W grudniu 2024 roku organizacja Human Rights Watch opublikowała raport, z którego wynika, iż Polska łamie prawo na granicy z Białorusią. To oczywiście nie zaskakuje – podobne wnioski wyciągnęło wcześniej m.in. Stowarzyszenie Amnesty International i krajowe organizacje prawnoczłowiecze.
„Nieludzkie i nielegalne wydalanie przez Polskę ludzi szukających bezpieczeństwa jest sprzeczne z jej zobowiązaniami wynikającymi z prawa krajowego i unijnego oraz z podstaw humanitaryzmu” – stwierdziła Lydia Gall, ekspertka ds. Europy i Azji Środkowej w HRW. I chociaż taka ocena ze strony uznanej organizacji międzynarodowej jeszcze kilka lat temu mogłyby spotkać się ze zdecydowaną reakcją ze strony organów UE, dziś panuje na to ciche przyzwolenie.
Niemal równocześnie z publikacją raportu HRW Komisja Europejska poparła pomysł premiera Donalda Tuska, by ograniczyć prawo do ubiegania się o ochronę azylową. Zgoda ta dotyczy co prawda wyłącznie państw na wschodniej granicy UE i jedynie w wyjątkowych sytuacjach, jednak takie sformułowanie daje rządzącym spore pole do interpretacji.
Propozycję takiego rozwiązania Tusk przedstawił w połowie października na szczycie Rady Europejskiej w Brukseli. Przywódcy państw wyrazili swój entuzjazm, a wnioski z posiedzenia były jednoznaczne – Wspólnota nie może pozwolić Rosji ani Białorusi na nadużywanie prawa do azylu. I chociaż zapewniono przy tym, iż „skuteczna ochrona” zewnętrznych granic Unii musi iść w parze z przestrzeganiem prawa międzynarodowego, rzeczywistość okazuje się zupełnie inna.
Migracyjny outsourcing
Działania polskiego rządu wyznaczają nowy trend w europejskiej polityce migracyjnej, podobnie jak plan premierki Giorgii Meloni ze skrajnie prawicowej partii Bracia Włosi. W październiku miał rozpocząć się jej flagowy projekt, polegający na odsyłaniu migrantów do włoskich ośrodków recepcyjnych wybudowanych w Albanii.
Ośrodki stoją gotowe, jednak sąd w Rzymie zadecydował, iż wysyłanie do pozaunijnego kraju osób, które chcą ubiegać się o ochronę międzynarodową we Włoszech, nie jest zgodne z prawem. Rzecz w tym, iż w albańskich ośrodkach procedura azylowa trwałaby znacznie krócej niż w normalnym trybie.
Wysyłani do Albanii mieliby być tylko ci, którzy pochodzą z tzw. bezpiecznych krajów, jednak Meloni za bezpieczne uważa państwa, które nie są takimi w oczach Trybunału Sprawiedliwości UE. Zwrócił na to uwagę sąd w Rzymie, bo na liście premierki Włoch znalazły się m.in. Egipt i Bangladesz.
Póki włoski rząd i sąd nie dojdą do porozumienia, albańskie ośrodki będą stały puste (pierwsze dwie grupy migrantów, które trafiły do Albanii, zostały zawrócone do Włoch w ciągu kilku dni). Wiemy, iż sytuacja nie zmieni się jeszcze przez co najmniej kilka miesięcy.
W powietrzu wiszą pytania – co, jeżeli Meloni znajdzie sposób, by ponownie uruchomić swój projekt? Czy migracyjny outsourcing stanie się powszechną praktyką państw Unii? W końcu już wcześniej podobne projekty próbowały przepchnąć rządy Wielkiej Brytanii i Danii, wchodząc w porozumienie z Rwandą, dokąd miały być odsyłane osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową.
Po zaakceptowaniu wniosków uchodźcy mieliby osiedlać się w Rwandzie na stałe – to różnica w porównaniu z pomysłem Meloni, zgodnie z którym osoby z przyznanym statusem uchodźcy miałyby zostać przewiezione do Włoch – a ci, którym ochrony nie przyznano, deportowani do państw pochodzenia.
W przypadku Wielkiej Brytanii, która była znacznie bliżej zrealizowania planu niż Dania, na drodze stanął Sąd Najwyższy. W grudniu 2023 roku orzekł, iż Rwanda nie jest krajem bezpiecznym (nawet jeżeli nie toczy się tam konflikt zbrojny), a poza tym nie można zagwarantować, iż rząd w Kigali nie będzie odsyłał uchodźców do ojczyzn, w których grozi im niebezpieczeństwo. Duński plan utknął zaś w martwym punkcie jeszcze na etapie samego planowania, a wobec krytyki społecznej ostatecznie go zarzucono.
Mimo tych niepowodzeń kraje unijne testują kolejne sposoby ograniczania nieuregulowanej migracji. Zwłaszcza iż właśnie tego domaga się coraz więcej obywateli i obywatelek – choćby za cenę praw człowieka, na których wyrosła Unia Europejska.
