Rozmowa z Rafałem Skąpskim, byłym sekretarzem Narodowej Rady Kultury i wiceministrem kultury

1 tydzień temu

Karol Czejarek (Karol)

Rafale szanowny, dziękuję Ci za uhonorowanie mnie niedawno dyplomem PTWK, którego jesteś prezesem, ale przede wszystkim świetnym eseistą (o Twoich książkach niedawno pisałem w internetowym „Przeglądzie Dziennikarskim”, w swojej rubryce „książki, które mogą zainteresować”). Do Twojej działalności literackiej jeszcze wrócimy w naszej rozmowie, ale na razie chcę Cię zapytać:

jak oceniasz obecny stan kultury, o której nie było ani słowa w ostatniej kampanii wyborczej na urząd prezydenta.

Czy nie boli Cię serce w tym dualizmie wielu związków twórczych (podzielonych na „stare” i „nowe”), a przede wszystkim niedocenianie przez „władzę” środowisk twórczych – jako ciała doradczego – w planach rozwoju kultury poprzez wspieranie finansowe ich działalności?

Chodzi mi w ogóle O SZERSZĄ OBECNOŚĆ KULTURY W ŻYCIU PUBLICZNYM…, poprzez działalność wydawniczą, teatrów, muzeów, nowe inwestycje… itd., itp.

Rafał Skąpski (Rafał):

Zacznę od Dyplomu PTWK. To miłe, iż choćby ten skromny sposób uhonorowania jest dla Ciebie ważny, skoro o nim pamiętasz. Polskie Towarzystwo Wydawców Książek obchodziło stulecie istnienia i postanowiliśmy przyznać okolicznościowe dyplomy osobom, które – naszym zdaniem – zasłużyły się sprawom polskiej książki. W tej grupie nie mogło Ciebie zabraknąć, byłeś nie tylko dyrektorem departamentu książki w naszym ministerstwie, a swoją zawodową drogę zaczynałeś od księgarni.

Karol:

Kogo jeszcze dorzuciłbyś do listy osób ZASŁUŻONYCH – jak to pięknie nazwałeś – „dla polskiej książki”? Z mojej strony byli to, m.in.: Tadeusz Hussak, Kazimierz Majerowicz, Andrzej Wasilewski, Stanisław Bębenek, Michał Jagła, Kazimierz Molek, w tym i nasi byli szefowie – Aleksander Krawczuk i Bogdan Suchodolski. Dodaj od siebie jeszcze kilka nazwisk jako prezes PTWK i b. dyr. PIW-u.

Rafał:

Wymieniłeś rzeczywiście zasłużonych, ale niestety już nieżyjących. Tych nie wyróżnialiśmy, choć pamięć o nich jest trwała.

Karol:

To dobrze, gdyż tak powinno być! Aby pamiętać o ludziach zasłużonych, bo historia polskiej kultury POWINNA być jedna, bez względu na to, jaka opcja polityczna akurat jest przy władzy! (Historii przecież nie zmienimy, a z zasług tych którzy odeszli – m.in. wynika nasza tożsamość).

Rafał:

Karolu zgadza się! A do tej listy, o którą pytasz, koniecznie dodałbym jeszcze Edwarda Piliszka, szefa Arkad czy Andrzeja Adamusa, dyrektora Wydawnictwa Dolnośląskiego. A przecież jeszcze graficy, bez których książka nie miałaby swego uroku i artyzmu, ich redaktorzy, krytycy literaccy… A z żyjących? Na pewno trzeba też wymienić Andrzeja Kurza, który stworzył wielkość krakowskiego Wydawnictwa Literackiego, które za jego kierownictwa konkurowało o „miejsce na podium” z PIW-em czy Czytelnikiem.

Karol:

Powiedziałbym – na równi z PIW-em i Czytelnikiem. Do tej listy dodałbym jeszcze Jerzego Ziołka, Stanisława Zahorodnego, b. dyrektorów PWN, Naszej Księgarni, WNT, PAX-u, Wydawnictwa Muzycznego, LSW, SiT. Ale wracajmy do Ciebie i mojego początkowego pytania.

Rafał:

Chętnie. Ja już przyzwyczaiłem się, iż w dyskusji politycznej kultura nie występuje.
Mniej więcej 15 lat temu prześledziłem wystąpienia kolejnych premierów od 1985 roku. Niestety, sprawy kultury pojawiły się w nich chyba raz, najwyżej dwa razy. A który to był premier? – choćby już nie pamiętam.

Karol:

Czy nie Mieczysław Rakowski?

Rafał:

Tak, tak – Rakowski na pewno, ale drugiego nie przypominam sobie.
A wracając do obecnej sytuacji, czyli wyborów prezydenckich – powiem, iż pomijanie kultury w dyskusji – to wina nie tylko sztabów, ale też zabierających głos.

Karol:

Zatem konkretnie czyja? – uzasadnij to „prosto z mostu”.

