Od samego początku swoich rządów PiS wiedział, iż hasło „suwerenność” działa na wyobraźnię wyborców jak lep na muchy. Bo któż nie chce być „niezależny”, „wolny” i „samostanowiący o sobie”? Problem w tym, iż dla PiS-u suwerenność nigdy nie znaczyła wolności obywateli. Zawsze oznaczała tylko jedno: wolność dla władzy, żeby mogła robić, co chce — bez patrzenia na prawo, sądy, konstytucję i Unię Europejską.
Suwerenność? Czyli „odczepcie się, bo kradniemy”
Zaczęło się niewinnie — od reformy sądownictwa, którą PiS reklamował jako „odzyskiwanie kontroli nad wymiarem sprawiedliwości przez Polaków”. W rzeczywistości chodziło o to, by wymiar sprawiedliwości przejęli nominaci Ziobry, wierni partii aż po grób (i ewentualne ułaskawienie). Kiedy Komisja Europejska zapytała, czy przypadkiem takie majstrowanie przy sądach nie łamie unijnych zasad praworządności, PiS odpowiedział z oburzeniem: „Jak śmiecie wtrącać się w naszą suwerenność!” Później było już tylko gorzej. Każde ograniczenie pisowskiego bezhołowia, każda próba rozliczenia ich afer i nadużyć spotykała się z tym samym refrenem: „Nie będą nam Niemcy i Bruksela mówić, jak mamy żyć!”
Nieudolność w wydawaniu unijnych środków? Suwerenność! Brak KPO przez łamanie zasad praworządności? Suwerenność! Próba rozliczenia przekrętów z respiratorami? Oczywiście: atak na polską suwerenność!
Suwerenność jako alibi dla bezprawia
PiS używał tego hasła jak tarczy. Za każdym razem, gdy pojawiał się temat odpowiedzialności, rozliczeń, niezależności sądów czy mediów, wjeżdżało na białym koniu słowo „suwerenność”, okraszone narodowymi barwami i patriotycznymi frazesami. A za tą fasadą — bezkarność dla swoich. Bo w pisowskiej logice „suwerenność” to nie prawo Polaków do decydowania o sobie. To prawo Kaczyńskiego do decydowania o Polakach.
Kiedy PiS mówi „suwerenność”, myśl: „Polexit”
Najbardziej bezczelna manipulacja przyszła wtedy, gdy PiS zaczął podważać sens członkostwa w Unii Europejskiej. Najpierw ostrożnie — „Bruksela chce nam coś narzucić”, „musimy walczyć o swoje”. Potem coraz odważniej — referendum o migrantach, gadanie o „dyktacie Berlina”, wreszcie otwarte ataki na TSUE i podważanie wyższości prawa unijnego nad krajowym.
W istocie, cały czas chodziło o to samo: chcą nas z Unii wyprowadzić, bo Unia patrzy im na ręce. Bruksela przeszkadza w przekrętach? To trzeba podgrzać nastroje antyunijne, wmówić ludziom, iż to „obrona suwerenności”, a tak naprawdę przygotować grunt pod Polexit. Ale nie taki oficjalny, bo to źle wygląda na bilbordach. Raczej ten cichy, przez sabotowanie współpracy, blokowanie funduszy, ignorowanie wyroków TSUE i skłócanie Polski z całą Europą.
Suwerenność na pokaz, poddaństwo w praktyce
I tu najpiękniejsza ironia: kiedy PiS krzyczał o „obronie polskiej suwerenności”, sam klękał przed Orbanem, Trumpem, a potem Le Pen i Salvinim. Wszędzie tam, gdzie można było znaleźć sojuszników dla antyeuropejskiej awantury. Suwerenność? Tak, ale tylko od Unii. Wobec innych — pełne poddaństwo.
Kiedy więc dziś słyszymy z ust Karola Nawrockiego, iż będzie „bronił polskiej suwerenności”, warto zadać sobie proste pytanie: czy przypadkiem nie chodzi znowu o to, żeby złodzieje z PiS mogli bez przeszkód wrócić do władzy i dalej doić państwo? Bo jeżeli historia PiS czegoś nas nauczyła, to tego, iż ich „suwerenność” kończy się tam, gdzie zaczynają się interesy ich ludzi.