodnie z zaleceniami Trumpa.

– Nie idą do urzędów i ministerstw, które robią rzeczy, które im się podobają. Idą do instytucji publicznych, z którymi się nie zgadzają – krytykował w lutym Douglas Holtz-Eakin, były dyrektor Biura Budżetowego w Kongresie USA.

Doszło do masowych zwolnień w urzędach podatkowych, ochrony środowiska i zdrowia, Pentagonie oraz innych ministerstwach. Programy różnorodności oraz integracji postrzegane jako "lewicowe marnotrawstwo podatków" zostały wstrzymane, przepisy dotyczące ochrony środowiska zostały ograniczone, a wydatki socjalne i zdrowotne – drastycznie zmniejszone. Agencja rozwojowa USAID i inne organy zostały zlikwidowane, wbrew powszechnej opinii prawników, iż najpierw należy zasięgnąć opinii Kongresu USA.

Resort ds. wydajności rządu DOGE jest również podejrzany o wykorzystywanie sztucznej inteligencji do szpiegowania pracowników rządowych. W co najmniej jednej agencji federalnej monitorowano w ten sposób komunikację wewnętrzną, rzekomo w celu znalezienia i zwolnienia pracowników, którzy wypowiadali nielojalne komentarze pod adresem Trumpa. Krytycy tej procedury mówią choćby o "politycznym oczyszczeniu" aparatu państwowego.

Idź do oryginalnego materiału