Rafał:

Niestety – samych kandydatów. Mogę oceniać tylko debaty prezydenckie, po Polsce za kandydatami nie jeździłem. Dam przykład z „naszej strony”, bo to najbardziej bolało. Rafał Trzaskowski, człowiek oczytany, o kulturze nie mówił nic podczas debat.
Także inni kandydaci ze strony demokratycznej: Biejat, Hołownia, Zandberg. Chyba coś wspomniała Senyszyn, ale mogę się mylić.
Dobrze pamiętam jedno z wystąpień programowych Donalda Tuska. To było jeszcze przed 2015 rokiem. Uważnie wsłuchiwałem się, czy padnie słowo kultura. Nie padło. Natomiast w pewnym momencie zelektryzowało mnie słowo „instrumenty”. Przez sekundę pomyślałem naiwnie, iż powie coś o filharmoniach, orkiestrach, muzycznej edukacji młodzieży… Mówił o instrumentach finansowych, o kulturze ani słowa.
A przecież, mając przemówienie napisane przez współpracowników, każdy mówca, KAŻDY doświadczony polityk odchodzi od napisanego mu tekstu i mówi coś od siebie, więc o kulturze mógłby i powinien wspomnieć, choćby nie widząc tego na przygotowanych mu kartkach.

Karol:

Zostawmy to jakże smutne w swej wymowie zagadnienie, a wróćmy do pytania (zasadniczego w naszej rozmowie) o ocenę obecnego stanu kultury.

Rafał:

Jak rozumiem, chodzi o stan całej, tzn. tej z najwyższej półki, tej rozpoznawalnej w świecie i tej regionalnej, najbliższej jej źródłom. To rozmowa nie na jedno pytanie, a na dłuższą rozmowę, a choćby na cykl rozmów.

Karol:

Tak, zgadza się. To temat na całą rozmowę, ale ograniczmy się na razie do oceny stanu kultury w kontekście milczącej postawy kandydatów na prezydenta.

Rafał:

Ja kiedyś określiłem trzy obszary styku kultury i polityki, kultury i państwa.

Karol:

Przypomnij je, gdyż od czasu, kiedy bezpośrednio współpracowaliśmy ze sobą minęło sporo lat, a nowe pokolenia na pewno nie pamiętają już Twojego słynnego „podziału”.

Rafał:

A więc,

obszar pierwszy:

to obowiązki państwa, w nim znajduje się edukacja powszechna, edukacja artystyczna, gwarancje uczestnictwa w kulturze, ochrona dziedzictwa, utrzymanie instytucji narodowych i samorządowych, zapewnienie informacji o wydarzeniach kulturalnych.

Drugi:

to wspomaganie. Państwo powinno ułatwiać i wspierać działalność społecznego ruchu kulturalnego, artystycznego, regionalnego, okazywać pomoc prywatnemu menagementowi, eksperymentowi artystycznemu, debiutom.

Karol:

Nic dodać, nic ująć; wszystko pozostaje dalej jak najbardziej aktualne! A trzeci obszar?

Rafał:

To nieingerencja państwa w swobody twórcze i komercyjną działalność kulturalną.

Karol:

Rafale szanowny, dziękuję Ci za to przypomnienie. Zatem czego powinniśmy DZIŚ oczekiwać od polityków i urzędników odpowiedzialnych w Polsce za rozwój i upowszechnianie kultury?

Rafał:

Rozumienia i szanowania nie tylko tego podziału, ale realizacji przypisanych im zadań!

Karol:

To znaczy?

Rafał:

Ja uważam, obserwując „KULTURĘ” niemal codziennie, iż kondycja szeroko rozumianej kultury jest najogólniej dobra i jest to dość proste do udowodnienia.

Karol:

Na jakiej podstawie tak twierdzisz?

Rafał:

Większość czasu spędzamy teraz z żoną poza Warszawą, na Sądecczyźnie. Tam kultura jest stałym, niemal codziennym składnikiem życia mieszkańców w każdym wieku. To naprawdę budujące.

Karol:

Daj przykłady:

Rafał:

To niezwykłe, a czasem wręcz zaskakujące przywiązanie do tradycji. To niemal duma z regionalnego stroju, noszonego także przez młodzież, oczywiście nie na co dzień, ale od święta czy podczas występów licznych tu zespołów artystycznych. Jest ich bardzo dużo, w każdej gminie, a w wielu wsiach na terenie gminy działają zespoły zrzeszające miejscowych tancerzy i śpiewaków w różnym grupach wiekowych.

Koła Gospodyń Wiejskich są zbyt często w odbiorze „miejskim” traktowane niesprawiedliwie, choćby prześmiewczo. A działają w nich niezwykle wartościowe osoby kultywujące, między innymi, użyję określenia, regionalną „tradycję kulinarną”.

Wydaje mi się, iż tu, na Sądecczyźnie, w szkołach muzycznych uczy się znacznie większy odsetek młodzieży niż w innych regionach, a już na pewno w miastach. Wracając do strojów regionalnych, często widzę w nich, wyraźnie dumne ze swoich występów dziewczęta, które następnego dnia idą do szkoły w modnych ciuszkach i fryzurach. Godzą tradycję ze współczesnością. Wczoraj widziałem znajomą Sądeczankę, wybitną warszawską onkolog, odbierającą nominację profesorską – założyła strój Lachów sądeckich.