Europa skręca w prawo
W ciągu minionego roku partie nacjonalistyczne wygrały wybory m.in. w Holandii (Partia na rzecz Wolności, PVV) i Austrii (Wolnościowa Partia Austrii, FPÖ). Prawica utrzymała władzę we Włoszech i na Węgrzech, a w niemieckich landach wschodnich zaskakująco dobre wyniki osiągnęła skrajnie nacjonalistyczna partia Alternatywa dla Niemiec (AfD). Każda z tych zwycięskich partii opowiada się zdecydowanie przeciwko migracjom.
Prawicowi populiści, którzy przekonują, iż imigrantów trzeba zatrzymać za wszelką cenę, zręcznie przemilczają fakt, iż nieuregulowana migracja do Europy i tak spadła o niemal 40 proc. w porównaniu do roku 2023. Przemilczają też, iż Unia potrzebuje zagranicznych pracowników, bez których w ciągu kolejnych dekad krajowe gospodarki sobie nie poradzą. A ci nierzadko ściągani są do pracy z tych samych krajów, z których próbuje się ograniczyć imigrację.
Z jednej strony prawicowe rządy wywierają coraz większy nacisk na politykę migracyjną całej Wspólnoty. Z drugiej – ludzie uciekający przed wojną, prześladowaniami, głodem czy brakiem perspektyw we własnym kraju stali się pionkami w politycznej grze Wschodu z Zachodem. Coraz więcej działań łamiących ich prawa usprawiedliwia się „wojną hybrydową”.
Tego argumentu użył nie tylko polski, ale też fiński rząd, który jeszcze pod koniec 2023 roku postanowił zamknąć wszystkie przejścia graniczne z Rosją, poważnie ograniczając ludziom możliwość ubiegania się o ochronę.
„Od czasu hybrydowego ataku przeprowadzonego przez Białoruś w listopadzie 2021 roku na Łotwę, Polskę i Litwę wszyscy wiemy, jak Putin i jego sojusznicy instrumentalizują migrantów, aby przetestować naszą obronę i próbować zdestabilizować sytuację w tych krajach. Teraz Putin skupia się na Finlandii” – mówiła szefowa KE Ursula von der Leyen, popierając decyzję premiera Petteri Orpo z liberalno-konserwatywnej Koalicji Narodowej.
Fińskie obostrzenia dają jednak pewne możliwości złożenia wniosku o azyl i na tle pozostałych państw członkowskich Finlandia pozostaje – mimo wszystko – bardziej liberalna wobec migracji. W przeciwieństwie do choćby wspomnianej Holandii, której ministra ds. azylu Marjolein Faber zapowiedziała „najsurowszą politykę migracyjną w historii”. Jednocześnie pojawiają się obawy, czy coraz mocniejsze obwarowanie państw Unii nie doprowadzi do jej rozpadu.
Patrole na granicach
Pytania o przyszłość UE jako wspólnoty gospodarczej pojawiły się po tym, jak Niemcy we wrześniu 2024 roku wprowadziły kontrole policyjne na wszystkich zewnętrznych granicach kraju, de facto zawieszając wolność przemieszczania się w strefie Schengen. Była to decyzja niemieckiej szefowej MSW Nancy Faeser, która stwierdziła, iż ograniczenie nieuregulowanej imigracji do kraju jest koniecznie, by chronić społeczeństwo przed „islamskim terrorem i poważną przestępczością”. Rozporządzenie zostało bowiem wprowadzone po ataku nożownika na festynie w Solingen. Do zabójstwa trzech osób i ranienia kilku innych przyznał się 26-letni Syryjczyk.
Prawo Schengen, chociaż zakłada swobodny przepływ osób i towarów w UE, to przewiduje rozwiązania takie jak to zastosowane przez Niemcy, jeżeli są uzasadnione względami bezpieczeństwa. Od 2015 roku, czyli od początku tzw. kryzysu migracyjnego, z tej możliwości skorzystało wiele państw, wielokrotnie przedłużając czas kontroli o kolejne miesiące.
„Posłowie i posłanki do PE kilkakrotnie sprzeciwiali się częstemu przywracaniu kontroli, ponieważ utrudnia to swobodny przepływ osób w UE” – czytamy na stronie Parlamentu Europejskiego. W praktyce niemieckie kontrole okazały się wyrywkowe i niespecjalnie ograniczały mobilność Europejczyków i Europejek, jednak taki długotrwały stan mógłby osłabić integrację rynkową.
Dlatego w maju 2024 roku Parlament Europejski wprowadził ograniczenie: kontrole na granicach wewnętrznych nie mogą trwać dłużej niż trzy lata. Mimo tej decyzji niemieckie przymknięcie granic rozgniewało sąsiadów. Austria zapowiedziała na przykład, iż nie będzie przyjmować cudzoziemców, którzy zostaną cofnięci przez Bundespolizei.