Karol:

Super, to wszystko o czym mówisz bardzo cieszy. (Może dlatego kandydaci na prezydenta uważali, iż nie trzeba o kulturze mówić)?

Wobec tego zapytam o Twoją ocenę sytuacji w związkach twórczych?

Rafał:

Jeszcze tylko dokończę poruszony przed chwilą temat…

Karol:

przepraszam, iż Ci przerwałem…

Rafał:

…nadal obserwuję wykluczenie kulturowe obszarów pozametropolitalnych, by nie używać określenia prowincji. Na to zwracał uwagę w Raporcie o stanie kultury prof. Jerzy Adamski. Był on wiceprzewodniczącym Narodowej Rady Kultury w połowie lat 80.

Niewiele się zmieniło od tamtego czasu.

Karol:

Znów poproszę Cię o przykłady…

Rafał:

To opracowanie Jerzego Adamskiego było autorskie, ale zaaprobowane jako oficjalne stanowisko całej Narodowej Rady Kultury.

Warto przypomnieć, iż Rada była ustawowo powołanym ciałem doradczym Rady Ministrów. Działała przez 8 lat, powołana formalnie jesienią 1982, faktycznie wiosną 1983, rozwiązana w 1990.

Istotnym elementem tej ustawy było powołanie Funduszu Rozwoju Kultury. Nie wchodząc w szczegóły, był to stały, automatycznie zwiększany corocznie, pozabudżetowy Fundusz ministra kultury, którego kierunki wydatkowania wymagały opinii naszej Rady.

Karol:

Jakaż to była wówczas wspaniała inicjatywa! Już wtedy w „Plastyce” działał Państwowy Fundusz Zamówień Plastycznych, Fundusz Pomocy Materialnej i Stypendialny dla art. plastyków i przedsiębiorstwo (obok PSP) Sztuka Polska, powstawało też Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim, ale dokończ swoją wypowiedź o Narodowej Radzie Kultury.

Rafał:

W porównaniu do lat poprzednich było to wręcz rewolucyjne rozwiązanie stabilizujące sytuację w kulturze. Dziś, dzięki funduszom europejskim i wprowadzonemu za moich czasów odpisowi z totalizatora, sytuacja finansów kultury jest nieporównywalna.

Wracając jeszcze do Twego pytania, nie mam tego raportu pod ręką, ale pamiętam dwie ważne kwestie, niestety – przez cały czas po tylu latach aktualne: w szkolnictwie powszechnym niedostatki programowe w zakresie edukacji kulturalnej, a równolegle brak kadry do prowadzenia zajęć z muzyki, plastyki i kształtowania u młodzieży potrzeb uczestnictwa w kulturze.

Druga kwestia – to wykluczenie kulturalne społeczeństwa. Tu jest wiele czynników i niektóre z nich uzmysłowił mi właśnie ten Raport Adamskiego.

Karol

Że na przykład, co?

Rafał:

Na przykład zbyt rzadka siatka komunikacyjna, a to po roku 1990, biorąc pod uwagę komunikację autobusową i kolejową, jeszcze się pogorszyło. Co to ma wspólnego z kulturą? – zapyta ktoś. Ma, bo przecież z małej wioski do teatru czy kina trzeba czymś dojechać, a przez cały czas nie każda rodzina ma auto.

Wykluczeniem kulturowym jest też zjawisko znikania, w zadziwiająco wielkim tempie, z mapy Polski powiatowej i gminnej księgarń. Brak kształtowania u młodzieży potrzeb uczestnictwa w kulturze, o czym przed chwilą mówiłem, skutkuje wykluczeniem i skazaniem tych osób na kabarety o skandalicznie niskim poziomie czy na piosenki o majteczkach w kropeczki.

Karol:

Zgadzam się z Tobą.

Rafał:

To jeszcze jedno ważne spostrzeżenie.

Nowoczesne sale koncertowe w Katowicach, Wrocławiu czy Szczecinie nie pobudzają w Polsce powiatowej potrzeby uczestnictwa w koncertach. O roli mediów nie wspomnę. To osobny temat…

Karol:

Mów, co Ci się w mediach nie podoba?

Rafał:

Disco-polo, kabaretony, tandetne seriale, różne tańce z gwiazdami, które tylko same za gwiazdy się uważają. Wstydu oszczędź, jak mawiał Zagłoba.

Karol:

To wracajmy do pytania o związki twórcze.

Rafał:

No cóż, dwa razy twórcy dostali „po grzbiecie”: stan wojenny i transformacja. Stan wojenny – moim zdaniem – pewnym bardzo groźnym sytuacjom zapobiegł, więc dla mnie był nieunikniony, ale przyniósł też niestety wiele błędnych, zbyt pochopnych decyzji.

Karol:

Jakich na przykład?

Rafał:

Myślę o rozwiązywaniu związków twórczych i powstawaniu na ich miejsce nowych, posiadających aprobatę władzy. Nigdy chyba o tym nie rozmawialiśmy. Brałem przed laty obok Ciebie udział w naradach na wysokim szczeblu o przyszłości ZPAP (Związku Polskich Artystów Plastyków).

W tym gronie byliśmy na samym końcu łańcuszka decyzyjnego, ja oczywiście za Tobą. Pamiętam, iż Twoje argumenty, by jak najdłużej próbować ułożyć się z ówczesnym prezesem Puciatą, przestały przekonywać decydentów. Nie wchodząc w szczegóły, bez Twojej wiedzy, samowolnie, korzystając z pośrednictwa kuzynki rzeźbiarki, uzyskałem słowo Puciaty, iż ustąpi, ale postawił warunek, iż chce być zaproszonym na planowaną naradę plastyków w ministerstwie i tam to oświadczy.

Jednak na liście zaproszonych jego nazwiska ostatecznie nie było. Władza obawiała się, iż przyjedzie, nie ustąpi, a wygłaszać będzie protesty.

Karol:

Rafale, dokładnie tak było!

Rafał:

Równolegle do tych działań władzy, zawiązywały się organizacje „podziemne, buntownicze”, wyraźnie ją kontestujące. Ujawniły się one po przemianach roku 1989. Wszystkie te organizacje, niezależnie od rodowodu, nic nie zyskały na nowej filozofii gospodarki państwa.

Karol:

A choćby przeciwnie, straciły dotacje podmiotowe, a nowe wcale ich nie uzyskały.

Rafał:

Tak, tu reforma Balcerowicza była na swój sposób sprawiedliwa. A wszystko to działo się przy świadomości ówczesnej pani minister (Izabeli Cywińskiej), która ponadto cofnęła plastykom specjalny status pracowni, czyli to, co akurat twórcy m.in. uzyskali, gdy byłeś dyrektorem departamentu plastyki. Delegowałeś mnie do prac nad przepisami dającymi artystom zniżkę opłat za pracownie.

Karol:

Tak, to było przerażające, tym bardziej, iż „pani minister” choćby nie pozwalała nam ze sobą dyskutować na ten temat, choć próbowaliśmy. Miało być tak, JAK ONA CHCIAŁA i basta!

Rafał:

Pamiętam, jak prezes jednego z tych „nowych” związków, mocno związany z opozycją lat 70. i 80. pytał mnie (byłem wtedy wiceministrem kultury), dlaczego resort nie pokrywa kosztów najmu biura ich organizacji i zakupu różnych materiałów biurowych. Żalił się, iż musi kupować żarówki z własnych pieniędzy. Cisnęły mi się na usta słowa: „przecież sam pan o to walczył”.

Podział na „nowe” i „stare” związki istnieje do dziś.

Karol:

I co z tym w tej chwili zrobić?

Rafał:

To problem środowiska, chyba niepotrzebnie rozpamiętywane są jego przyczyny. Filmowcy nie podzielili się, artyści sceniczni dawno pogodzeni, ten dualizm wciąż trwa wśród plastyków i literatów. Ci ostatni mają zresztą od niedawna trzeci, a może i czwarty związek; w tym przypadku powodem tego nie są spory polityczne, a różnica interesów poszczególnych grup twórców.

Może wyostrzam ocenę, ale ani środowiska twórcze (władze ich organizacji), ani powoływane od czasu do czasu różnego rodzaju rady, nie stanowią dziś dla decydentów (nie tylko w kulturze) żadnego rzeczywistego oparcia, źródła wiedzy czy pola do konsultacji. Wielka szkoda.

Karol:

Tak, szkoda. Ale może, gdyby obecna władza „w kulturze” zainicjowała publiczną dyskusję na ten temat?

Rafał:

Karolu szanowny. Moim zdaniem tak zwane konsultacje środowiskowe są w dużej mierze fikcją. Mniej więcej po 2005 roku zapanowała moda na zespoły eksperckie o utajnionym składzie, które oceniają aplikacje twórców i organizatorów. Wedle sążnistych formularzy składanych wniosków czytają nieznani z nazwiska eksperci.

Wydawany jest werdykt, jeżeli pozytywny – to szczęście, jeżeli negatywny – to w ogóle wnioskodawca nie ma możliwości rozmowy z nikim o swoim projekcie (ostatnio wyeliminowano choćby możliwość odwołania się). Dyrektorzy, pracownicy tych wielu nowo powstałych „Narodowych Instytutów”, o sporych budżetach, odsyłają do obiektywnych (?) wyroków owych bezimiennych ciał!

Karol:

Nie mogę tego słuchać, ale tak jest. Zetknąłem się ostatnio także z podobnym przypadkiem.