Niezależnie od tego, jak długo patrole będą pilnowały przejść granicznych, deklaracje ministry Faeser są symbolem zmian. Świadczą o tym, jak bardzo Niemcy oddaliły się od polityki otwartych drzwi kanclerz Angeli Merkel – i jaką drogę przeszła niemiecka oraz europejska polityka migracyjna w ciągu minionej dekady.
Kontrowersyjny pakt
Postanowienia o wzmocnieniu Twierdzy Europa zapadają nie tylko w poszczególnych państwach członkowskich, ale też na poziomie unijnym. Jednym z kluczowych wydarzeń było podpisanie w kwietniu 2024 roku Paktu o migracji i azylu, szeroko krytykowanego przez organizacje prawnoczłowiecze.
Negocjacje nad ostatecznym kształtem projektu trwały niemal dekadę. Sprzeciwiały mu się głównie – choć nie tylko – Polska i Węgry, bo pakt zakłada solidarność z państwami, które znajdują się pod szczególną „presją migracyjną”. Ostatecznie kraje unijne doszły do porozumienia, pozostawiając sobie wybór co do formy wsparcia – może być to relokacja osób ubiegających się o ochronę, pomoc finansowa lub alternatywne środki solidarnościowe, przede wszystkim wsparcie operacyjne.
Gdy decydenci ostatecznie doszli do porozumienia, Unia odtrąbiła sukces. „System migracyjny będzie sprawiedliwszy i silniejszy i przyniesie konkretne korzyści w praktyce. Nowe przepisy zwiększą skuteczność europejskiego systemu azylowego i pogłębią solidarność między państwami członkowskimi” – mówiła Nicole de Moor, belgijska sekretarzyni stanu ds. azylu i migracji.
Pakt zakłada m.in. rozszerzenie zasady „bezpiecznego kraju trzeciego”, która umożliwia przyspieszoną deportację do ojczyzny. To właśnie z tego przepisu ochoczo skorzystała Giorgia Meloni przy tworzeniu ośrodków w Albanii.
Zdaniem ponad 50 organizacji pozarządowych, które podpisały wspólny apel do UE, pakt to duży krok wstecz w zakresie ochrony praw człowieka. Zwracają uwagę choćby na profilowanie rasowe osób ubiegających się o ochronę i rozwój technologii inwigilacji. Wskazują również na arbitralne uznawanie państw pochodzenia za bezpieczne, co może narazić migrantów i migrantki na dalsze prześladowania i niebezpieczeństwo po powrocie.
Równolegle do wdrażania założeń paktu, na co kraje mają czas do 2026 roku, UE podpisuje kolejne umowy z państwami takimi jak Tunezja i Egipt (w 2024 roku), a wcześniej a Turcją, Marokiem i Libią, z których osoby w drodze wyruszają w kierunku Starego Kontynentu. Założenie w każdym przypadku jest takie samo – autorytarni przywódcy otrzymują miliony euro na rzekome wsparcie rozwoju społeczno-gospodarczego. W zamian za to mają powstrzymywać ludzi przed dotarciem do Europy. W domyśle – za wszelką cenę.
Jaka przyszłość czeka Syryjczyków?
W 2022 roku Unia dobitnie pokazała, iż w polityce migracyjnej kieruje się podwójnymi standardami. Gdy kolejne setki ludzi ginęły na Morzu Śródziemnym, a na granicy polsko-białoruskiej odnotowano pierwsze ofiary śmiertelne, w krajach Wspólnoty znalazły schronienie miliony osób uciekających przed agresją Rosji.
Nie licząc Ukraińców, najliczniejszą grupą uchodźców i uchodźczyń w Europie są Syryjczycy. Gdy w grudniu 2024 roku w ciągu kilku dni rebelianci zajęli Damaszek i zmusili do ucieczki dyktatora Baszara al-Asada, unijni przywódcy nie czekali ani chwili. Polska, Niemcy, Czechy, Dania i Włochy natychmiast wstrzymały rozpatrywanie wniosków o azyl od obywateli tego kraju.
Chociaż sytuacja w do niedawna autorytarnym państwie jest niepewna i przez cały czas trwa tam potężny kryzys humanitarny, Austria poszła o krok dalej i przygotowuje projekt „programu uporządkowanej repatriacji i deportacji do Syrii”. Rzecznik Komisji Europejskiej Stefan de Keersmaecker zareagował na to przypomnieniem, iż „Każda decyzja w sprawie azylu powinna być podejmowana indywidualnie, po rozpatrzeniu wniosku danej osoby”.
W kontekście kontrowersyjnego paktu migracyjnego i porozumień z państwami autorytarnymi słowa Keersmaeckera wydają się jedynie zabiegiem z zakresu PR. Ostatni rok nie pozostawił złudzeń co do tego, iż zarówno polityczni decydenci, jak i większość europejskiego społeczeństwa chcą pozbyć się uchodźców z Europy – niezależnie od konsekwencji.