Rafał:

Przypominam sobie, gdy jeszcze byłem wiceministrem, jak dyrektor departamentu przychodził z naręczem różnych wniosków i próśb; czasem były to tylko wykazy, a na każdym dokumencie była jego pisemna sugestia. Ja to aprobowałem, bądź wprowadzałem pisemnie poprawki i kierowałem do ministra. On podpisywał, rzadko coś zmieniał, ale także zawsze z podpisem i pieczątką na dokumencie. jeżeli ktoś chciał się odwoływać, wiedział do kogo i na jakim szczeblu. Odpowiedzialność za decyzje była czytelna, spersonalizowana.

Karol:

Po raz kolejny mówię, iż tak było! A jakie toczyliśmy dyskusje na kolegiach u ministra. Pamiętam, iż już jako sekretarz Rady bywałeś zapraszany przez prof. Krawczuka.

Rafał:

Doskonale pamiętam tę atmosferę i tę sporą grupę dyrektorów, doradców, ekspertów, z którymi minister omawiał i konsultował bieżące sprawy. Jakże mi takich narad brakowało, kilkanaście lat później, gdy byłem wiceministrem.

Karol:

Brakowało narad? Jak mam to rozumieć?

Rafał:

Ministrowie Celiński i Dąbrowski nie pracowali zespołowo. Myślę o takich naradach i obradach z wiceministrami, dyrektorami itp. Za tego pierwszego było kilka, za drugiego nie więcej.

Celiński konsultował z nami zagadnienia indywidualnie, miał swoje poglądy, ale przyjmował moją argumentację i zdarzało się, nie tak rzadko, iż zdanie zmieniał. Pamiętaj, iż on celował na objęcie teki ministra pracy, a dostał resort kultury. Ten drugi, też rozmawiał indywidualnie, ale oznajmiał swoje decyzje, nie zostawiając w zasadzie pola do dyskusji.

Karol:

Pracowałem z Tejchmą, Żygulskim, Krawczukiem… nie przypominam sobie takich praktyk. Nie mamy dziś wystarczająco czasu, by obszernie porozmawiać o tym okresie w Twoim życiu, ale czy możesz w kilku punktach skwitować swoje lata ministrowania? (Bądź, co bądź – jednak, bardzo zaszczytnej funkcji).

Rafał:

Nie będę robił bilansu, powiem tylko o kilku epizodach, ale dla mnie niezwykle ważnych.

Podejmowałem kolacją, przebywającą we Wrocławiu, panią profesor Larysę Kruszelnicką – dyrektorkę lwowskiej biblioteki im. Stefanyka, w której znajdują się pozostawione zbiory Ossolineum. Szacuje się, iż 30 % jest w Polsce, reszta dalej tam.

Dyrektor naszego Ossolineum narzekał, iż Kruszelnicka stanowczo nie godzi się na wypożyczanie zbiorów do Polski, o co wciąż zabiegają polscy naukowcy. Przyjmując, iż tego nie uzyskam, po stworzeniu niezwykle miłej atmosfery zapytałem, czy nasi badacze będą mogli dygitalizować dokumenty – zgodziła się bez wahania.

Karol:

A może jeszcze jakiś przykład?

Rafał:

Będąc w Drohobyczu, oglądałem kilka fresków Bruno Schulza. Było to niedługo po słynnej akcji Mosadu. W jednej z willi odnaleziono naścienne rysunki Schulza, to była prawdziwa sensacja. Ale jeszcze większą było przekupienie przez wysłanników Mosadu mieszkańców tej willi, skucie fresków i potajemne wywiezienie ich do Izraela. Na ścianach pozostały trzy czy cztery o mniejszej wartości artystycznej, ale zawsze „był to Schulz”! Skuto je i umieszczono w miejscowym muzeum. Dla zwiedzających były niedostępne.

Będąc służbowo we Lwowie poprosiłem, by w czasie wolnym zawieziono mnie do Drohobycza i zaprowadzono do tego muzeum. Okazało się, iż w tym dniu jest zamknięte, a freski są i tak niedostępne dla niczyich oczu. Mimo mojej funkcji, dyrektor długo odmawiał. Uległ, gdy poinformowałem go, iż towarzysząca mi żona jest córką ucznia Schulza. Obejrzeliśmy freski, mogliśmy zrobić zdjęcia, a na koniec uzyskałem zgodę na wypożyczenie tych, tak strzeżonych, malowideł, aby je pokazać w Polsce.

Karol:

Może coś jeszcze?

Rafał:

Gazeta Wyborcza opublikowała informację, iż pani Barbara Piasecka-Johnson posiada inkunabuł z XV wieku – Księgę praw miejskich Głubczyc. Nadto autor artykułu apelował do ministra kultury o odkupienie jej za pół miliona złotych. Andrzej Celiński zlecił mi prowadzenie negocjacji. Nie wchodząc w szczegóły, stanowisko reprezentantów pani Piaseckiej przez długi czas było nieugięte, ale finalnie uzyskałem przekazanie Księgi całkowicie nieodpłatnie.

Karol: Brawo!

Rafał:

W pierwszych tygodniach urzędowania, minister Celiński uzyskał zgodę Krystyny Łybackiej na odstąpienie kulturze części przychodów z gier liczbowych. Łybacka miała w swoim nadzorze sport, a co za tym szło – podlegał jej Totalizator Sportowy i jego zyski. Ustne uzgodnienie ministrów musiało przybrać formę prawną. Wyznaczono mnie do prowadzenia prac, a partnerami byli wiceministrowie edukacji i sportu oraz finansów. Negocjacje były trudne, piętrzono problemy, moi partnerzy wcale nie byli skorzy do realizacji obietnicy minister Łybackiej. Jednak udało się i pieniądze te, kwota niebagatelna, przyczyniły się do powstania odrębnego, pozabudżetowego finansowania produkcji filmów.

Karol:

Opowiadaj dalej o tego rodzaju faktach, bo BYĆ MOŻE, coś udałoby się przeprowadzić i dzisiaj – dla plastyków, literatów, teatrów, działalności muzeów, domów kultury?

Rafał:

Odpowiadałem też np. za przystosowanie przepisów krajowych (dotyczących kultury) do norm unijnych.

Karol:

Jakże to była i przez cały czas jest WAŻNA SPRAWA!

Rafał:

Jedną z kwestii było wprowadzenie opłaty VAT na książki, co obowiązywało w większości państw unijnych. Trzeba było nie lada starań i argumentacji, by „Bruksela” wreszcie zgodziła się: stawka 0 na pięć lat!

Karol:

Szkoda, iż Waszym następcom nie udało się tego terminu przedłużyć.

Rafał:

Ale skoro już o Vacie – to jeszcze jedna historia.

W resorcie finansów przygotowywano opodatkowanie VAT-em prasy. W trakcie prac rządowych i parlamentarnych (w komisji kultury) skutecznie wybroniliśmy przed tym podatkiem niskonakładowe regionalne publikacje, wydawane przez towarzystwa kulturalne, miłośników gminy, miasta, stowarzyszenia regionalnych badaczy historii itp.

Projekt poszedł na koniec do komisji finansów, w której nasze ustalenia wykreślono, nas o tym nie zawiadamiając. Sejm to uchwalił i dopiero w momencie prac w Senacie ktoś mnie zawiadomił, iż w projekcie ustawy, przez Sejm już przyjętej, jest VAT na te pisma, który byłby ich końcem.

Karol:

I co wtedy zrobiłeś?

Rafał:

Zadzwoniłem do Marszałka Senatu i poprosiłem o możliwość wystąpienia podczas obrad plenarnych, na których projekt sejmowy miał być zatwierdzany. Po wystąpieniu wiceminister finansów pani Ireny Ożóg (ona jedynie miała upoważnienie premiera do reprezentowania rządu i prezentowania ustawy), marszałek Longin Pastusiak udzielił mi głosu.

Karol:

Wspominam Go niezwykłe pozytywnie!

Rafał:

Przedstawiłem argumenty i wróciłem na miejsce. Podbiegła do mnie wzburzona pani minister, zapowiadając doniesienie do premiera na moje samozwańcze, bez upoważnienia wystąpienie, godzące w przyjęty już przez Sejm projekt rządowy. Na szczęście podczas przerwy w obradach, kilku senatorów stanęło w mojej obronie, tłumacząc iż działałem może wbrew przepisom, ale w dobrej sprawie. Ja zaś udowodniłem, iż mimo obowiązku, sejmowa komisja finansów nie zawiadomiła mnie o zmianie w ustawie.

Karol:

Ja także bardzo poważnie traktowałem zaproszenia na wydarzenia lokalne, bo prawo jest prawem i obowiązuje potem WSZYSTKICH.

Rafał:

Karolu zgadza się! Moja obecność z racji sprawowanej funkcji, dodawała organizatorom poczucia wartości. Niejednokrotnie słyszałem, iż dzięki mojej wizycie, po raz pierwszy w tej miejscowości pojawił się wojewoda.

Pojechałem np., wbrew sugestii urzędnika z ministerstwa, na doroczną Watrę łemkowską.

Organizatorzy byli zaskoczeni i usatysfakcjonowani, iż przyjechał minister, w dodatku z odznaczeniami dla nich.

Ale największe zaskoczenie wywołałem, gdy w moje wystąpienie wplotłem – po rusińsku, w ich ojczystym języku – fragment wiersza łemkowskiego poety z XIX wieku. Starałem się, jak tylko czas i okoliczności pozwalały, doceniać tego typu lokalne przedsięwzięcia.

Karol:

Te epizody, jak je nazwałeś, były i są ważne nie tylko dla Ciebie, ale dla naszej kultury. To trwałe zasługi. Czy po Twoim odejściu z ministerstwa korzystano z Twojego doświadczenia?

Rafał:

Chyba nie tylko w kulturze, ale szerzej – w innych obszarach – nie traktuje się doświadczenia poprzedników jako wartości, z której należy czerpać.

Karol:

Jak to zmienić, aby historia kraju i jego kultura, nie zaczynała się przy każdej zmianie władzy „OD NOWA”, a była w zasadniczych projektach rozwojowych kontynuacją?

Rafał:

W ciągu 20 lat prezesowania PTWK, tylko dwa razy byłem zaproszony do udziału w zespole o charakterze opiniującym i doradczym. Wtedy ich składy były jeszcze jawne. Pewnie Cię zaskoczę, który minister to zrobił… Kazimierz M. Ujazdowski w latach 2005-2007.

Karol:

On, PiS-owiec, nie zawahał się, by wsłuchać się w głos lewicowego byłego wiceministra…

Rafał:

Zatem wracając do początku naszej rozmowy uważam, iż te opiniujące w tej chwili komisje eksperckie, które de facto decydują o podziale środków, są tylko zasłoną i wyręką dla urzędników. W skuteczność społecznych zespołów doradczych nie wierzę, są tworzone (jeśli w ogóle są) dla „honoru domu, a nie z rzeczywistej potrzeby polityka. Mówię to, mając jeszcze w pamięci osiem lat funkcjonowania Narodowej Rady Kultury.

Karol:

To jeszcze powiedz coś więcej o NRK: jakim szefem był prof. Bogdan Suchodolski?

Rafał:

Och, to znowu pytanie na osobną, długą rozmowę. Ale postaram się opowiedzieć krótko o najważniejszych sprawach. Zacznę od anegdoty.

Do liceum chodziłem w Nowej Hucie, tam była wspaniała wielka księgarnia Domu Książki. Pamiętasz zapewne, iż Dom Książki prowadził loterię. Los kosztował, jeżeli dobrze pamiętam, dwa i pół złotego. Inną cenę, którą pamiętam – to butelka (0,33 l) soku jabłkowego o nazwie Płynny owoc za 4 złote. Wracam do kuponów, większość była „pusta”. Rzadko w którymś można było znaleźć pięcio- czy dziesięciozłotową nagrodę, która ułatwiała zakup książki. Ale za cztery losy „puste” można było pogrzebać na specjalnej półce, gdzie stały książki wycofane z handlu, niesprzedawalne.

Więc niezbyt licząc na rzeczywistą wygraną, kompletowałem „puste” losy i wracałem do domu z książkami. Wyobraź sobie, iż było wśród nich dużo o malarstwie, choćby szczegółowe, bo pamiętam o szkole flamandzkiej. Czytałem je!

Jednej, pozyskanej w ten sposób, nie przeczytałem – za mądra była. Ale urzekło mnie nazwisko autora, jego brzmienie: SU-CHO-DOL-SKI. I ja w 1983 roku trafiam do maleńkiego grona Jego najbliższych współpracowników! Co za przypadek.

Profesor, wówczas 80- latek, miał wspaniałą cechę: ufność. Kilkuosobowy zespół Jego współpracowników – to byli młodzi ludzie, młodsi od Niego o 40, a choćby 50 lat. Zespół ten kompletował etatowy sekretarz Rady, a Profesor w ciemno aprobował jego decyzje; sam pełnił funkcję społecznie. Do dyspozycji miał jedynie samochód z kierowcą i gabinet z sekretarką. Nie urzędował, w biurze przebywał tylko wtedy, gdy tego wymagały Jego obowiązki.

Karol:

Ja też – nie ukrywam – bardzo podziwiałem Jego wiedzę o kulturze.

Rafał:

Była rzeczywiście wszechstronna, powiedziałbym pełna. Miał poważanie w środowisku naukowym i artystycznym, choć oczywiście część przyjaciół nie aprobowała Jego zaangażowania po stronie władzy.

Profesor nigdy wcześniej nie pełnił urzędu, przez jedną tylko kadencję był zastępcą sekretarza naukowego PAN.

Opowiadał mi kiedyś, iż dwukrotnie wcześniej był namawiany przez wysłanników najpierw Gomułki, potem Gierka, by objął jakieś ważne stanowiska, zawsze odmawiał. Dlaczego więc przyjął funkcję od Jaruzelskiego? – zapytałem.

Karol

Jestem bardzo ciekaw, co odpowiedział?

Rafał:

Bo do niego mam zaufanie.

Wolał teatr niż filharmonię czy sale koncertowe, ale nade wszystko książki. Na dwa dni przed spotkaniem z jakimś pisarzem z zagranicy zapytał, o kogo chodzi. Po dwóch dniach, podczas rozmowy sypał cytatami z książek gościa. Bez żadnej kartki!

Profesor wspierał też ruch regionalnych towarzystw kultury, regionalne towarzystwa miłośnicze i naukowe. Przejąłem od Niego postrzeganie kultury jako absolutnej całości życia i działań ludzkich.

Nauczyłem się spokoju i pewnego dystansu pozwalającego na rozwiązywanie problemów bez zbędnych emocji.

Chyba wystarczy?

Karol:

Tak wystarczy.

Rafał:

Jak wiesz przez ostatnie lata byłem sekretarzem Rady, miałem więc niemal codzienny kontakt z profesorem, daleko wychodzący poza sprawy służbowe. Ale to tematy na osobną rozmowę, jeżeli będziesz zainteresowany.

Karol:

Rafale, będę zainteresowany. Ale dzisiaj tylko jeszcze jedno pytanie: co aktualnie porabiasz, będąc już w tej chwili na ZASŁUŻONEJ EMERYTURZE?

Wiem, iż dużo piszesz, o kilku Twoich książkach pisałem, chwaląc je, ale nie dlatego, iż się od lat znamy i wzajemnie szanujemy, ale DLATEGO, ŻE DOCENIŁEM ICH WARTOŚĆ. Zatem powiedz, o czym jeszcze zamierzasz napisać?

Rafał:

Interesuję się historią Polski mniej więcej ostatnich dwustu lat. Fascynuje mnie odnajdywanie w dziejach mojej niezwykle rozgałęzionej rodziny zdarzeń i ważnych postaci tych momentów, w których moi przodkowie wpisywali się w tę wielką historię Polski.

Trzy moje autorskie książki miały wątek rodzinny, ale pretekstem do snucia opowieści byli: Witos, wybitna neurolog z okresu międzywojnia czy warszawski kupiec, prawdopodobny pierwowzór Wokulskiego.

Za Twoje pochwały dziękuję.

Zaczęło się, jak wiesz, od trzech opasłych tomów wspomnień mojej babci ze strony Ojca. Opracowałem je – blisko dwa tysiące stron – i wydałem w Czytelniku. Zachwycili się nimi, jeszcze przed drukiem, Józef Hen, Wiesław Myśliwski i Eustachy Rylski. Ten ostatni czyta teraz moją kolejna książkę i spodziewam się od niego kilku zdań oceny, którą wykorzystam na czwartej stronie okładki. Książka będzie miała tytuł: Antoni i jego dzieci i będzie opowieścią o rodzie Skąpskich, poczynając od konfederacji barskiej, a więc od ostatniej ćwiartki XVII wieku.

Poza konfederatem barskim, znajdą się tam jego potomkowie spiskujący przeciwko zaborcom, powstańcy styczniowi, uczestnicy pierwszej i drugiej wojny, oraz wojny z 1920 roku…

Wszystko – nie tylko na tle rzeczywistych wydarzeń, ale wzbogacone o różnego rodzaju moje odkrycia, jak choćby to, iż brata przyrodniego mojego dziadka, rannego powstańca z 1863 roku, pielęgnowała babka Jerzego Turowicza. A to przecież ikona nie tylko dziennikarstwa. Aby odbyła się ta rozmowa, przerwałem na chwilę korektę już złożonego tekstu.

Druga książka, która także ukaże się jesienią, jest przeznaczona dla dzieci. Ja mam pięć wnuczek, najstarsza ma 6 lat, najmłodsza miesiąc. Zanim one sięgną po moje „poważne” książki o rodzinie, postanowiłem przedstawić kilkanaście osób i zdarzeń, posługując się zdjęciami z rodzinnego albumu.

Jest to więc bogato ilustrowana opowieść dziadka (i babci), której przysłuchują się dziewczynki. Chyba udało mi się napisać to w sposób przystępny dla młodego czytelnika, a może raczej słuchacza, bo książka pewnie będzie czytana dzieciom przez dorosłych.

Renomowane wydawnictwo literatury dziecięcej i młodzieżowej Literatura z Łodzi dostrzegło w tej rodzinnej opowieści pewien uniwersalizm przedstawienia losów Polski i Polaków. Dodam, iż mam poza wnuczkami dwóch dorosłych wnuków (21 i 19 lat), ale oni już interesują się moimi książkami dla dorosłych. Myślę też o książce na rok przyszły. To będzie ukłon w stronę rodziny ze strony Mamy. Znów ta rodzinna opowieść wplecie się w polskie losy, tym razem sięgające początków XVII wieku na Żmudzi, Litwie i dzisiejszej Białorusi, w Zagłębiu Donieckim i Syberii. A pojawią się nazwiska Karola Szymanowskiego i jego rodziny, Jana Karskiego, Wojciecha Korfantego, Antoniego Ossendowskiego czy amerykańskiego ex prezydenta Herberta Hoovera.

Karol:

Rafale DZIĘKUJĘ! Wdzięczny Ci jestem za tę rozmowę, za powagę z jaką ją potraktowałeś! Za szczerość wypowiedzi!

Rafał:

Dziękuję Ci też za czas, kiedy byłeś moim zwierzchnikiem w ministerstwie. Chyba troszkę się od Ciebie nauczyłem. Byłeś entuzjastą pracy, autentycznie i zaraźliwie cieszyłeś się z każdego sukcesu swojego i swoich pracowników. Pracując w Narodowej Radzie Kultury i w ministerialnym gabinecie, z przekonaniem powielałem Twój szacunek i uznanie, wręcz miłość do artystów i ich dokonań. Ileż wspaniałych ludzi dzięki tej pracy poznałem, z iloma byłem w zażyłych, a choćby przyjacielskich kontaktach…

Karol:

No i znowu mamy temat na osobną rozmowę.

Rafał:

Cieszę się – wobec tego trzymam za słowo!

Idź do oryginalnego materiału